DRUKUJ
 
Kinga Waliszewska
Kolędy, czyli życzenia
Przewodnik Katolicki
 


Z muzykologiem ks. dr. Mariuszem Białkowskim o znaczeniu kolęd rozmawia Kinga Waliszewska

 

Ale nie były to jeszcze te „nasze” kolędy?


Były to oczywiście śpiewy gregoriańskie, których treść zaczerpnięta wprost ze Starego czy Nowego Testamentu mówiła o Bożym Narodzeniu. Istnieje w śpiewach gregoriańskich pewien dział poświęcony Bożemu Narodzeniu, ale od strony muzycznej pieśni te są bardzo podobne do śpiewów wielkanocnych czy wielkopostnych, nie mają takiego nadzwyczajnego charakteru (np. melodii, rytmiki), jakie mają nasze współczesne kolędy. W tamtym czasie podczas liturgii wykonywano tylko te teksty i taką muzykę, które były uważane za godne Świętej Liturgii. Sprytnie więc pomyślano, by obok liturgii Mszy św. zaproponować wiernym nabożeństwo, tzw. dramat liturgiczny, w którym prezentowane byłyby teksty w formie śpiewów, które nie pojawiają się w liturgii, ale są równie istotne i interesujące.

Czym był dramat liturgiczny i co z nim wspólnego mają kolędy?

 

Dramat liturgiczny pojawia się w XIII–XIV w. Podczas godzinnego przedstawienia nie recytowano jedynie tekstów, śpiewano również różne pieśni, które stanowiły swego rodzaju dekorację. Niejednokrotnie były to parafrazy muzyczne i literackie tekstów liturgicznych. W XV–XVI w. zaczęto nieco uatrakcyjniać te nabożeństwa – próbowano rozweselać zziębnięty lud poprzez taniec. I w ten sposób dochodzimy do naszych kolęd, w których w melodiach i rytmice słyszymy wiele tańców, np. Bóg się rodzi – polonez, Z narodzenia Pana – oberek, Przybieżeli do Betlejem – krakowiak. Śpiewy tych nabożeństw szybko były przez ludzi przyjmowane i akceptowane, śpiewane także przy innych okazjach w domach. Trzeba jednak pamiętać, że nigdy nie miały one związku z liturgią, nie były podczas niej wykonywane.

Co wiemy o autorach kolęd?

 

Kolędy wynikają z pewnej pobożności ludowej. Kompozytorami są często ludzie o dużej muzycznej wyobraźni i fantazji. Były to często utwory wynikające z serc ludzi, którzy niekoniecznie byli fachowo przygotowani do ich tworzenia, dlatego teksty często nie są z najwyższego pułapu literackiego. Poprzez tradycję były one tożsame z daną wspólnotą czy lokalną społecznością, charakteryzowały nawet miasta czy wsie i dlatego nawet z tego względu raczej nie musiały być utworami takiej samej jakości jak te Beethovena czy Mozarta.

Kolędy są dziś obecne w liturgii, a jak ksiądz powiedział, nie zawsze tak było. Kiedy zaczęły się więc pojawiać?

 

Ważnym etapem w kwestii obecności muzyki w liturgii był Sobór Trydencki z XVI w., który zwrócił uwagę na ważkość śpiewu gregoriańskiego. Od wczesnego średniowiecza w Kościele wykonywano śpiew gregoriański. Zakładał on, że każda celebracja miała swoje własne śpiewy, najczęściej występujące tylko raz w roku. Były one ściśle związane z treścią przeżywanej liturgii. Jednocześnie były one trudnym repertuarem i dlatego lud zasadniczo ich nie wykonywał. Było to zadanie scholi, których od XVI w. było coraz mniej. Zatem kiedy kapłan nie miał do dyspozycji scholi, tylko odczytywał tekst, i to sam sobie, po cichu. W tamtej liturgii lud mógł ten czas wypełnić różańcem albo śpiewem. Zaczęto wtedy wykonywać takie pieśni, które szeroko rozumianą treścią jakoś się nadawały, ale nie należały już stricte do liturgii i nie oddawały istoty przeżywanej tajemnicy. W okresie Bożego Narodzenia śpiewano pieśni, w których mowa o narodzinach Jezusa, czyli też nasze kolędy. To jest właśnie ten moment, w którym pojawiają się one w liturgii. Ale – jak to przypomniał Sobór Watykański II – śpiew jest integralną częścią liturgii i nie wszystko, co związane jest z daną treścią, można podczas Mszy św. wykonać. W przypadku kolęd mamy w nich wiele treści trywialnych, które w przypadku liturgii nie powinny mieć miejsca. Albo np. pastorałki, których już sama nazwa nawiązuje do elementów ludowych, pasterskich. Liturgia niekoniecznie żyje treściami, co robią pasterze, kiedy anioł obwieszcza im nowinę o narodzinach Zbawiciela. Liturgia przypomina, że Bóg staje się człowiekiem – to jest sedno. Co było dookoła tego wydarzenia, w liturgii nie jest istotne.

