DRUKUJ
 
ks. Leszek Misiarczyk
Śmiech i niedowierzanie Sary pod dębami Mamre
Mateusz.pl
 


Od jakiegoś czasu słucham III części tryptyku oratoryjnego Z. Książka i P. Rubika „Psałterz Wrześniowy”, gdzie znajduje się bardzo ciekawy utwór pt. „Psalm Abrahama”. Artyści w oparciu o fragment z 18 rozdziału Księgi Rodzaju stworzyli m. in. tekst „Jak mogłaś wątpić Saro, że syna zrodzić możesz, co znaczy twoja starość, skoro Pan wszystko może. Pod dębami Mamre”. O samej zaś historii śmiechu i wątpienia Sary czytamy w dalszej części Rdz 18: „Abraham i Sara byli w podeszłym wieku […] Uśmiechnęła się więc do siebie i pomyślała: «Teraz, gdy przekwitałm, mam doznawać rozkoszy, i mój mąż starzec». Pan rzekł do Abrahama: «Dlaczego to Sara śmieje się i myśli: Czy naprawdę będę mogła rodzić, gdy już się zestarzałam? Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana? Za rok o tej porze powrócę do ciebie i Sara będzie miała syna». Wtedy Sara zaparła się, mówiąc: «Wcale się nie śmiałam» – bo ogarnęło ją przerażenie. Ale Pan powiedział: «Nie. Śmiałaś si껄. Myślę, że postawa Sary może rzucić dużo światła na nasze adwentowe oczekiwanie. Można bowiem tak jak ona czuć duchowo zbyt dorosłym i za starym na wielkie oczekiwania ze strony Boga. Interpretując historię Sary metaforycznie możemy w dębach Mamre dopatrzeć się wielowiekowej tradycji Adwentu w Kościele, który bywa przeżywayny przez nas tak, jak zapowiedz Boga dana Sarze, z większym lub mniejszym uśmiechem niedowierzania. Historia śmiechu Sary w namiocie to także historia jej niedowierzania pod dębami Mamre bardzo podobna do naszych kolejnych niedowierzań adwentowych. Człowiek wtedy, bez względu oczywiście na wiek, bo chodzi tutaj raczej o stan ducha niż wiek ciała, nie oczekuje już niczego nowego od życia i Pana Boga, a nawet gdy On obiecuje coś wielkiego lub wyjątkowego, nie wierzy w możliwość otrzymania tego. Mija się wtedy z Bogiem, bo On jakoś przedziwnie Bóg upodobał sobie czynić właśnie rzeczy nadzwyczajne, po ludzku niemożliwe do osiągnięcia. A ponieważ życie ludzkie nie znosi próżni, człowiek w takim stanie ducha tworzy szybko swoje własne oczekiwania zdecydowanie mniejsze, bardziej ludzkie i „osiągalne” albo daje się ponieść płytkiej reklamie mediów, która w Adwencie rozbudza zastępcze nadzieje i oczekiwania, by potem w pobliżu Świąt Bożego Narodzenia rynek mógł je zaspokoił. Takie oczekiwania i ich realizacja prowadzą jednak wcześniej czy pózniej do poczucia nudy. Nie wiem czy jest to tylko moje odczucie, ale odnoszę wrażenie, że w Polsce, pomimo naszej bardzo pieknej tradycji wigilijnej, Pasterki i kolęd, wielu ludzi nudzi się Świętami Bożego Narodzenia. Nudzą się zaś chyba ci, którzy na nic nowego ani wielkiego nie oczekują od wchodzącego w ludzki los Syna Bożego. Radość jest wtedy nieautentyczna, lecz udawana lub wymuszana alkoholem, bo nie było również wcześniejszego autentycznego oczekiwania. Adwent sprowadzony do rezygnacji ze słodyczy, a teraz nawet i z tego nie, bo przecież, mówi się, że to czas radosnego oczekiwania, prowadzi do tego, że liczy się często sama postawa oczekiwania jako sztuka dla sztuki, a mniej ważne staje się to, na co czekamy. Wszelkie, nawet drobne wyrzeczenia mają oczywiście sens, jeśli otwieraja naszą duszę na wielkie oczekiwanie – spotkanie z Bogiem. Niektórzy bronią się psychicznie przed jakimikolwiek oczekiwaniami, żeby potem nie przeżyć upokarzającego rozczarowania, gdy nie otrzymają tego, czego pragnęli. Inni przyjmują postawę konsumpcyjną i ich oczekiwania dotyczą tylko nadziei na nową, jeszcze większą konsumpcję, gdzie nie ma miejsca dla Boga, który nie pozwala się w taki sposób skonsumować. Ks. T. Halik, czeski duchowny, w jednej ze swoich książek dzieli ludzi na dwie grupy: jedna grupa, to ludzie dla których ten świat jest zbyt duży, jakoś nawet grozny i od którego trzeba się odgrodzić, druga natomiast, to ludzie dla których ten świat jest zbyt mały, którzy mają wrażenie, że to co może on im zaproponować, tak naprawdę do końca ich nie wypełnia. Każda z tych grup czegoś innego oczekuje od życia i inaczej przeżywa Adwent i Święta Bożego Narodzenia.

