DRUKUJ
 
ks. Andrzej Draguła
Wielki Czwartek, czyli obnażenie
Więź
 


Zdjęto dziś z Kościoła to, co niekonieczne. Ale przecież kiedyś Pan odbuduje świątynię i nadejdzie czas powrotu. Obyśmy wówczas nie pomylili tego, co konieczne, z tym, co ledwo przydatne.

 

Nie mamy szczegółowego opisu tego, co tradycja pasyjna ujmuje w tytule X stacji drogi krzyżowej: Jezus z szat obnażony. Wiemy tylko, że „żołnierze […], kiedy Go ukrzyżowali wzięli szaty Jego i podzielili na cztery części, dla każdego po jednej. Wzięli też i suknię, która była nie szyta, ale całodziana” (J 19, 28). Ikonografia najczęściej ukazuje Jezusa na krzyżu odzianego w perizonium, przepaskę okalającą biodra. Być może żołnierze pozbawili Go nawet tego ostatniego okrycia. Zwyczajem rzymskim było krzyżowanie nagich skazańców. Może tak właśnie uważał Michał Anioł, gdy rzeźbił Ukrzyżowanego dla kościoła pw. Świętego Ducha we Florencji: nagiego, bez najmniejszego okrycia.

 

Nagość ołtarza


Mało kto dzisiaj już zwraca uwagę na rubryki, którymi kończą się w Mszale Rzymskim obrzędy Mszy Wieczerzy Pańskiej: „Po chwili adoracji w ciszy, kapłan i posługujący przyklękają i powracają do zakrystii. Następnie obnaża się ołtarz i, jeśli to możliwe, wynosi się krzyże z kościoła. Krzyże, które pozostały w kościele, wypada zasłonić”. Ten liturgiczny akt nazywa się denudatio altaris, obnażenie ołtarza.

 

Dobrze pamiętam ten gest z czasów, gdy byłem klerykiem. Proboszcz obchodził wszystkie ołtarze w kościele, nie tylko ten główny, kamienny w prezbiterium, ale także ołtarze boczne, i symbolicznie zawijał obrusy. Później, z ministrantami, dopełnialiśmy już reszty, zdejmując wszystko, co na ołtarzach stało. Ten stan nagości ołtarza trwał aż do Wigilii Paschalnej.

 

Kościół – wbrew chronologii wydarzeń – nie czeka z tym gestem aż do następnego dnia, do Wielkiego Piątku, do tej momentu na chwilę przed przybiciem gwoździ. Czyni go właśnie dzisiaj, gdy celebruje pamięć ustanowienia sakramentu Eucharystii i powiązanego z nim kapłaństwa. Jest w tym jakiś paradoks: świętuje ustanowienie Eucharystii i natychmiast przestaje ją sprawować. Ale jest w tym także wyznanie wiary, że Kościół nie jest właścicielem Eucharystii. Eucharystia to Jego – Chrystusa sakrament i gdy Go nie ma, Kościół jej nie sprawuje. Nagość ołtarza to jej nieobecność.

 

Kościół – i tu jest to piękne słowo, którym tak chętnie się posługujemy w te dni – powstrzymuje się od sprawowania Mszy Świętej w Wielki Piątek i w Wielką Sobotę. Powstrzymuje się, bo bardzo by pragnął sprawować misterium, ale nie może, wszak Eucharystia jest sakramentem paschalnym. Kościół chce – wyjaśnia Amalary – „abyśmy oczekiwali, aż Pan nasz konsekruje swe Ciało i swą Krew na krzyżu, by uczynić je nowymi przez swe zmartwychwstanie, abyśmy dopiero wtedy jedli i pili ów zbawczy sakrament”. Dopiero Jego zwycięstwo pozwoli na pełne sprawowanie Paschy.

 

Uwięziona Eucharystia


Całe to dotychczasowe rozważanie można by równie dobrze napisać czy wygłosić w każdy Wielki Czwartek. W tym roku też nie traci nic na swej aktualności. Przecież liturgia jest sprawowana w kościołach, katedrach, kaplicach zakonnych. Jest, ale prawie nikt w niej nie uczestniczy prócz tych, co ją sprawują. Pozbawienie możliwości udziału w Eucharystii, które dotyka wiernych nie tylko w Polsce, i które potrwa nie wiemy jak jeszcze długo, to jak stanięcie przy obnażonym ołtarzu.

 

Miejsce przechowywania Najświętszego Sakramentu w Wielki Czwartek w Polsce tradycyjnie nazywane jest Ciemnicą, na pamiątkę uwięzienia Jezusa. Często elementem wystroju tego ołtarza przechowywania Eucharystii są kraty i oblicze Jezusa, które jest za nimi ukryte. Dzisiaj ten znak nabiera nieco innego znaczenia. Zdaje się nam, że za kratami więzienia umieszczony jest już nie wizerunek Chrystusa, który ma nam przypominać o Jego uwięzieniu, ale sama Eucharystia już od kilku tygodni pozostaje in vincula, w kajdanach. Czytelnym tego znakiem jest choćby fakt, że nasze świątynie są pozamykane w czasie sprawowania dzisiejszej liturgii. Czy my kapłani nie czujemy się dzisiaj jak stróże więzienia? Tego bólu niedostępności Eucharystii nie da się zignorować ani też niczym zaleczyć, żadną transmisją i żadnym, nawet najpobożniejszym aktem strzelistym duchowej Komunii. Ani nawet domowym rytuałem, który jest tylko przedsmakiem.

