DRUKUJ
 
Joanna Grabarczyk
Wychowanie bez straszenia
Szum z Nieba
 


Wielokrotnie słyszeliśmy, że dajemy naszym dzieciom dużo swobody. „Na wiele im pozwalacie” – czasem był to zarzut pod naszym adresem („Jako rodzice powinniście bardziej je kontrolować, ograniczyć, mogą sobie zrobić krzywdę”). Innym podobał się nasz sposób wychowywania. Jak chyba większość rodziców, byliśmy poddawani ocenie tych, którzy na nas patrzyli: rodziny, znajomych.

 

Kiedy dzieci były małe, dużo czasu spędzaliśmy na osiedlowych placach zabaw. Pewnego razu byłam świadkiem rozmowy dwóch starszych pań, które bywały tam ze swoimi wnukami. Rozmowa dotyczyła naszej rodziny. „Proszę pani, przychodzi tu taki ojciec z trójką dzieci, w głowie się nie mieści, co one wyprawiają!”. Mąż faktycznie, często zabierał całą trójkę i wychodzili na dwór, żeby się dzieci wyhasały. Jeśli chciały, mogły korzystać ze wszystkiego, mogły wejść wszędzie i wszystkiego spróbować. Sama byłam zaskoczona, gdy któregoś popołudnia nasza dwuletnia wówczas córeczka wskazała na (zdecydowanie za dużą) zjeżdżalnię, prosząc, żebym pomogła jej tam wejść. Próbowałam wytłumaczyć, że jest jeszcze za mała. W odpowiedzi usłyszałam, że tata jej pozwala i ona od dawna zjeżdża nie tylko z tej zjeżdżalni, ale i z tej umocowanej tuż obok metalowej rury, wysokiej na kilka metrów. Nie pozostało mi nic innego, jak wdrapać się na górę i, słuchając wskazówek naszego malucha, zrobić to, co zawsze robi tata: po umieszczeniu jej na górze zbiec na dół i złapać ją pędzącą w dół i krzyczącą z radości.

 

Ta historia dobrze obrazuje nasz pomysł na wychowywanie dzieci: dawanie przestrzeni i zwracanie uwagi na możliwości (a nie na czyhające wszędzie zagrożenia).

 

Nasze córki i syn zamiast komunikatu: „Nie wchodź tam, bo sobie zrobisz krzywdę”, słyszeli: „Jeśli chcesz, to spróbuj, może uda ci się wejść tak wysoko”.

 

Nie było zbyt wysokiego drzewa, na które nie można wejść, zbyt trudnej do pokonania przeszkody na placu zabaw, takiej „tylko dla starszych dzieci”. Nie żebyśmy pozwalali absolutnie na wszystko, bezrefleksyjnie i bez względu na poziom zagrożenia. Po prostu nie koncentrowaliśmy się na tym, co może się stać złego. Nie jesteśmy nadopiekuńczymi rodzicami, chodzącymi krok w krok za dziećmi i narzucającymi im swój punkt widzenia. Raczej jesteśmy ich towarzyszami, przyglądającymi się ich możliwościom i talentom, a nasze zadanie rozumiemy jako stwarzanie im szans na rozwój oraz asekurowanie ich zamiast zakazywania. Zajęcia dodatkowe, w których biorą udział, to ich pomysł a nasza zgoda. Ale też i nasze zaangażowanie, kiedy trzeba odebrać z treningu, zawieźć na zawody czy poczekać pod kościołem, aż skończy się spotkanie wspólnoty młodzieżowej.

 

Nasze rodzicielstwo to wypadkowa tego, co oboje z mężem wynieśliśmy z domów rodzinnych, ale też i tego, czego nie chcieliśmy z nich wnosić do naszej rodziny.

 

Wychowana w domu alkoholowym, gdzie lęk był codziennością, obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby moje dzieci nie kojarzyły rodzica z lękiem. Czy mi się to udaje? Kiedy puszczą mi nerwy i zaczynam wrzeszczeć, to z pewnością nie jestem balsamem na serca dzieci. Bywają jednak momenty, kiedy odzyskuję wiarę, że jednak udaje nam się ustrzec je przed niepotrzebnym lękiem. „Wiesz, mamo, współczuję koleżankom, które boją się wrócić do domu, bo dostały jedynkę albo znów mają szlaban. A jedna koleżanka dziś tak się bała sprawdzianu i złej oceny, że aż wymiotowała. Wy nie dajecie nam kar za oceny ani nie mamy szlabanów”. No właśnie, to jest coś, do czego ciągle dorastamy. Sama uczyłam się bardzo dobrze, powodowana częściowo lękiem, żeby nie zawieść rodziców i nie być dodatkowo powodem ich zmartwień. To nie było dobre. Nie chciałam, żeby moje dzieci były wychowywane w presji dobrych ocen i świadectw z czerwonym paskiem. Nasze dzieci wiedzą, że jeśli uczciwie pracowały i dostały tróję, to OK, afery z tego w domu nie będzie.

 

Z czasem przekonaliśmy się też, że kara nic nie daje, więc nie ma u nas „szlabanów” ani innych kar. Jeśli nasze nastolatki coś zmalują, rozmawiamy o konsekwencjach takiego zachowania.

 

Często taka rozmowa poprzedzona jest wzięciem głębokiego oddechu, żeby zapanować nad sobą, a dopiero potem razem ustalamy strategię, przedstawiając nasz wspólny, mamy i taty, punkt widzenia. Czy nasze dzieci robią wszystko tak, jak my chcemy? Oczywiście że nie! Staramy się jednak przekazać im nasz system wartości i zwrócić uwagę na to, co naprawdę ważne. W tym, co robią, nie kierują się lękiem przed karą, ponieważ jej nie stosujemy. Mamy jednak nadzieję, że czasem powstrzymują się przed zrobieniem jakiejś głupoty, mając w pamięci to, czego ich uczymy.

 

Kiedyś córka z wdzięcznością powiedziała, że ma z nami lepiej niż jej koleżanki (chodziło chyba o kary za oceny). Urosłam we własnych oczach i pociągnęłam temat, czekając na dalsze pochwały: „Uważasz, że dobrze was wychowujemy?”. „Nie wiem. Jak będę miała swoje dzieci, to ci powiem” – usłyszałam w odpowiedzi. Nie miałam więcej pytań.

 

Joanna Grabarczyk
Szum z nieba 157/2020 (1)