DRUKUJ
 
ks. Marek Dziewiecki
Wiara w godzinie próby
Don Bosco
 


W godzinie poważnej próby zagrożeń i cierpienia weryfikuje się to, kim jesteśmy, jakie są nasze wartości, więzi, na ile prawdziwa jest nasza szlachetność i wierność, w czym czy w kim pokładamy nadzieję.

 

Poważnie zagrożeni

 

Od kilku miesięcy żyjemy w czasach poważnej próby. Pojawienie się pandemii koronawirusa w ciągu niewielu dni radykalnie zmieniło naszą sytuację życiową. Nowy wirus jest poważnym zagrożeniem dla zdrowia i życia. Obecnie jest już na świecie kilka milionów chorych. Dziesiątki tysięcy już zmarły. Pandemia całkowicie nas zaskoczyła. Spadła na poszczególne osoby, rodziny i całe społeczeństwa jak grom z jasnego nieba. Jest nie tylko zagrożeniem dla ciała. Paraliżuje szkoły, przemysł, usługi. Odbiera miejsca pracy i zarobki. Niweczy plany edukacyjne, zawodowe, artystyczne, sportowe. Zamyka granice państw. Radykalnie ogranicza nasze możliwości poruszania się i planowania przyszłości. Nawet tej najbliższej. Paraliżuje funkcjonowanie parafii. Ogromnie utrudnia korzystanie z Eucharystii, sakramentów, z szukania wsparcia w grupach formacyjnych i to w sytuacji, w której tego wsparcia najbardziej potrzebujemy. To wszystko przypomina stan wojny. Wystawia na poważne próby małżeństwa i rodziny. Dzieciom i młodzieży grozi popadanie w lenistwo, gnuśność, w uzależnienia. Twardej weryfikacji poddaje dojrzałość oraz miłość małżonków i rodziców.

 

Bóg chroni, a nie karze!

 

W obliczu pandemii koronawirusa i jego wielorakich, bolesnych konsekwencji, wielu wierzących zadaje sobie pytanie o to, czy czasem nie jest to kara, jaką Bóg zsyła za nasze grzechy i za zło, które szerzy się we współczesnym świecie. Jeśli ktoś tak właśnie uważa, to znaczy, że nie odkrył jeszcze prawdziwego Boga, który w ostateczny sposób objawił się w Jezusie Chrystusie. Syn Boży przyszedł do nas osobiście w ludzkiej naturze, gdyż nikt poza samym Bogiem nie był w stanie objawić nam tego, w jak niesłychany sposób Stwórca i Pan wszechświata kocha człowieka. On jest jak Abba, czyli jak serdecznie i czule kochający tata. On kocha nas do tego stopnia, że w swoim Synu oddaje za nas życie na krzyżu. Tylko Bóg sam mógł nam objawić to, że kocha nas aż tak bardzo, iż nasz los jest dla Niego ważniej szy niż Jego własny los. Przychodzi do nas osobiście, chociaż z góry wie, że zostanie zabity i że się na to zgodzi. Przychodzi, bo pragnie, żebyśmy byli pewni Jego miłości nawet wtedy, gdy Boga traktujemy jak złoczyńcę, zadręczamy i przybijamy do krzyża. Zmartwychwstały powraca do nas po to, by potwierdzić swoją miłość. On, najbardziej skrzywdzony, kocha najbardziej. Syn Boży pozwolił się skrajnie skrzywdzić i przybić do krzyża, bo chciał być ostatnim ukrzyżowanym w dziejach ludzkości. Chciał nas aż tak wzruszyć i zmobilizować swoją miłością, żebyśmy odtąd wypełniali Jego największe pragnienie, czyli kochali siebie nawzajem aż tak ofiarnie i wiernie, jak On pierwszy nas pokochał. Twierdzenie, że Bóg nas karze lub że zsyła nam jakieś choroby albo inne cierpienia, to krzyżowanie Boga po raz kolejny.

 

Żaden kochający rodzic nie ześle świadomie i dobrowolnie żadnego cierpienia, żadnej próby, żadnej choroby na swoje ukochane dzieci. Bóg nie jest gorszy od takich rodziców. Przeciwnie, jest nieskończenie lepszy i nieskończenie bardziej kochający. On pragnie, byśmy od dzieciństwa szli drogą błogosławieństwa i życia, byśmy wzrastali w łasce, mądrości i miłości u Boga i u ludzi. Bóg chce, byśmy żyli już w doczesności długo i żeby dobrze się nam tutaj powodziło. Co więcej, Jezus pragnie, żeby już tu, na ziemi, Jego radość była w nas i żeby ta Jego radość w nas była pełna (por. J 15, 11). Chrystus uzdrawiał, chronił ludzi przed złem, cierpieniem, krzywdą. Św. Jan Paweł II przypominał z mocą: „Cierpienie nie jest karą za grzechy ani nie jest odpowiedzią Boga na zło człowieka. Można je zrozumieć tylko i wyłącznie w świetle Bożej miłości, która jest ostatecznym sensem wszystkiego, co na tym świecie istnieje" (Szpital Dziecięcy, Olsztyn, 6.06.1991). Cierpienie człowieka jest wbrew woli Boga. Jest ono konsekwencją grzechu pierworodnego i grzechów kolejnych pokoleń. Pojawia się wtedy, gdy ktoś nie słucha Boga, gdy nie odpowiada miłością na Jego miłość.

