DRUKUJ
 
ks. Dariusz Larus
Pomieszanie z poplątaniem, czyli chaos nie-prawdy
Mateusz.pl
 


Żadna rzeczywistość oprócz prawdy nie jest w stanie uczynić mnie wolnym. I myślę, że nie ma się co łudzić, że jest inaczej. Jakakolwiek nie-prawda, czy to o mnie, czy o innych, czy o świecie, czy o Bogu, na pewno ogranicza, jeśli nie zniewala. Mogę żyć w nie-prawdzie wiedząc lub nie wiedząc o tym, w bardziej lub mniej świadomy sposób.

 

Może być tak, że wiem, o czym myślę, co widzę, co czuję, a zdarza się, że mówię nie to, o czym faktycznie myślę, a to, co z różnych racji, wypada powiedzieć. Wiem, co widzę, a zachowuję się tak, jakbym nic nie widział. Wiem, co czuję, a kiedy mam to wyrazić, zaprzeczam, tłumię, wypieram lub twierdzę, że to i tak nie jest istotne. „Bądź mądry i pisz wiersze.”

 

Nie ma mowy, by się w takiej rzeczywistości dogadać. Jak można być zdrowym, gdy mówię nie o tym co myślę, gdy mówię nie o tym, co widzę i dzielę się nie tym, co czuję. Jak można żyć w prawdzie, gdy już sam po pewnym czasie mieszania i plątania nie wiem, co jest prawdą, a co fałszem, gdy już sam się w sobie gubić zaczynam i już sam nie wiem, co myślę, co widzę i co czuję? Nie wiem kim jestem, jakim jestem, nie wiem co robię i po co to robię? Dlaczego się skrywam i po co uciekam? A jeśli uciekam, to przed kim lub przed czym uciekam?

 

Po co to wszystko i czemu to służy? Czego się boję: Boga, siebie, czy innych? Boję się Boga, bo nie spełniam Jego oczekiwań i boję się Go, bo Go nie znam. Boję się także i siebie, bo również swoich własnych oczekiwań nie spełniam. Boję się bólu poczucia winy, świadomości, że znowu nie tak poszło, nie tak się zachowałem i nie tak postąpiłem jakbym chciał i jak zamierzałem. Nie znam siebie, więc się siebie boję i przed sobą uciekam. Boję się i innych, bo mi zagrażają, są nieobliczalni, nieprzewidywalni. Mogą mi zabrać to, co mam. Boję się im zaufać, objawić im siebie, bo nie wiem, jak na mnie spojrzą, o czym pomyślą i jak mnie podejmą.

 

Jeśli podzielimy ludzi na chorych i nieprzebadanych, to trwając w nie-prawdzie można mieć poczucie bycia „zdrowym”. Chorzy to osoby zdiagnozowane. To ci, którzy mają świadomość własnej ułomności (grzeszności). Wiedzą o niej, akceptują ją(?) i starają się podjąć właściwe leczenie. Tylko spojrzenie na siebie w prawdzie, które nie bez bólu się dokonuje i uznanie własnej nie-mocy rokuje nadzieję na uzdrowienie. Tylko wtedy, gdy choćby z niewidomym spod Jerycha, będę wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”, gdy z wiarą będę prosił: „Rabbuni, żebym przejrzał”, mogę usłyszeć: „idź, twoja wiara cię uzdrowiła” (por. Mk 10,46-52).

 

Zaliczając się do nieprzebadanych, owszem, mam prawo uważać się za zdrowego, ale czy tak jest naprawdę? Tego nie wiem. Wiem jedno: „...wszyscy zgrzeszyli...” (por. Rz 5,12), a zatem wszyscy potrzebujemy Jego łaski i daru Jego uzdrawiającej miłości.

 

Obecna we mnie nie-prawda może być efektem przyzwyczajenia. Trwanie w nieuczciwości może wynikać z własnej powierzchowności, z nieumiejętności głębszego wejścia w siebie, zrozumienia siebie. Zakłamanie swymi korzeniami może sięgać lęku, faktu, że się boję. Broniąc się przed lękiem „uciekam, gdzie pieprz rośnie” i nie rozwiązuję problemu.

