DRUKUJ
 
Joanna Kalisty
Nowe wyzwania na polu ewangelizacyjnym i katechetycznym
Katecheta
 


Ignorancja religijna dotyczy ludzi w każdym wieku i z różnym wykształceniem. Problem dotyczy więc znalezienia dróg skutecznego dotarcia do nich z orędziem Ewangelii.

 

W 1979 roku Ojciec Święty Jan Paweł II w trakcie pielgrzymki do Ojczyzny używał terminu „nowa ewangelizacja”, mówiąc, iż „na progu nowego tysiąclecia – w te nowe czasy i nowe warunki – wchodzi na nowo Ewangelia. Że rozpoczęła się nowa ewangelizacja, jak gdyby druga, a przecież ta sama co pierwsza” [1]. A kilka lat później (w 1987 roku), niejako kontynuując swą myśl, papież zwrócił się do rodaków: „Wy wszyscy, którzy nie podejmujecie posługi na terenach misyjnych – nie zapominajcie, że nasza własna polska Ojczyzna wciąż potrzebuje nowej ewangelizacji. Podobnie jak cała chrześcijańska Europa. Cała Europa stała się kontynentem wielkiego wyzwania dla Ewangelii. I Polska też […]” [2]. Jednym ze środków, „jakiego ewangelizacja żadną miarą nie powinna zaniedbać, jest nauczanie katechetyczne” [3]. W tej kwestii Kościół wypowiadał się wielokrotnie i w poświęconych temu tematowi dokumentach, wydawanych po Soborze Watykańskim II, wyznaczał kierunek i najważniejsze treści dzieła katechizacji. Wśród nich należy wymienić zwłaszcza: Directorium catechisticum generale z 1971 roku, Catechesi tradendae z 1979 roku, Katechizm Kościoła katolickiego z 1992 roku, Dyrektorium ogólne o katechizacji z 1998 roku oraz Dyrektorium katechetyczne Kościoła katolickiego w Polsce z 2001 roku. Ukazują one katechezę – pośród innych kontekstów – także „w ramach ewangelizacji” [4]. Podkreślają, iż „katecheza jest działaniem ewangelizacyjnym w ramach wielkiej misji Kościoła” oraz że „działalność katechetyczna powinna uczestniczyć w wymaganiach i niepokojach, właściwych nakazowi misyjnemu w naszych czasach” [5].


W niniejszym artykule spróbuję – najpierw na podstawie literatury przedmiotu – zarysować problemy, z jakimi musi zmierzyć się katecheta ewangelizujący, a następnie podzielę się swoim prywatnym doświadczeniem pracy katechetycznej wypełnianej na mocy misji kanonicznej w Kościele.


Nowe wyzwania na polu ewangelizacyjnym i katechetycznym


Zakres ewangelizacji


Wielość znaczeń słowa „ewangelizacja” niesie ze sobą przepowiadanie Ewangelii, czyli głoszenie dobrej nowiny o Jezusie Chrystusie, i w tym znaczeniu ma wymiar misyjny. Potem oznacza kształtowanie życia każdego człowieka według zasad objawionych przez Boga, czyli doskonalenie swojej osoby, działalności i obecności w świecie zgodnie z Jego wolą. Następnie mamy do czynienia z ewangelizacją apostolską i duszpasterską, poprzez którą wspiera się innych w ich dążeniu do poznania i ukochania Chrystusa. Możemy też mówić o przepajaniu całej rzeczywistości i porządku doczesnego ewangelicznym duchem [6].


Zagrożenia ewangelizacji


We współczesnym świecie Kościół dostrzega zagrożenia, m.in. dotykającą wielu ignorancję religijną, szerzący się ateizm, zjawisko desakralizacji życia, wszechobecną sekularyzację połączoną z dewaluacją, jakiej podlegają wszelkie wartości, zwłaszcza etyczne, zniewolenia pieniądzem i różnymi nałogami, które nękając ludzkość, domagają się reakcji ze strony wierzących. Wychodząc im naprzeciw i podejmując misję nowej ewangelizacji, jesteśmy przynaglani, by podejmować nieustannie na nowo próby ratowania zagubionych dzieci Bożych, ich powołania do świętości i zjednoczenia z Bogiem w wieczności [7].


