DRUKUJ
 
Antoni Skowroński
Wypływamy na połów z apostołami
Głos Ojca Pio
 


Bóg nie chce niewolników, którzy „służą” Mu z obawy przed potępieniem. On chce przyjaciół pełniących Jego wolę z miłości, ze zrozumienia, że On wie lepiej od nas samych, czego potrzebujemy do szczęścia, do spełnionego życia.

 

Najczęściej pierwszych czterech apostołów określa się mianem rybaków – to prawda. Byli oni jednocześnie przedsiębiorcami, właścicielami firm i zatrudniali najemników. Mówiąc językiem współczesnym, należy ich uważać za ludzi „ustawionych” życiowo.

 

Zafascynowanie Jezusem


Dlaczego Jezus zwrócił uwagę akurat na nich? Szymona Piotra i jego brata Andrzeja zobaczył, kiedy zarzucali sieci z łodzi. Prawdopodobnie dostrzegł ich zręczność, umiejętność utrzymania równowagi i odwagę. Każdy, kto był w łodzi na wodzie, wie, jak bardzo ostrożnie trzeba wykonywać wszelkie manewry, by z niej nie wypaść. Z kolei Jakuba i Jana zastał podczas naprawiania sieci – czynności wymagającej ogromnej uważności i cierpliwości. Jedno najmniejsze nienaprawione oczko może spowodować rozerwanie całej sieci i stratę połowu.

 

Na pierwszych czterech apostołów zostali powołani ludzie przedsiębiorczy i zaradni, pracowici, odważni i zręczni. Prawdziwi „twardziele”.

 

Jak niesamowitym człowiekiem musiał być Jezus, żeby tych mężczyzn tak za sobą pociągnąć? Jakim cudem w jednej chwili „ustawieni” życiowo ludzie porzucili dla Niego wszystko? Wszak w jednym momencie podjęli decyzję o całkowitej zmianie swojego życia. Zostawili swoje działające firmy i rodziny, by ruszyć za Jezusem.

 

Zastanówmy się, czy znamy kogokolwiek – wliczając w to nas samych – kogo byłoby stać na takie zachowanie? Jezus już wtedy musiał dysponować niezwykłą charyzmą, bo przecież powołanie apostołów nastąpiło przed dokonaniem cudów (choć zapewne pierwszy z nich, polegający na zamienieniu wody w czterysta litrów wybornego wina, najpewniej tę fascynację Jezusem znacząco wzmocnił).

 

Nie po swojemu – seria wpadek i mozolne formowanie


Apostołowie nie spodziewali się, co ich później czeka. A okazało się, że nie będzie łatwo.

 

Przykładowo o Szymonie Piotrze można by rzec, że był mistrzem wpadek i naraził się na kilka dosadnych reprymend. Błędy zaliczał jeden po drugim. Usiłował odwieść Jezusa od męki i śmierci, i został zgromiony słowami: „Zejdź mi z oczu, szatanie!”. Wzbraniał się przed umyciem mu nóg przez Jezusa. W Ogrójcu ruszył z mieczem na całą uzbrojoną zgraję – co zresztą potwierdza jego wielką odwagę – ale Jezus polecił mu schować miecz.

 

Generalnie Piotr zdawał się żyć w przekonaniu, że to on „wie lepiej”. W końcu trzykrotnie zaparł się swojego Mistrza i Nauczyciela… Ale – paradoksalnie – i w tym przypadku okazało się, że jest twardzielem. Najpierw gorzko zapłakał, ale jednak się nie załamał (w przeciwieństwie do Judasza, który po zdradzeniu Jezusa się powiesił).

 

Zastanawiające jest, czy Piotr rzeczywiście kłamał, mówiąc, że nie zna Jezusa. Przecież ta seria zdarzeń pokazuje, że on zupełnie Go nie rozumiał. Ostatecznie okazało się, że w ten sposób odbyło się formowanie przyszłego papieża. Do Piotra w końcu „dotarło”, że to Bóg – Jezus wie lepiej, co, jak i kiedy trzeba robić. W konsekwencji apostoł spokorniał, a po zmartwychwstaniu, kiedy spotkał się z Jezusem na brzegu i usłyszał polecenie: „przynieś więcej ryb”, poszedł wypełnić je od razu, już bez „dyskutowania” z Mistrzem. W końcu uznał, że to Jezus jest przewodnikiem.

 

W miejsce zasługiwania – miłość


Jezus kochał apostołów od początku takimi, jakimi byli. Umył im nogi jeszcze przed ich przemianą. Znał przecież niedoskonałość Piotra i przewidywał jego zaparcie się. Był to akt usłużenia i uniżenia się doskonałego, świętego Boga przed niedoskonałym, grzesznym człowiekiem.

 

Bóg kocha dokładnie tak samo każdego z nas – takimi, jakimi jesteśmy – już tu i teraz. Zbawienie także jest dane przez Boga tu i teraz każdemu, pomimo naszej grzeszności i słabości, w sposób bezinteresowny i bezwarunkowy, jako dar ofiarowany z miłości do nas – Jego stworzenia.