 

Mamy prawo się bać!

 

Jezus mówi, byśmy się nie lękali. To jednak nie odnosi się do wszystkich sytuacji życiowych, a jedynie do naśladowania Zbawiciela i Jego miłości. Człowiek ufający Bogu nie boi się słuchać Boga bardziej niż ludzi i bardziej niż samego siebie. Jest pewien, że gdy kieruje się Dekalogiem i trzema przykazaniami miłości – do Boga, do siebie i do bliźnich – trwa w przyjaźni z Bogiem i jest chroniony Jego mocą. Powinniśmy być nieustraszeni i wytrwali w naśladowaniu Chrystusa. Gdy to czynimy, to możemy być spokojni o to, że wybieramy najlepszy z możliwych sposób postępowania. Mamy natomiast prawo do lęku i niepokoju w obliczu faktycznych zagrożeń, z którymi przychodzi się nam mierzyć. W takiej sytuacji nie jest to znak słabości czy kryzysu wiary, lecz przejaw realizmu i korzystania z Bożego daru, jakim jest nasza wrażliwość emocjonalna. Swoją postawą sam Jezus nas o tym upewnia. W Ogrójcu, na samą myśl o czekającej Go gehennie, Jezus przeżywał trwogę, odczuwał dotkliwą samotność, a ze strachu aż krwią się pocił. Na krzyżu wykrzyczał wręcz swoje emocjonalne udręczenie: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mt 27,46).

 

Postawa zaufania Bogu sprawia, że nie pozostajemy sami z naszymi lękami i obawami. Bogu, który nas rozumie, kocha i uczy kochać, możemy nie tylko wykrzyczeć nasz ból i wypowiedzieć Mu nasze niepokoje. Możemy też usłyszeć Jego odpowiedź, że nas kocha, że przy nas czuwa, że nas chroni i ratuje w każdej sytuacji.

 

Gdy z dziecięcą ufnością trwamy przy kochającym Bogu, wtedy czerpiemy od Niego nie tylko światło na tu i teraz, ale też siłę, nadzieję i pokój serca, jaki tylko On jest nam w stanie ofiarować. Bóg pragnie, byśmy w trudnych czasach pandemii i powszechnego lęku okazywali naszym bliskim tym więcej serdeczności i wsparcia. On pragnie, byśmy w tym trudnym czasie jeszcze bardziej wczuwali się w lęki i niepokoje małżonka, dzieci, rodziców, rodzeństwa, przyjaciół i wszystkich ludzi, którzy się nam zwierzają ze swoich trosk czy których możemy wspierać nawet wtedy, gdy sami nie mają śmiałości o to poprosić. Trwanie przy Bogu sprawia, że z miłością i ofiarnością trwamy przy bliźnich. Taka nasza postawa jest błogosławieństwem nie tylko dla nich, lecz również dla nas samych. Najbardziej kocha ten, kto zapomina o sobie, kto nie skupia się na sobie i na swoich lękach. Jednocześnie taki człowiek najlepiej radzi sobie z sytuacjami, które stresują i mogą przygnębiać. Na każdą pandemię – koronawirusa, egoizmu, grzechu – najlepszym lekarstwem jest okazywanie i przyjmowanie miłości.

 

W godzinie poważnej próby zagrożeń i cierpienia weryfikuje się to, kim jesteśmy, jakie są nasze wartości, więzi, na ile prawdziwa jest nasza szlachetność i wierność, w czym czy w kim pokładamy nadzieję. Czas próby to czas odkrywania samego siebie. To szansa na duchowy rozwój, na umocnienie wiary, na stawanie się najpiękniejszą wersją samego siebie. Kto ten czas próby przeżywa w ufnej więzi z Bogiem, ten staje się coraz silniejszy duchowo i psychicznie. „W chorobie czy w jakimkolwiek cierpieniu trzeba zawierzyć Bożej miłości jak dziecko, które zawierza wszystko, co ma najdroższego, tym, którzy je miłują, zwłaszcza swoim rodzicom. Potrzeba nam więc tej dziecięcej zdolności zawierzenia siebie Temu, który jest Miłością" (Olsztyn, 6.06.1991).

 

ks. Marek Dziewiecki
Don Bosco nr 6/210, czerwiec 2020