Funkcja ruchów i wspólnot


Biskup Dembowski zauważa, iż częściową rolę katechizowania osób dorosłych spełniają w Kościele formacyjne ruchy katolickie i wspólnoty ewangelizacyjne [8]. Nie jest to wystarczające i nie dociera ta forma działalności do wszystkich wymagających katechizacji. Ojciec Święty Jan Paweł II zwraca uwagę, iż każdy powinien być misjonarzem dla spotkanych na drodze swojego życia bliźnich [9]. Congar twierdzi, iż Duch Boży, wzbudzając ewangeliczną wiosnę w Kościele, obdarza każdego wierzącego darami, którymi powinien on służyć innym na drodze do Chrystusa [10].


Wyzwania stawiane katechetom


W czasach niełatwych dla katechizacji [11] nauczyciele religii wymagają odpowiedniej formacji, zgodnej z obecną chwilą dziejów. Jako nauczyciele, musimy wychowywać oraz dawać świadectwo swoim życiem. I to życiem przepojonym własną, szczerą i głęboką wiarą [12]. Katecheci powinni umieć łączyć zdobycze nauk o człowieku, ażeby docierać do odbiorców (w zależności od ich możliwości percepcji, etapu rozwoju), a także podnosić swoje umiejętności komunikacyjne [13]. Nie obawiając się krytycznych uwag, katecheci powinni wykształcić w sobie umiejętność słuchania uczniów i ich rodziców w kontekście ewaluacji własnej pracy [14]. Mają oni też obowiązek wzbogacać nieustannie swój warsztat katechetyczny, posługując się przy tym pomocami (naukowymi, praktycznymi, wizualnymi, słuchowymi), cierpliwie ucząc się pod okiem bardziej doświadczonych nauczycieli religii [15], wprowadzając nowe metody, z roztropnością dostosowując je do danej klasy [16].


Formacja intelektualna katechetów


Znajomość wielu dyscyplin i łączenie wiedzy – zwłaszcza z dziedziny pedagogiki, psychologii, socjologii oraz filozofii – w praktyce podnosi znacznie profesjonalizm uczącego [17]. Katechetom jest potrzebna wiedza i dobre wykształcenie. Jak przytacza Szpet, dobre przygotowanie tych, którzy katechizują, jest warunkiem ich skuteczności na polu głoszenia orędzia o zbawieniu. Wykształcenie umiejętności przekazu, a także odpowiedzialności za zleconą misję staje w centrum formacji katechetów. Wymaga to od nich przygotowania nie tylko metodologicznego, ale także antropologicznego, teologicznego i doktrynalnego. Chodzi bowiem o to, by nie tylko świadczyli oni o osobistym spotkaniu z Jezusem, ale także umieli przekazywać treści wiary. Zwłaszcza w czasach, w których szerzą się różnorakie ideologie sprzeczne z ewangelicznym spojrzeniem, katechizujący musi systematycznie zdobywać wiedzę, by móc rozróżniać niewłaściwe prądy i odpowiednio na nie reagować [18].


Klasyfikacja odbiorców


Colombo, Guasco, Torresin, Tremolada i Zattoni dokonują ciekawych obserwacji duszpasterskich co do klasyfikacji ludzi, z którymi mamy do czynienia w katechizacji i ewangelizacji; podają też cenne uwagi, jak do nich podchodzić. Ze względu na dużą trafność ich wypowiedzi pozwolę sobie zacytować bezpośrednio kilka z nich:


„[…] znajdujemy się często wobec tak zwanych wierzących na progu. W istocie nasza sytuacja pokazuje, że istnieją nie tylko dwa bieguny: z jednej strony dojrzali i pewni wierzący, z drugiej osoby tak samo zdecydowanie odrzucające wiarę. Strefa pośrednia jest może najliczniejsza: wątpiący, niezdecydowani, poszukujący, wierzący konfliktowi i pozostający w konflikcie. W konsekwencji należy ponownie poświęcać uwagę wierze osób w tych wszystkich fazach. Dlatego nie możemy nigdy zakładać wiary, której nie ma, i gdy towarzyszymy ludziom, jesteśmy wezwani do uwagi, do niepomijania poszczególnych faz wiary”[19].