 

Ze względu na brak wglądu w siebie wydaje mi się, że jest dobrze. Spełniam przykazania: nikogo nie zabiłem, nikomu nic nie ukradłem, nie cudzołoże... i jak ewangeliczny bogaty młodzieniec stając wobec Jezusa stwierdzam: „czego mi jeszcze brakuje?” (por. Mt 19, 16-22). Otóż brakuje mi właśnie czystości serca, czystości intencji i czystości pragnień. Daj Boże, bym spełniał wszystkie przykazania, ale wiem, że często tak nie jest. Jeśli jednak rzeczywiście je wypełniam, to pytanie, jak je wypełniam. Spełnianie przykazań nie stanowi jeszcze o czystości serca i nie gwarantuje pokory.

 

Trwając w ciemności, niewiele widzę, choć dużo słyszę i czuję (bo gdy jeden zmysł jest ograniczony, wyostrzają się inne zmysły). Słyszę i czuję obecność Boga, ale Go nie dostrzegam. Słowo Boże, które jest Prawdą (por. J17,17), będzie zrozumiałe dla tego, kto staje się nowym człowiekiem, kto ma w sobie świeżość i wrażliwość człowieka żyjącego według ducha, a nie według ciała (por. Ga 5,16-26). Żyjąc mentalnością świata bardziej świat rozumiem niż Boga i odwrotnie. Biblia i zawarte w niej treści nie jest i nie może być zrozumiała dla tych, których „bogiem – brzuch, chwała w tym, czego winni się wstydzić, których dążenia są przyziemne” (por. Flp 3,19).

 

Potrzeba mi otwartości, odwagi i pasji, by wejść w trud konfrontowania własnego życia z Bożym Słowem. „Jeżeli będziecie trwać w nauce mojej, będziecie prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (por. J 8,31-32).

 

Jeśli jestem nie-uczciwy, to moje postępowanie nie jest i nie będzie całkowicie jawnym. Zawsze znajdzie się coś, co będę chciał ukryć. Także to, że żyję w nie-prawdzie, nie-Bożym słowem a ludzkim, nie-Bożą mentalnością a świata, nie-Bożo-centryczną miłością a ego-centryczną. Zamiast stać w świetle, gdzie wszystko widać i nic ukryć się nie da, uciekam w ciemność (nie-prawdę), w której nic nie widać, a wszystko da się ukryć. Wydaje mi się, że ciemność nie-prawdy jest mi światłem, że tu jestem bezpieczny, że tu czuję się dobrze. Ale nic zgoła bardziej mylnego.

 

Bojąc się, szukam poczucia bezpieczeństwa albo w prawdzie albo w nie-prawdzie (zależnie od wcześniejszych doświadczeń i przyzwyczajeń). Albo wychodzę (wprost) na światło albo wchodzę (wprost) w ciemność. Gdy jest jasno widzę wszystko, gdy jest ciemno widzę „nic”. Wszystko w świetle mogę dostrzec, nazwać i oswoić. „Nic” w ciemności nie dostrzegam, nie nazywam, nie oswajam. A jeśli, to po omacku i nie-pewnie. Bezpieczeństwo może dać mi i jasność i ciemność, bo i tu i tu po czasie mogę się odnaleźć. I tu i tu mogę „dobrze” po czasie funkcjonować. Jednak w świetle widzę więcej, pewniej, widzę wszystko (rzeczy duże i małe), widzę przestrzeń ograniczeń i swobody. Widzę innych. Wiem jak iść, by innym ich przestrzeni nie zabierać, by innych w ich wolności nie ograniczać, by się nie pchać, nie ranić, po prostu innych nie krzywdzić. W ciemności tej wrażliwości nie ma, bo dobrze nie widząc, ani ludzi ani rzeczy, idę jak popadnie, nieadekwatnie: w nie-pewności albo w pewności zuchwałej, w nadmiernym lęku albo agresywnej bucie.

 

ks. Dariusz Larus
mateusz.pl