Okres liturgiczny Bożego Narodzenia kończy się Niedzielą Chrztu Pańskiego i od następnego dnia zaczyna się okres zwykły – czytania liturgii słowa dotyczą życia dorosłego Jezusa, Jego działalności i nauczania. W Kościele w Polsce kolędy jednak zgodnie z tradycją śpiewane są do święta Ofiarowania Pańskiego (2 lutego), mimo że ich treść rozmija się zupełnie z treściami liturgii. Czy oprócz tradycji jest jakieś inne uzasadnienie do śpiewania kolęd w tym czasie?


Nowy okres liturgiczny, jakim jest okres zwykły, nie mówi nic o narodzeniu Jezusa czy radości Maryi, tulącej maleńkiego Syna w ramionach. Jest już konkretne nauczanie Jezusa Chrystusa jako dorosłego mężczyzny. Gdy spojrzymy na okres liturgii trydenckiej, to jak już mówiliśmy, wtedy śpiewy o tematyce niekorelującej z treścią liturgii były możliwe, czyli śpiew kolęd był wtedy obecny. Stąd mamy w Polsce tradycję śpiewania kolęd jeszcze po okresie Bożego Narodzenia. Ale powoli zaczyna się to zmieniać, organiści starają się pilnować, by liturgia przynajmniej rozpoczynała się śpiewem niebożonarodzeniowym. Oczywiście wiem, że są jeszcze wtedy choinki, żłóbek, dekoracje przypominające nam te kwestie, no ale liturgia jest tutaj wymagająca i trzeba by się zwrócić do papieża Grzegorza Wielkiego, by okres Bożego Narodzenia nieco wydłużył. To dlaczego trwa on tylko tyle, a nie dłużej, ma także swoje historyczne uwarunkowania. Podsumowując – po Niedzieli Chrztu Pańskiego możemy oczywiście śpiewy kolęd wykorzystać w liturgii, np. przed czy po Mszy św., ale już w jej trakcie (np. na procesję wejścia, z darami czy komunijną) śpiew kolęd nie powinien mieć miejsca.

W niektórych parafiach podczas Paserki uroczysty śpiew Gloria (Chwała na wysokości Bogu) jest zastępowany kolędą Gdy się Chrystus rodzi. Można czynić taką zamianę?


Absolutnie nie! Jest to przykład, jak nie należy czynić. Fantazja duszpasterzy w czynieniu tego, czego inni jeszcze nie odkryli, jest silna. Pomysły są aż tego stopnia, aby wymieniać części Mszy św. wydawałoby się podobnymi tekstami. Hymn Gloria bardzo późno wszedł do liturgii Mszy św., pojawia się od V–VI w., czyli od czasu wprowadzenia święta Bożego Narodzenia. Przez trzy wieki był śpiewany przez jednego człowieka i jeden dzień w roku – Ojca Świętego podczas Pasterki. Dopiero od wieku VIII–IX rozszerzono możliwość wykonywania tego śpiewu na kapłanów i oczywiście lud. I właśnie na pamiątkę tego dziś hymn Gloria podczas każdej Eucharystii zaczyna kapłan (jest to zapisane w Mszale). Liturgia mówi wprost – są teksty, których nigdy nie możemy wymieniać. Hymn Gloria jest skonstruowany na bazie pochwały Trójcy Świętej: Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego, natomiast w kolędzie Gdy się Chrystus rodzi raczej wspominamy, co działo się, gdy rodził się Zbawiciel. To że w refrenie pojawia się element hymnu, cytat z Ewangelii Łukaszowej, który śpiewają aniołowie – Gloria in excelsis Deo – to już była inwencja literacka autora tekstu i zapewne nie myślał on o tym, by zastępować ten piękny starożytny hymn Kościoła. Nie powinno mieć to miejsca.

A czy psalm responsoryjny można śpiewać na melodię kolędy, bo to również w okresie Bożego Narodzenia się zdarza?

 

Tu także dotykamy szerszego problemu wykorzystywania istniejących melodii i nakładania na nie tekstów sakralnych. Zostało to potępione już w XII w.! Już wtedy piękne motywy melodyczne, które funkcjonowały w środowisku świeckim, chciano wykorzystywać w liturgii, np. do śpiewu Kyrie czy Sanctus. Wtedy papież (Jan XXII) powiedział, że absolutnie nie powinno to mieć miejsca, ponieważ żadna muzyka świecka nie powinna wejść do liturgii. Jest też mowa o tym, że istniejące już melodie są zarezerwowane tylko dla danego tekstu. A że z każdą Mszą św. tekst psalmu jest inny, więc powinna być inna melodia. Dziś natomiast utarło się, że jeden motyw melodyczny obsługuje kilkanaście tekstów i wystarczy, że organista zna dwie melodie i niestety śpiewa co drugą niedzielę tę samą melodię. To nie powinno mieć miejsca. Mamy tyle pięknych melodii, że można je z powodzeniem wykorzystać.

 

Rozmawiała Kinga Waliszewska
Przewodnik Katolicki 1/2017