„Osoby dalekie bowiem to w ogromnej większości ludzie, którzy odrzucili lub opuścili Kościół, a wraz z nim chrześcijańskie doświadczenie. Bardzo rzadko zdarzają się dziś osoby, które nigdy nie zetknęły się z chrześcijaństwem. Dlatego trzeba im pokazać, że bierzemy na serio ich motywy odrzucenia lub odejścia. Dlatego, zanim jeszcze wybierzemy najodpowiedniejsze treści, powinniśmy znaleźć sposób aktywnego pokazania im, że nam, tak jak Bogu, bardziej leży na sercu ich życie niż nasze plany. Należy więc starać się zrozumieć głęboki sens ich poszukiwań” [20].


„Przede wszystkim konieczne jest określenie dróg, jakimi można dotrzeć do serc ludzi, aby mówienie im o Bogu było odbierane jako dar Boży i jako obecność, która oświeca i nadaje sens życiu. Jest to sprawa postawy, która zakłada wysiłek zrozumienia, postawienia się na czyimś miejscu, aby znaleźć sposoby komunikacji i dostrzec Boga, który jest już obecny w sercach ludzi, aby znaleźć odpowiedni rytm mówienia, aby przekazywać nowinę pełną światła. Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że nasza ewangelizacja ograniczy się do utyskiwania na braki, zamiast dać powody do nadziei, entuzjazmu. Na nic zda się mówienie o Bogu Ojcu, jeśli na przywitanie będziemy nieprzyjemni; tak jak na nic zda się dobre przyjęcie, jeśli potem będziemy mówić o Bogu, który tylko karze” [21].


„Należy następnie szanować ich rytmy, opowiadając o wierze w chwili, w której potrafią to przyjąć: każdy bowiem potrzebuje podstawowych nauk o Chrystusie (por. Hbr 6,1). Później będzie potrzebował także stałego pokarmu, lecz dopiero, gdy dojrzeje. Dlatego do drogi każdego należy podchodzić bez zniecierpliwienia i unikać chodzenia na skróty” [22].


„Przyjmować: postawa ta wymaga poświęcenia uwagi pojedynczej osobie, zdolności słuchania, przezwyciężenia pokusy pośpiechu i powierzchowności w relacjach, towarzyszenia ludziom, aby pomóc im w odkrywaniu ich powołania. Biorąc pod uwagę naszą sytuację duszpasterską, trzeba podkreślić, że powinniśmy zastanowić się nad wszystkimi osobami, które faktycznie stanowią tak zwaną wspólnotę ochrzczonych, lecz ich kontakt z Kościołem, chociaż przyjęli chrzest, jest niestały i sporadyczny” [23].

Wyzwania, przed jakimi zostałam postawiona w czasie swojej pracy katechetycznej

Zdobycie doświadczenia


Przez ostatnich kilka lat byłam nauczycielem religii. Pracowałam na wszystkich etapach nauczania (przedszkole, zerówka, podstawówka, gimnazjum, szkoły ponadgimnazjalne: liceum, zawodówka, technikum – o różnych profilach), na dodatek co roku w innej placówce ze względu na brak stałych etatów. Miałam doświadczenie nauczania zarówno w szkołach miejskich, jak i wiejskich, w publicznych i prywatnych, w ogromnych i liczących zaledwie kilkadziesiąt osób, w kilku diecezjach, w szkołach koedukacyjnych, a także w klasach wyłącznie jednopłciowych, o niemal 40-osobowych składach, w klasach łączonych oraz w kilkuosobowych zespołach klasowych, w warunkach dobrze wyposażonej klasy katechetycznej, jak i na korytarzach w świetlicach z powodu braku lokum i jakichkolwiek pomocy dydaktycznych, z życzliwie nastawionym gronem pedagogicznym i kapłanami, jak i z walczącą dyrekcją czy nie wspierającymi proboszczami; w parafiach niewielkich, w których byłam jedyną katechetką, jak i takich, gdzie oprócz 20 katechetów świeckich było po 6 wikariuszy katechizujących; z zatrudnieniem od 7 godzin lekcyjnych po ponad 30, jednocześnie w jednej bądź kilku sąsiadujących ze sobą szkołach lub nawet oddalonych od siebie miejscowościach; z przygotowaniem dzieci od pierwszej spowiedzi i Pierwszej Komunii Świętej, bierzmowania, prowadzeniem nauk przedmałżeńskich dla narzeczonych; z katechezą parafialną sakramentalną, za którą odpowiadałam samodzielnie bądź we współpracy z kimś. Mam różnorodne ciekawe i liczne doświadczenia na polu katechetycznym. Ostatecznie skupiłam się (i wybrałam – mogę to przyznać) na najbardziej mi odpowiadającej grupie wiekowej – młodzieży szkół ponadgimnazjalnych. Im większe łobuzy, tym lepiej.