 

Trudno nam to przyjąć, bo my bezwarunkowo kochać nie umiemy. My kochamy „za coś”. Dajemy miłość za to, że ktoś robi to, czego od niego oczekujemy i (najlepiej) tak, jak tego pragniemy. Tyle że w ten sposób usiłujemy zniewolić obiekt naszej miłości: jak się naszym oczekiwaniom podporządkowuje, okazujemy mu miłość i życzliwość, ale jak nie robi tego, czego od niego oczekujemy, wycofujemy naszą miłość…

 

Stąd też wydaje się nam, że Bóg jest tak samo interesowny i ograniczony w swojej miłości jak my. Ale myśli Boże nie są myślami naszymi ani drogi Boże ludzkimi drogami. Zasługiwanie na Bożą przychylność i na zbawienie poprzez rygorystyczne wypełnianie przykazań to błąd objawiający postawę niewolnika, który spełnia swoje obowiązki z obawy przed karą. Chodzi o to, żebyśmy przyjęli Bożą, bezinteresowną miłość – żebyśmy pozwolili Jezusowi umyć sobie nogi. Kiedy zdamy sobie sprawę z faktu, że Ewangelia to naprawdę Dobra Nowina, wtedy zaczniemy żyć zgodnie z nauczaniem Jezusa z wdzięczności i z miłości do Niego. Bez potrzeby zasłużenia na cokolwiek. On niewolników nie potrzebuje. Ustawił nas w randze swoich przyjaciół, dzieci, braci i sióstr.

 

Apostołowie najpierw Jezusem się zafascynowali. Następnie zostali poddani formowaniu i powoli, krok po kroku, zmieniali się nie po to, by na przychylność zasłużyć, ale z podziwu dla Jezusa i – na dalszym etapie – z miłości do Niego. Z początkowego zafascynowania Jego osobowością i dokonywanymi cudami zostali przeprowadzeni przez nauczenie się pokory ku dojrzałej, ofiarnej miłości. Oczywiście w ich życiu nic istotnego by się nie zmieniło, gdyby każdy z nich w pewnym momencie nie podjął wolnej i świadomej decyzji o przyłączeniu się do Mistrza.

 

Jezus po zmartwychwstaniu pytał Piotra tylko o jedno: „Czy mnie miłujesz?”. Nie pytał, czy zrozumiał swoje błędy, niczego nie nakazywał, nie robił wyrzutów, nie groził, nie napominał. Pytał „tylko” o miłość. Trzykrotnie. Bóg nie chce niewolników, którzy „służą” Mu z obawy przed potępieniem. On chce przyjaciół pełniących Jego wolę z miłości, ze zrozumienia, że On wie lepiej od nas samych, czego potrzebujemy do szczęścia, do spełnionego życia.

 

Uczta jest przygotowana


Jezus, mówiąc o zbawieniu i o niebie, posłużył się obrazem uczty. Wszyscy, absolutnie wszyscy są na nią zaproszeni. Ale nie każdy zaproszenie przyjmuje. Nie każdy musi być chrześcijaninem. To przywilej. Oferta przedstawiona jest każdemu, ale nie każdy musi z niej skorzystać.

 

Piękno Bożej miłości polega między innymi na tym, że Bóg na nas nie naciska, nie przymusza nas do niczego. On zaprasza, nam pozostawiając wybór. Obdarzył nas tak wielką wolnością, że nawet On bez naszej decyzji nie może nas „na siłę” zbawić. Decyzja należy do nas.

 

W tym momencie rozważań trzeba dodać jeszcze coś bardzo istotnego. Tym, którzy przyjmą ofertę bezgranicznej miłości, Bóg daje dar niepojęty – swoją nieustającą obecność. Nie musimy sami zmagać się z życiowymi problemami i własnymi słabościami. Jezus nigdy i nigdzie nie obiecywał swoim uczniom, że w życiu będzie głównie lekko i z górki. Użył wręcz sformułowania porównującego życie zgodne z Jego nauką do przyjęcia brzemienia i jarzma… Kiedy będziemy je nieśli razem z Nim, to okaże się, że nie jest ono zbyt ciężkie.

 

Pamiętajmy, że On jest z nami po wszystkie dni, aż do skończenia świata. Jest fizycznie obecny w konsekrowanej Hostii, by karmić nas sobą. Jest obecny w Biblii – swoim słowie, by umożliwiać nam poznawanie Jego samego. Udziela nam łask w sakramentach świętych. Byśmy wzrastali w mądrości i stawali się coraz mocniejsi, wspomaga nas „zwyczajnymi” darami Ducha Świętego. Dla wzmocnienia wiary każdego z nas i pogłębienia wspólnoty ludzi wierzących działa poprzez charyzmaty „nadzwyczajne”, wciąż uzdrawiając chorych i wyrzucając złe duchy. Przemawia do nas także poprzez zdarzenia i spotykanych ludzi. W końcu mówi wprost do naszej duszy podczas modlitwy, medytacji czy kontemplacji. W Jego imieniu przychodzą nam z pomocą ludzie szczególnie z Nim zjednoczeni – święci. Jak widać, nasz Ojciec na wiele sposobów udziela nam pomocy w radzeniu sobie ze wszystkim, co przynosi życie.

 

Wyruszamy na połów


Kiedy dotrze do naszych serc Dobra Nowina i uwierzymy, że nie musimy zasługiwać na miłość, kiedy pozwolimy Jezusowi „umyć nam nogi” – w sercach zagości pokój i pojawi się szczera, niewymuszona wdzięczność. Jeśli będziemy ją pielęgnować i ona zacznie w nas wzrastać, z czasem pojawi się także pragnienie, aby się nią dzielić z otaczającymi nas ludźmi.

 

Aby dołączyć do apostołów i wyruszyć ich śladami na połów, konieczne jest otwarcie się na działanie Ducha Świętego. Tylko Jego mocą możliwe jest łowienie ludzi dla Królestwa Bożego. Jeśli chcemy robić to na sposób ewangeliczny, powinniśmy wystrzegać się natręctwa i wywierania presji, zostawiając możliwość wyboru. Chodzi o to, by nie indoktrynować, ale dawać świadectwo – przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie.

 

Antoni Skowroński
Głos Ojca Pio 131/4/2021