 

Z surową, nagą wiarą


A przecież ten niewątpliwie bolesny czas może stać się czasem łaski. Czeski teolog i lekarz ks. Marek „Orko” Vácha mówi, że kryzys jest zawsze szansą. Przez nasze doświadczenie – nie tylko utrudnionego dostępu do Eucharystii, ale faktycznego zawieszenia całej działalności duszpasterskiej Kościoła – może nas przybliżyć do czasów pierwszych chrześcijan, do czasu chrześcijaństwa katakumbowego, a także do chrześcijaństwa na terenach misyjnych. My, którzy mieliśmy dotąd nieograniczony dostęp do kościołów, Mszy, liturgii, sakramentów, Komunii, spowiedzi i księży nagle doświadczyliśmy, co to znaczy być chrześcijaninem bez tego wszystkiego. Dylematy duszpasterskie Amazonii przestały być teoretycznymi.

 

Ks. Váchy mówi: „jeśli wstrząśniecie życiem religijnym, wszystko to spadnie na ziemię, pozostawiając jedynie nagą, surową wiarę. Z tego – wydaje mi się – może się narodzić coś bardzo dobrego, tak dobrego, że nie możemy tego dzisiaj zobaczyć”. Być może czeskiemu teologowi, któremu bliski jest Kościół podziemny, jest łatwiej to doświadczenie przeżyć. Nas w Polsce rozleniwił luksus duszpasterski. Nas wszystkich: i księży, i świeckich. Być może dzięki temu doświadczeniu na nowo nauczymy się patrzeć na naszą wiarę, na Kościół, na naszą w nim obecność, na kapłaństwo, na sakramenty, na łaskę i na dostępność do niej nie jak na coś oczywistego, ale jak na drogocenną perłę. Ks. Józef Ratzinger mówił w roku 1958, że szansą dla Kościoła będzie czas, kiedy przestanie on być „tanią oczywistością”. Ten czas nadszedł zupełnie niespodziewanie.

 

Jesteśmy dzisiaj Kościołem „obnażonym z szat”. I – jak to było z Jezusem – denudatio przyszło z zewnątrz: epidemia, przepisy regulujące czas zarazy, zakazy i nakazy, troska o siebie i bliskich. Zdjęto z Kościoła nie to, co niepotrzebne, ale to, co – w nadzwyczajnej sytuacji – niekonieczne, bez czego – jak się okazuje – wiara może przetrwać i znaleźć dla siebie pokarm. Ale przecież kiedyś, po „trzech dniach”, które nie wiadomo kiedy się skończą, Pan odbuduje świątynię i nadejdzie czas powrotu. Znów wdziejemy duszpasterskie szaty. Obyśmy wówczas nie pomylili tego, co konieczne, z tym, co ledwo przydatne, a może nawet takim nam się tylko wydaje.

 

Nadzy idący za Nagim


Stajemy dzisiaj przy obnażonym ołtarzu. Ołtarz to nie tylko miejsce sprawowania Eucharystii. Ołtarz to symbol samego Chrystusa, dlatego liturgię Wielkiego Piątku Kościół rozpocznie przy obnażonym ołtarzu. W ten dzień wspominamy Pana, który został z szat odarty. Tradycja rzymska sięgająca IX wieku wyrażała to bardzo konkretnie. „Następnie dwaj diakoni obnażają ołtarz zdejmując obrus, który wcześniej położny był pod Ewangelią, tak jakby go kradli” – mówi Ordo Romanus. Nadzwyczajna forma rytu rzymskiego wciąż nakazuje przy wielkoczwartkowym obrzędzie denudatio altaris recytację Psalmu 21, w którym znajdujemy te prorocze słowa: „moje szaty dzielą między siebie i los rzucają o moją suknię”. To właśnie ten psalm rozpoczyna się słowami „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”, którymi Jezus na krzyżu wyrazi całe swoje uniżenie.

 

Odarcie z szat jest przemyślanym elementem męki. Jak pisze Philip Carr-Gomm w „Hstorii nagości”, „ukrzyżowanie miało stanowić upokorzenie, jak też intensywne, fizyczne męki, więc rozbieranie ofiary było po prostu kolejnym sposobem zadawania jej cierpienia”. Odarcie z szat, obnażenie, skazanie człowieka na publiczną nagość jest zawsze sposobem na duchowe i psychiczne upokorzenie. Oprawcy z upodobaniem rozbierają swoje ofiary. To pozbawienie człowieka jego ostatniej zasłony, zasłony wstydu. Ale nie zawsze nagość musi być bezwstydem.