Trudności


Pierwsze moje spotkanie ze szkołą ponadgimnazjalną wyglądało tak, że w nowej placówce przydzielono mi kawałek piwnicy, gdzie grupa spoconych po wf. panów szykujących się do zawodu hydraulika i posadzkarza narzekała na brak powietrza i wybijające szambo, które nieustannie było czuć w salce. Jednym z pierwszych pytań, które mi zadali, było pytanie o to, czy się masturbuję. Potem przeżywałam jeszcze od nich rzucanie kamieniami, gwizdy, wulgaryzmy w takiej ilości i częstotliwości, że wydawało mi się, iż nie znają żadnych innych słów, puszczanie muzyki na głos, filmy pornograficzne na komórkach, ruchy kopulacyjne, wzniecone w klasie ognisko, wyrzucane za okno plecaki, ostre bójki między sobą, nieprzychodzenie na lekcje i wychodzenie w ich trakcie, picie alkoholu, zapalanie papierosów w czasie lekcji, niszczenie pomocy naukowych i mojego samochodu, nagrywanie na komórkę. Nie można było się doprosić żadnego zeszytu, nie mówiąc już o podręczniku czy chwili ciszy lub wykonywania poleceń. Przyznam, że było to dla mnie zderzenie z rzeczywistością – przyszłam z rozpalonym sercem i pełną głową, po wielu szkoleniach i latach własnej formacji w Kościele, by głosić im Chrystusa, swojego Pana i Zbawiciela, z planami bycia najlepszą katechetką na świecie, z kilkuletnim już doświadczeniem pracy w szkołach, a tu nic, nic, nic, nic. Nerwy, płacze, stres – właściwie trzeba było skoncentrować się na tym, żeby przeżyć jakoś te 45 minut, żeby nie dostać od nich w głowę, bronić się przed atakami słownymi skierowanymi w moją godność i pilnować, żeby się nie pozabijali nawzajem…


A na spotkaniach katechetycznych mówili nam o nowych podręcznikach i o podstawie programowej, zachęcali do szkoleń, do awansu zawodowego... Jakakolwiek próba rozmowy z metodykami, proboszczem czy dyrektorem szkoły kończyła się ich stwierdzeniem, że „widocznie sobie pani nie radzi”, po których czułam się nie wsparta, tylko winna i zagrożona utratą pracy. To był straszny rok. Można było się załamać…


No i po półroczu się załamałam. Siadło mi też zdrowie. Ale też – jak mówi o. Adam Szustak OP – i „łaska siadła”. Zaczął się nowy etap w moim życiu zawodowym. Chyba stwardniałam; przestałam płakać, złapałam dystans, zaczęłam ich kochać. Zrezygnowałam ze swojej wizji i dotychczasowego sposobu prowadzenia zajęć. Zaczęłam ich słuchać i łapać z nimi osobisty kontakt. Wiele wysiłku wkładałam w to, żeby katechezy były ciekawe, mnóstwo pieniędzy własnych na materiały i pomoce, których w szkole nie było, ogromne ilości godzin spędzałam na przygotowaniach aktywnych metod i pomocy dydaktycznych, modliłam się za swoich uczniów, ofiarowałam za nich Msze św. i cierpienia.


