DRUKUJ
 
Danuta Piekarz
Odpowiedzialność za czas
eSPe
 


Nie, to już chyba przesada! Możemy być odpowiedzialni za nasze postępowanie, nasze dzieci, samochód, karierę... ale za czas? Za coś, co płynie niezależnie ode mnie, ba, czasem odnoszę wrażenie, że jakby wbrew mojej woli, na złość moim oczekiwaniom... Czyż mogę być odpowiedzialna za to, że wtedy, gdy planowałam zrobić tak wiele, musiałam przyjmować gości albo leczyłam grypę i w efekcie ze wspaniałych planów pozostały tylko dobre chęci, a doskonale wiecie, co jest nimi wybrukowane?!

 

Przyczyną częstych nieporozumień jest mylenie odpowiedzialności i efektywności: naszym zadaniem jest poważne podejście do życiowych zadań, a nie - zagwarantowanie skuteczności tego, co zależy nie tylko od nas albo w ogóle od nas nie zależy. Ja mam zrobić swoje, starać się tak, jak potrafię. Nikt nie może wymagać od piłkarza z III ligi, że będzie grał jak Maradona, ale niech raczy porządnie biegać za piłką przez 90 minut. Nikt nie ma prawa żądać ode mnie cudów, ale każdy ma prawo oczekiwać rzetelności i uczciwości.

 

Zauważmy, że doświadczenie bezradności i bezsilności było znane nawet Apostołom: Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i nic nie ułowiliśmy! Najcenniejsze dla nas są jednak następne słowa Piotra: Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci (Łk 5,5). Gdyby Piotr zniechęcił się pierwszymi niepowodzeniami, nie doświadczyłby cudu.


Ten właśnie wewnętrzny dramat człowieka, rozdartego między własnymi oczekiwaniami a nieuniknionym upływem czasu, okazuje się zabójczy... szczególnie chyba w naszej epoce. Myślę, że wielu kardiologów i gastrologów mogłoby podać liczne przykłady tragicznych wyników działania:

 

ambicje : możliwości : czas = ?

 

To równanie daje negatywny wynik szczególnie u dwóch grup ludzi: pierwsza to typ biznesmena, a druga... określmy ją na razie tajemniczym skrótem CJMZ, który zostanie rozszyfrowany później. Obie te grupy zabija czas - jednak dzieje się to na różne sposoby.


Pierwsza grupa i problemy jej przedstawicieli są powszechnie znane: należą do niej ludzie, którzy stracili kontrolę nad swoim czasem. Nie oni mają czas, ale czas ma ich. Zebrania, spotkania, wyjazdy, konferencję oplotły ich niczym macki ośmiornicy, z których nie sposób się wyrwać. Kawa zamiast śniadania po trzech godzinach snu, na obiad pizza niemal wciśnięta do gardła między jednym a drugim zebraniem... a potem wrzody na żołądku, nadciśnienie, zawał, zanik życia rodzinnego usprawiedliwiany argumentem, że "ja dla nich się zabijam, by mogli dostatnio żyć". Wreszcie przychodzi chwila, gdy trzeba zadać sobie pytanie: Czy cena, jaką trzeba było zapłacić za te... pieniądze, nie była zbyt wysoka?


Już wiem, co teraz usłyszę: że jest bezrobocie, że trzeba cieszyć się taką pracą, jaką się ma... Tak, to wszystko prawda! Tylko bardzo łatwo jest przekroczyć cienką granicę między tym, co "trzeba" a tym, co "jeszcze by się chciało" i tak powoli wchodzi się w zaklęty krąg prowadzący donikąd.

 

Dla biznesmena czas to pieniądz, natomiast dla człowieka typu CJMZ czas to nieznajomy, z którym nie trzeba się liczyć. Jeśli CJMZ pracuje, jego egzystencja składa się z dwóch części: pracy zawodowej oraz z "prawdziwego życia" czyli czasu wolnego (czytaj: zmarnowanego). Tę drugą część spędza on najchętniej w miękkim fotelu, oglądając telewizję, przeglądając gazety czy wykonując inne podobne czynności, które są jak najbardziej dopuszczalne, pod warunkiem, że nie stają się - jak w omawianym przypadku - zasadniczą treścią życia. CJMZ ma jednak gotową odpowiedź na nasze zarzuty: "przecież ja pracuję, czego chcecie ode mnie?"

 

Jeszcze gorzej, jeśli typ CJMZ nie pracuje. Z tej grupy wywodzą się całodzienni bywalcy parkowych ławeczek czy barowych stolików, silni i zdrowi mężczyźni, których podstawową gimnastyką jest strzepywanie popiołu z papierosów. Oczywiście, w dobie bezrobocia ktoś, kto naprawdę nie może znaleźć pracy, nie ponosi za to żadnej winy. Jednak nawet w najgorszych warunkach zewnętrznych człowiek stoi wobec wyboru, co zrobi ze swoim życiem: czy przeżyje je, służąc innym (choćby np. rodzinie, opuszczonym dzieciom, ludziom starszym... ileż teraz jest możliwości pomocy w ramach wolontariatu - np. w świetlicach, hospicjach...), czy też je zmarnuje, nie wykorzysta daru czasu na nic poza własną jałową rozrywką, odpowiadając zawsze zdaniem, od którego bierze się jego nazwa tej grupy ludzi: "Cóż Ja Mogę Zrobić?!" Nic więc dziwnego, że w tej grupie szczególnie często występuje problem "psychologicznej ucieczki" - nie tylko w drastycznych formach alkoholizmu czy narkomanii, ale również w łagodniejszych: muzyki "na cały regulator", oglądania wszelkich możliwych filmów, byleby tylko nie stanąć w prawdzie wobec pytania: "Po co ja żyję? Co po mnie zostanie? Na czym upłynęły mi długie lata ,mojego życia?"

 

Muszę jednak uczciwie powiedzieć, że coś z tego doświadczenia przeżywam każdego dnia podczas wieczornego rachunku sumienia, gdy bezskutecznie zadaję sobie pytanie: "Na czym właściwie upłynęło mi te kilkanaście godzin?" Owszem, część dnia wykorzystałam należycie, ale co stało się z resztą? Jak wiele cennych chwil zostało zmarnowanych na bezmyślnym patrzeniu przed siebie, na zbyt długim grzebaniu w śmietniku wspomnień i marzeń... To wszystko jest jak wino: może rozweselać serce człowieka, a może sprowadzić na manowce, wyrywając go z rzeczywistości, stwarzając świat iluzji, dającej chwilę dobrego samopoczucia za cenę gorzkich rozczarowań.


Żyję tu i teraz. Mam mój czas, ten, który został mi ofiarowany. Nikt nie przeżyje go za mnie.


Danuta Piekarz
eSPe