 

Zalęknieni konsumatorzy

 

Pierwsza grupa ludzi, czyli ci, którzy raczej boją się świata, innych ludzi, wszelkich nowości, szukają w życiu przede wszystkim bezpieczeństwa i „świetgo spokoju”. Są oni zazwyczaj konserwatywni, niechętni zmianom, niewiele oczekują dla siebie, są mało ciekawi życia i lubią chodzić utartymi szlakami. W życiu szukją głównie poczucia bezpieczeństwa i gotowi są nawet zrezygnować z wolności w niektórych przestrzeniach własnego życia, aby je osiągnąć. Tacy ludzie łatwo uzależniają się od różnych rzeczy lub innych ludzi, którzy zapewnią im poczucie bezpieczeństwa. Zadowalają się oni często posiadaniem pracy, możliwością nabycia dóbr konsumpcyjnych i ich spożycia lub używania. Ich największym pragnieniem jest posiadać coraz więcej pieniędzy i kupować coraz więcej dóbr, które dadzą złudne, bo złudne, ale jakieś poczucie szczęścia i zadowolenia z życia. Konsumują więc dobra tej ziemi i relacje z ludzmi żyjąc w ciągłym napięciu i lęku, że kiedyś może się to skończyć. Jeśli dodatkowo jeszcze poczucie własnej wartości uzależniają od ilości posiadanych pieniędzy, to obawa przed zubożeniem będzie dla nich bardzo niszcząca. Powszechnie wiadomo, że postawa konsumpcyjna zabija w człowieku uczucia i potrzeby wyższe, duchowe. Lękliwi konsumatorzy nawet nie przeczuwają piekna świata duchowego, gdyż są całkowicie zajęci tym materialnym. Przy takim podejściu do życia, dodajmy, często zupełnie nieświadomym, oczekiwania adwentowe sprowadzają się do tego, aby Pan Bóg zachował ich w takim stanie zdrowia i zamożności jak dotychczas albo uczynił bogatszymi, by mogli jeszcze więcej konsumować. Nieświadomie używają Pana Boga do swoich celów, czyli do tego, aby ich wspomógł w konsumowaniu. A ponieważ zazwyczaj Bóg nie wchodzi w taki układ, obrażają się na Niego i odchodzą. Następnym razem już niczego od Niego nie oczekują starając się zapewnić sobie własnym wysiłkiem lub sprytem więcej bogactwa i używania życia. Żyją tak, jakby Boga nie było (etsi Deus non daretur) i nie jest On im nawet do niczego potrzebny w przestrzeni zdobywania i konsumowania dóbr. Może nawet szkodzić niepotrzebnymi wyrzutami sumienia. Adwent przeżywają więc bardzo powierzchownie nieczego nie oczekując od Boga, bo wszystko, co im potrzbne do szczęścia są w stanie zdobyć sami. Święta Bożego Narodzenia traktują jako kolejną okazję do konsumpcji dóbr materialnych. Sam fakt narodzenia w ludzkim ciele Syna Bożego jest dla nich zbyteczny, będą świętować nawet, gdyby Chrystus nie narodził się w Betlejem. Znaleźliby sobie i tak jakieś inne święto. Ich śmiechem Sary będzie cyniczny śmiech połączony z przekonaniem, że Bóg nie jest im do niczego nie potrzebny. W życiu liczy się tylko forsa, posiadnie i konsumowanie dóbr materialnych, które trzeba zdobyć sobie samemu, a Bóg i moralność mogą tylko w tym przeszkadzać. Inni z tej grupy, nawet, gdy zostają przy Panu Bogu, szybko doświadczają głębokiej frustracji w relacji z Bogiem słabym. Czyż bowiem Syn Boży w postaci dziecka może dać poczucie bezpieczeństwa, ochronić to, co posiadają lub jeszcze pomnożyć? Oczekiwania adwentowe wprowadzają ich w stan niepokoju i napięcia, bo z jednej strony chcieliby wykorzystać ten okres do większego „podczepienia się” pod Boga mocnego i wszechmocnego, lecz z drugiej nie wierzą we wszechmoc Boga działającego porzez słabość i bezradność dziecka. Doświadczają więc ciągłej frustracji w relacji z Bogiem, bo również chcieliby Go wykorzystać do swoich celów, by dał im poczucie bezpieczeństwa, wziął zawsze i wszędzie w obronę, ale On nie pozwala się tak wykorzystywać. Pragną, by to Bóg spełniał ich życzenia i służył im, a nie oni Jemu. Takie oczekiwania są skazane z góry na porażkę. Nie mają jednak odwagi, by od Niego odejść więc miotają się pomiędzy postawami przypodobaniu się Mu i ukrytej złości do Niego. Ich śmiech Sary będzie uśmiechaniem się do Boga z nadzieją na przymilenie się Mu i zasłużenie na Jego pomoc, ale będzie to śmiech przez łzy i wewnętrzną złośc i żal do Niego.