Już nie bałam się słownych szantaży, bo nauczyłam się ciętych, zabawnych ripost, przy zaczepkach seksualnych przejmowałam temat i przekierowywałam je na ciekawe dla nich rzeczy w tej dziedzinie, opowiadałam dużo kawałów, umawiałam się z nimi na spacery po szkole, na rozmowy indywidualne. Z czasem coś pękło i we mnie, i w nich. Choć wcale nie byli grzeczniejsi, to może się do siebie przyzwyczailiśmy, może każda ze stron stwierdziła, że nie pokona drugiej. Może udało się nawiązać więź jakąś, już na innym poziomie… (żeby było śmiesznie, chłopacy przez lata pisali SMS-y, maile czy rozmawiali ze mną na Skypie o swoich problemach, prosili mnie o poradę). Kolejne szkoły ponadgimnazjalne po tamtej już mnie nie przerażały. Jak było do wyboru: uczyć w podstawówce czy młodzież, zawsze prosiłam o starszych. Mówiono mi, że katechetki nieraz boją się pracy z taką młodzieżą. Ja już się nie bałam. Chyba zrozumiałam, o co chodzi. I wydaje mi się, iż było to kluczowe – i nadal jest – w mojej pracy katechetycznej.


Z kim mam do czynienia?


Długo się zastanawiałam nad rozwiązaniem, dlaczego uczniowie nie przyjmują orędzia. Nauczyłam się ich diagnozować, zwracać uwagę na symptomy, być wrażliwą na to, co pokazują „między wierszami”. Okazywało się najczęściej, że rzadko którzy chodzili do kościoła, a nawet ci, którzy chodzili, to nadawali na księży, moherowe berety i byli za prawem do aborcji; znaczna większość z nich była już w pierwszej klasie szkoły ponadgimnazjalnej po inicjacji seksualnej lub nawet od lat prowadzili dość rozwiązłe i nałogowe życie, przez lata nie się spowiadali. Zrozumiałam, że mają problem ze swoim człowieczeństwem, że nie mogę im przekazać, że Bóg jest najlepszym Ojcem, bo ich ojcowie pili, bili ich i molestowali. Miałam do czynienia z młodymi: uzależnionymi od alkoholu, narkotyków, hazardu, seksu, świata wirtualnego. Z handlarzami narkotyków, bronią, z wyrokami i „zawiasami”, wielokrotnie repetowanymi, zmieniającymi szkoły z powodów dyscyplinarnych, z sierotami, porzuconymi, molestowanymi, ze zgwałconymi, z wykorzystywanymi seksualnie, bitymi, opętanymi, okultystycznie uwikłanymi, w sektach bądź po sektach, z bi- i homoseksualnymi, z zaburzeniami emocjonalnymi, zranionymi, diagnozowanymi przez poradnie psychologiczne, chorymi, niepełnosprawnymi, upośledzonymi lekko, chuliganami, ze znęcającymi się nad innymi, z samookaleczającymi się, po podjętych próbach samobójczych lub z myślami samobójczymi, dokonującymi aborcji, wyrzuconymi z domu, z wczesnymi ciążami...


Nie wiem, czego mi brakowało w formacji. Ale na pewno nie miałam wystarczającej wiedzy, środowiska wsparcia, możliwości dzielenia się doświadczeniami z innymi, współpracy z kapłanami w parafii i katechetami, którzy nie rozumieli potrzeby dawania więcej. Poza tym ciągłe kłopoty z dogadaniem się z gronem pedagogicznym, z dyrekcją – nie rozumiem, dlaczego w większości szkół traktują nas, katechetów, jak drugą kategorię ludzi. Dodatkowo prześladowania nieraz i niezrozumienie ze strony rodziców i niemożność współpracy.


Kontakt


Postawiłam na kontakt; złapanie indywidualnego kontaktu z każdym ze swoich uczniów, dostrzeżenie ich problemów, gotowość zaoferowania im pomocy czy choćby towarzyszenia im w tym, co przeżywają. Z początku byli nieufni. Z czasem przekonywało się do mnie coraz więcej uczniów, a także nauczyciele i rodzice. Pojawiły się nowe możliwości. No ale kosztowało to niepoliczone godziny rozmów bezpośrednich, telefonicznych, internetowych, SMS-ów w czasie spotkań i mojego wolnego czasu. W ostatnim roku pracy właściwie jak kończyłam pracę około 15, to od 16 byli już ustawieni w kolejce. I tak przez cały tydzień (z wyjątkiem dni, w których wyjeżdżałam na studia). Wielu z nich odzywa się po latach, przysyła mi życzenia, odwiedza mnie. Mamy dobry kontakt. Nieraz mówienie o Panu Bogu przechodzi im przez usta dopiero po ukończeniu szkoły; zadają pytania, chwalą się, iż poszli w końcu do generalnej spowiedzi czy mimo wcześniejszego zarzekania się wzięli kościelny ślub i ochrzcili dzieci. Cieszę się każdym z nich. I jestem wdzięczna Panu Bogu, że postawił mnie w miejscu, w którym mogę widzieć działanie łaski przemieniającej ich życie.