 

Myśl o nagości ukrzyżowanego Chrystusa znalazła szybko swoją teologiczną interpretację. Amalariusz z Metzu (VIII/IX w.) pisał: „A gdy [Pan] doszedł do ołtarza krzyża, to jest na miejsce ofiary […] przez pewną część czasu pokazywał swoje nagie ciało”. Kilka wieków wcześniej św. Cyryl Jerozolimski (IV w.) tak oto argumentował nagość katechumenów wchodzących do wody chrzcielnej: „Rozebrani z szat byliście nadzy – na wzór Chrystusa nagiego na krzyżu, który przez swoją nagość rozbroiwszy księstwa i moce, odniósł nad nimi jawnie triumf na drzewie”. Św. Hieronim (IV/V w.) całe chrześcijańskie powołanie zamknął haśle mówiącym naśladowaniu nagiego Chrystusa: Nudus nudum Christum sequi (Nagi nagiego naśladuję Chrystusa), do czego zresztą bardzo chętnie odwołuje się do dzisiaj duchowość franciszkańska. „Nagość Chrystusa – pisze Michael Kowalewski – jest czymś więcej niż historycznym faktem; ma znaczenie teologiczne. Nagość Chrystusa jest sakramentalna. W sposób widoczny komunikuje ubóstwo ducha i czystość serca, które są niezbędne, byśmy mogli ponieść swój krzyż i podążyć za Chrystusem”. Za obnażonym możemy podążyć tylko obnażeni. Nie inaczej. Tylko co to może znaczyć w naszym życiu duchowym?

 

Wiara, która działa przez miłość


Amalary z Metzu w komentarzu do liturgii Wielkiego Czwartku pisze o darach, które Bóg rozdziela między tych, którzy w Niego wierzą. To niezwyczajne charyzmaty: dar czynienia znaków i wyrzucania demonów, dar proroctwa i przepowiadania przyszłości, dar rozeznawania duchów, mówienia językami i tłumaczenia języków. A co z tymi, którzy tych darów nie mają? – pyta. Czy mają swoje miejsce w królestwie? Wszyscy oni „nie są wyrzuceni z królestwa niebieskiego, byleby tylko mieli wiarę, która działa przez miłość” – odpowiada teolog.

 

Nie tylko Kościół odarto z szat, ale w jakimś sensie także nas wszystkich. Odarto nas z naszej pobożności, rytuałów, z możliwości uczestnictwa w liturgii. Ale przecież to nie znaczy, że – mówiąc Amalarym – zostaliśmy „wyrzuceni z królestwa niebieskiego”. Nasze życie duchowe nie kończy się na liturgii czy – nie daj, Boże – zewnętrznej pobożności. I wcale się też tam nie zaczyna. Nikt nas nie pozbawił i pozbawić nie może fundamentu naszej duchowości – „wiary, która działa przez miłość”.

 

Nie przez przypadek w Wielki Czwartek odprawia się obrzęd mandatum. I nie przez przypadek w Wielki Czwartek w liturgii eucharystycznej przynosi się dary dla ubogich. Tego dnia w mojej diecezji księża złożą swoją jałmużnę postną, która będzie przeznaczona na pomoc lekarzom, szpitalom, pielęgniarkom. Mandatum wciąż obowiązuje. I obowiązuje wielkoczwartkowe przykazanie miłości: „jak Ja was umiłowałem”. Zamkniętego kościoła nie można pomylić z zamkniętym sercem. Wiara działa przez miłość „mimo drzwi zamkniętych”, o czym przekonamy się już niedługo.

 

Mandatum


I jeszcze raz Amalary z Metzu. Pisze on, że w Wielki Czwartek umywa się nogi braciom oraz posadzki kościoła. Amalary najpierw sam się zastanawia, dlaczego dzisiaj, bo przecież można by „mycie połączyć z przystrajaniem Kościoła na święta paschalne”. Potem jednak daje wyjaśnienie: „Posadzka kościoła oznacza słuchaczy przyjmujących pouczenia nauczycieli. Mycie domu, który zwie się kościołem, jest znakiem umycia nóg braciom. Umycie nóg braciom jest znakiem odpuszczenia grzechów, czy to kiedy Pan je odpuszcza, czy kiedy nawzajem sobie odpuszczamy”. No właśnie. To jeszcze jedno obnażenie naszej kondycji duchowej. Może dzisiaj, kiedy mamy tak bardzo utrudniony przystęp do sakramentalnego odpuszczenia grzechów przez Pana w konfesjonale, przyszedł czas, by sobie przypomnieć o jakże ważnym odpuszczeniu grzechów przez siostry i braci? „[…] najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim” (Mt 5, 24) – woła dzisiaj Jezus.

 

Nie będziemy dzisiaj obnażać ołtarzy, nie będziemy czuwać w Ciemnicy, nie będziemy myć posadzek. Ale przecie możemy sobie wzajem umyć nogi, jeśli nie dosłownie naśladując gestu Chrystusa, to przynajmniej w jego duchowym znaczeniu. Umyć komuś nogi jest znakiem służby, miłości, przebaczenia. I wystarczy. Wszak „wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści” (J 13, 10). Czyści, bo obmyci we Krwi, która została za nas wylana.

 

ks. Andrzej Draguła
więź.pl | 9 kwietnia 2020