 

Niespokojne duchy

 

Druga zaś grupa ludzi, to ci, którzy bardzo dobrze radzą sobie w życiu, otaczający ich świat postrzegają jako wyzwanie, zachetę do zdobywania go i podbijania. Czują się w życie dobrze i lubią ryzykować, odkrywać nowe szlaki, są nastawieni liberalnie i ciekawi nowości, poszukują zmian, wiele oczekują od życia. W życiu cenią sobie przede wszystkim wolność i gotowi są dla niej zrezygnować z bezpieczeństwa i życiowej stabilizacji. Osiągnęli już wiele w życiu, ale ciągle coś gna ich do przodu. Jeśli nie odkryją podstawowej prawdy ludzkiego losu, że wspinanie się po kolejnych stopniach kariery społecznej czy zakładnie kolejnej, dobrze prosperującej i przynoszącej zyski firmy nie zaspokoi najgłębszych pragnień ludzkiego serca, będą to czynić przez całe życie starając się bezskutecznie nakarmić drzemiącego w nich demona niezaspokojonych pragnień. Oni również nawet nie przeczuwają piękna innego, duchowego świata. W oczekiwaniach adwentowych pozostają czesto na poziomie przeżyć psychicznych, estetycznych czy nawet religijnych, nie wchodząc jednak nigdy w relację osobową z Bogiem. Razem z Sarą śmieją się z propozycji Boga, który objawia moc swojego zbawienia przychodząc w słabości dziecka. Są skoncentrowani na sobie i żyją również etsi Deus non daretur. Jeśli jednak odkryją, że nic na świecie nie jest w stanie wypełnić ducha ludzkiego, zaczynają poszukiwać czegoś głębszego. Ponieważ ludzi ci są zazwyczaj wolnymi i niespokojnymi duchami, mają niemałe trudności z odnalezieniem się w duchowych propozycjach instytucjonalnego Kościoła i wpadają w sidła różnych ruchów ezoterycznych. Zwłaszcza jeśli są młodzi, dynamiczni i dobrze wykształceni. Dla takich ludzi kluczowe staje się doświadczenie religijne świata duchowego, ale w formie dosyć nieokreślonej i bez Boga osobowego. Jest to jednak religijność „od dołu”, poszukiwanie lub wręcz „produkowanie” mocnych doświadczeń religijnych. Oni jednak również chcą używać, co prawda, nie tyle osobowego Boga, ile Boga jako duchowej mocy, do tego, aby dostarczał im mocnych przeżyć religijnych. Tacy śmieją się z nauki o osobowym Synu Bożym wcielonym w naturę człowieka i nie wierzą, że On, słabe dziecko może dostarczyć im mocnych religijnych przeżyć. Jeśli udaje im się zintegrować własne oczekiwania z propozycją chrześcijańską, wtedy w adwencie oczekują na mocniejsze przeżycia religijne. A ponieważ Bóg, tak jak nie pozwala się używać do zaspokajania ludzkich potrzeb materialnych, tak samo nie pozwala, by traktować Go jako narzędzie do zaspokajania potrzeb emocjonalnych, doświadczają również frustracji.