Szukanie odpowiednich pomocników i tworzenie siatki kontaktowej


Młodzież, z którą udało mi się nawiązać kontakt i po wielomiesięcznych rozmowach namówić ją oraz przygotować do spowiedzi, do podjęcia terapii czy do zgłoszenia się do ośrodka pomocowego, wymagała przekazania w tzw. dobre ręce. Niestety, na początku wysyłałam młodych do pierwszych z brzegu kapłanów, psychologów czy placówek, nie sprawdziwszy ich osobiście – po prostu w zaufaniu, iż jeśli deklarują się odpowiadać za daną dziedzinę, to zrobią to dobrze. Okazało się, niestety, że należy stosować zasadę ograniczonego zaufania i sprawdzać wszystko na sobie. Efektem przypadkowych kontaktów był fakt wycofania się młodych i zaprzepaszczenia dalszej pracy z nimi na długi czas. Niektórych straciłam, niestety, nieodwracalnie. Teraz mam siatkę ludzi, których znam i z którymi współpracuję w danych dziedzinach – kapłanów specjalizujących się w prowadzeniu szczególnych rodzajów przypadków, terapeutów szanujących wartości chrześcijańskie i będących dobrymi specjalistami w swoim fachu, przyjaciół, którzy wspierają młodych z poszczególnymi potrzebami, kontakt do ośrodków, w których po znajomości można przyspieszyć jakiś proces przyjęcia czy udzielenia pomocy.

 

Szkolenia specjalistyczne


Mam gruby segregator zapełniony zaświadczeniami o odbytych przez siebie szkoleniach i warsztatach. Niestety, dopiero po kilku latach pracy się zorientowałam, iż większość z nich nie wnosi niczego twórczego w mój warsztat ani nie przysparza mi konkretnych umiejętności. Poza tym większość ośrodków metodycznych szkoli jedynie „dla papierka” i w ogóle nie odpowiada na zapotrzebowanie nauczycieli. Udało się w końcu jednak trafić do ośrodków, w których poziom i tematyka oraz warsztat były na tak wysokim poziomie, że nie żałowałam wydatków, miesięcy i czasem kilkunastogodzinnych dojazdów, by móc zdobyć potrzebną wiedzę oraz narzędzia pracy ze swoimi uczniami. Dodatkowym atutem było zdobycie cennych kontaktów – zawsze mogę zadzwonić, poradzić się w kwestii sposobu rozwiązania problemu czy zaproponować tematykę szkoleń z zakresu, jakiego potrzebuję.


Wykształcenie


Okazało się, iż teologia to za mało. Studia magisterskie wprawdzie dały mi dużą wiedzę, ale nie przygotowały mnie do pracy z trudną młodzieżą. Gdy pojawili się uczniowie, którzy wymagali pracy terapeutycznej (uzależnieni, doznający przemocy, z patologicznych rodzin, nie radzący sobie z agresją), a w okolicy nie było specjalistów – ukończyłam socjoterapię. Prowadziłam wolontariat przy każdej szkole, w której pracowałam, oraz grupy terapeutyczne dla potrzebującej młodzieży. Ciekawe, że przychodzili na nie nawet uczniowie, którzy wcześniej nie uczęszczali na katechezę lub którzy bardzo mi na lekcji religii przeszkadzali. Po jakimś czasie większość z nich kończyła szkołę z bardzo dobrymi ocenami z religii na świadectwie.


Gdy zaczęli zgłaszać się młodzi uwikłani w okultyzm, opętani, uwikłani w sekty, nie mający z Kościołem od czasów podstawówki nic wspólnego, przydały mi się studia z teologii duchowości. Prowadziłam z nimi wielogodzinne rozmowy – sporej grupie udało się, dzięki Bogu, nawrócić lub choćby zbliżyć się na drodze szukania prawdy i wyplątać się z działań demonicznych.


Po tym, jak otworzyli się przede mną uczniowie homoseksualni, wykorzystywani seksualnie, zgwałceni, uzależnieni od seksu – postanowiłam studiować psychologię kliniczną. Z wieloma z nich rozmawiam do dziś, prowadzę też terapię.


Teraz studiuję mariologię – oprócz innych powodów [24] jest też i taki, że coraz częściej młodzi odchodzą od Kościoła, przechodzą na protestantyzm albo z nim sympatyzują i atakują jako pierwszą Maryję. Mam taką teorię – którą spróbuję udowodnić w swojej pracy doktorskiej – że często wielu z atakujących Matkę Bożą ma problem ze swoją matką i z relacją do niej. Znając historię życia i tragicznych przeżyć znacznej części swoich uczniów i widząc, jakie spustoszenie w ich życiu – relacyjnym, osobowym, duchowym – sieje wyniesiona z domu rodzinnego historia, chciałabym włączyć się w praktyczny wymiar pastoralnej teologii – łącząc interdyscyplinarnie psychologiczne i terapeutyczne umiejętności oraz osiągnięcia – na gruncie mariologicznym właśnie, by spróbować przybliżyć młodym postać i Osobę Maryi, a jednocześnie pomóc im wyleczyć rany zadane im przez ich matki.

 

Zamiast zakończenia


Katecheza znajduje się w szkole od 1990 roku. Problemy, przed jakimi w związku z tym stajemy, raczej nie dotyczą kwestii programu, podręczników czy złego przygotowania nauczycieli religii – wszystkie bowiem wymienione kategorie są na wysokim poziomie i wciąż pracuje się nad ich udoskonalaniem. Obserwuje się jednak wciąż kilka faktów niepokojących i wymagających odpowiedniego do nich podejścia. Po pierwsze, w polskiej rzeczywistości nie da się oddzielić katechezy i ewangelizacji. Katecheza w zasadzie powinna dotyczyć osób ochrzczonych, wierzących i związanych ze wspólnotą parafialną. Tymczasem katecheci borykają się z problemem, że najpierw trzeba podjąć ewangelizację. W szkołach, w jednej grupie, mamy osoby i takie, i takie. Stąd trudno poprowadzić lekcję, by dotrzeć do wszystkich na ich poziomie odbioru wiary i wiedzy, oraz rodzące się pytania o treść i sposób katechizowania grup niejednorodnych. Po drugie, zwykle katechezę odnosimy do lekcji religii w szkole, gdzie dotyczy ona tylko dzieci i młodzieży, a to przecież redukcjonistyczne spojrzenie. Dokumenty Magisterium Kościoła podkreślają, iż katecheza szkolna to jest tylko jeden z aspektów nauczania religii i że katecheza w ogóle nie może być kierowana tylko do określonych grup wiekowych, jednego środowiska, stanu lub zawodu. Poszukuje się więc różnych sposobów, by katecheza była obecna nie tylko na zajęciach klasowych. Niestety, wciąż widzimy niedosyt, jeśli chodzi o katechizowanie osób dorosłych. Ignorancja religijna obejmuje ludzi w każdym wieku i z każdym wykształceniem. Problem dotyczy więc znalezienia dróg skutecznego dotarcia do nich z orędziem Ewangelii [25].