 

Zawierzyć i dać się Panu Bogu zaskoczyć

 

Słabością dwóch poprzednich postaw jest duża koncentracja człowieka na sobie i chęć dostosowania Boga do własnych oczekiwań i traktowania Go jako narzędzie do zaspokajania indywidualnych potrzeb materialnych lub emocjonalnych. Tak jak Sara, żona Abrahama, miała już określony obraz Boga, który oczywiście, może więcej niż człowiek, ale bez przesady, nie wszystko. Dlatego śmiała się z zapowiedzi Pana, że w starości swojej i męża za rok urodzi syna. Propozycja ta z punktu widzenia ludzkiego nawet dla wierzących w Boga wydawała się absurdalna. Tak samo jak zapowiedz narodzenia w ludzkim ciele Odkupiciele świata. I jak Sara śmiała się, bo tak naprawdę lękała się zawierzenia Panu, tak samo i my w przeżywaniu kolejnego adwentu często padamy ofiarą podobnej niewiary. Nie wierzymy, że w małym i bezbronnym dziecku może objawić się wszechmocny Bóg ani że kolejna rocznica wspominania tego przyjścia mogłaby stać się okazją do prośby o rzeczy po ludzku niemożliwe. A niby dlaczego nie? Tylko dlatego, że nam się wydaje, iż Bog powinien zawsze objawiać się głośno i z mocą. Paradoksalnie ukazanie się w słabości i bezbronności dziecka jest dowodem na wszechmoc Boga, bo tylko wszechmocny może sobie pozwolić na wszystko. Słabi najczęściej ukazują na zewnątrz swoją moc, by zastraszyć innych. Zamiast więc wymuszać na Bogu zaspokojenie naszych potrzeb materialnych, emocjonalnych czy nawet religijnych, spróbujmy w tym roku wsłuchać się w Jego oczekiwania wobec nas. Zapytajmy Go czym On sam chce nas obdarzyć i błagajmy o łaskę zawierzenia Jego pomysłowi. Prośmy Boga i oczekujmy rzeczy wielkich, „nieludzkich”, boskich, czyli takich, których ani my sami nie możemy zdobyć ani inni ludzie nie mogą nam ich dać. Pozwólmy się Jemu prowadzić i dajmy się Mu „wykorzystać”. Jak Sara nie jesteśmy ani wcale zbyt dorośli ani za starzy na wielkie propozycje ze strony Boga. Czego więc wielkiego oczekuję od Boga? Albo lepiej, czym wielkim, nadzwyczajnym, swoim chce On mnie obdarzyć w tegorocznym Adwencie? Każdy z nas ma oczywiście swoje wielkie, po ludzku niemożliwe do realizacji oczekiwania i dla każdego z nas Bóg ma inne wielkie propozycje, ale jedno może stać się wspólne nam wszystkim: prosić Pana o łaskę wyzwolenia z lęku przed zawierzeniem Mu. Jeśli nasza ocena jakiejś sytuacji jest inna niż ocena Boga, usilnie błagajmy Go o taką dyspozycję woli, by raczej zawierzyć temu, co On twierdzi, niż temu, co nam się wydaje. Przyznajmy też, że niejednokrotnie podśmiewaliśmy się w namiocie naszych myśli i skrytości naszego serca, jak Sara w tamtym namiocie pod debami Mamre, z pomysłów Boga na nasze życie. Z lęku przed zawierzeniem, by potem móc znowu narzekać, że się nami nie interesuje. A potem, tak jak ona z przerażenia, oficjalnie zaprzeczaliśmy „Wcale się nie śmiałem/śmiałam. A Pan nękał nasze niedowierzające serca wyrzutem: „Śmiałeś się/śmiałaś się”.

 

ks. Leszek Misiarczyk
mateusz.pl