________________________________
Przypisy:

[1] Za: S. Nowak, „Zawierzenie Maryi na polskiej drodze nowej ewangelizacji”, w: Z. S. Jabłoński (red.), „Zawierzenie Maryi ku przyszłości. Sympozjum mariologiczne, Jasna Góra, 6-8.12.1993”, Częstochowa 1994, s. 74.
[2] Tamże.
[3] Paweł VI, adhortacja apostolska „Evangelii nuntiandi. O ewangelizacji w świecie współczesnym”, nr 44, źródło: www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/pawel_vi/adhortacje/evangelii_nuntiandi.html [dostęp: 13.10.2014].
[4] Kongregacja ds. Duchowieństwa, „Dyrektorium ogólne o katechizacji”, Poznań 1998, nr 5, 7.
[5] Tamże, nr 4.
[6] Por. F. Woronowski, „Ewangelizacja porządku doczesnego”, Łomża 1990, s. 13.
[7] Por. J. Neuman, „Nowa ewangelizacja jako odpowiedź Kościoła na wyzwania współczesnego świata”, w: M. Lubański i in. (red.), „Warszawskie Studia Teologiczne” 2002, z. XV, s. 198.
[8] Por. B. Dembowski, „Dziękczynienie z Maryją. Rekolekcje dla biskupów, Jasna Góra, 25-28 listopada 1996 r.”, Włocławek 1997, s. 49.
[9] Por. S. Nowak, „Zawierzenie Maryi na polskiej drodze…”, dz. cyt., s. 74.
[10] Por. Y. Congar, „Duch człowieka, Duch Boga”, Warszawa 1996, s. 36.
[11] Zob. W. Janiga, „Katecheza w służbie obrony wiary”, w: W. Siwak, W. Janiga (red.), „Matka Boża Murkowa Obrończyni Wiary. Ku głębszemu rozumieniu tytułu”, Krosno-Przemyśl 2011, s. 139-166.
[12] Por. Kongregacja ds. Duchowieństwa, „Dyrektorium ogólne o katechizacji”, dz. cyt., s. 200.
[13] Por. J. Rydzewski, „Podstawy komunikatywności języka przepowiadania chrześcijańskiego w nauczaniu religii i w katechezie pozaszkolnej. Z badań nad językiem religijnym”, Białystok 2008, s. 10.
[14] Por. J. Kasztelan, „ABC katechety w szkole”, Kraków 1994, s. 13.
[15] Por. A. Długosz, „Jak przygotowywać i oceniać katechezę. Elementy dydaktyki katechetycznej”, Częstochowa 1997, s. 151.
[16] Por. E. Wójcik, „Metody stosowane w spotkaniach grupowych”, Łódź 1994, s. 5.
[17] Por. J. Jeziorska, „Podstawy nauczania i uczenia się”, Warszawa 2004, s. 7.
[18] Por. J. Szpet, „Prawa i obowiązki katechety w szkole w świetle przepisów prawa państwowego i kościelnego”, Płock 1997, s. 10.
[19] G. Colombo, M. Guasco, A. Torresin, P. Tremolada, M. Zattoni, „Księża – tak, ale nie sami. Kapłani a wspólnota”, Kraków 2003, s. 95.
[20] Tamże, s. 96.
[21] Tamże, s. 96-97.
[22] Tamże, s. 97.
[23] Tamże, s. 95.
[24] „Przyjście Jezusa na świat dokonało się drogą, której nie możemy pominąć: przez Maryję. […] Jezus, jedyny Pośrednik i Zbawiciel, został nam dany dzięki Niej. Dlatego też to Ona współpracowała jak nikt inny przy nowym narodzeniu wszystkich i każdego z wierzących. Dlatego Ona jest obecna w jakiś sposób w każdej ewangelizacji, podczas której Jezus Chrystus rodzi się w sercu wierzącego” (J. H. Prado Flores, „Jak ewangelizować ochrzczonych”, Łódź 1993, s. 112). Maryja, jako Gwiazda nowej ewangelizacji, towarzyszy i pomaga tym, którzy posłuszni nakazowi Ducha Świętego ewangelizują świat. Ona jest przykładem, jak być bardziej świadkiem niż nauczycielem, głosić życiem częściej niż teoriami, pokazywać doświadczeniem zamiast pustymi słowami. Poza tym jest wzorem zaufania Bogu w chwilach, gdy ewangelizatorzy tracą ducha i doświadczają porażek czy przeszkód w prowadzeniu swojej misji (por. F. Fitzsimons, „Maryja Gwiazdą ewangelizacji”, źródło: www.old.nowaewangelizacja.pl/maryja_gwiazda.html [dostęp: 25.05.2014]).
[25] Na podstawie notatek z wykładów ks. prof. dra hab. Ryszarda Czekalskiego „Maryja w dziele ewangelizacji i katechezie”, które wygłosił w Ośrodku Naukowo-Badawczym UKSW w Paprotni (klasztor Niepokalanów) w roku akademickim 2013/2014.