DRUKUJ
 
Elżbieta Konderak
Liturgia otwarta na ludzi
List
 


Z o. Mirosławem Pilśniakiem, dominikaninem, rozmawia Elżbieta Konderak

 

Czy pamięta Ojciec, kiedy zdecydowaliście się na „rewolucję” w liturgii w krakowskim klasztorze?

 

Trwało to kilka lat, ale przełom był w 1987 r. Pamiętam, że poszliśmy z braćmi do naszego magistra, o. Aleksandra Hauke-Ligowskiego, i powiedzieliśmy, że chcielibyśmy coś zmienić w liturgii Triduum Paschalnego. Myśleliśmy o kilku szczegółach, np. żeby Exsultet był śpiewany do muzyki o. Andre Gouzesa i w dialogu z ludźmi w kościele. Ojciec Aleksander, jak to miał w zwyczaju, powoli, spokojnie i niejednoznacznie odpowiedział, że w liturgii najważniejsze jest, żeby nie mieszać stylów. Przyjęliśmy to jak wyrocznię i… zmieniliśmy wszystko. Siedzieliśmy po nocach przygotowując nową muzykę i nowe pieśni.

 

Potem już nigdy nie było tak jak przed rokiem 1987?

 

Ta liturgia była dla naszej wspólnoty bardzo pozytywnym wstrząsem. Całe święta o niczym nie mówiliśmy tylko o tym, jakie to było ważne dla nas i dla ludzi w kościele, że oni naprawdę włączyli się w liturgię. Nowa forma pozwoliła również nam, jako wspólnocie zakonnej, doświadczyć czegoś takiego jak piękno liturgii otwartej na ludzi i piękno wspólnego celebrowania liturgii. Święta Paschy nabrały dla nas nowego wymiam radości z celebrowania liturgii. To, czego można było do tej pory doświadczyć tylko np. na spotkaniach modlitewnych Odnowy w Duchu Świętym, nagle znalazło wyraz w tym, co było zawsze w centrum życia Kościoła, w liturgii paschalnej.

 

Skąd czerpiecie natchnienie muzyczne?

 

W uproszczeniu można powiedzieć, że droga jest taka: melodie z prawosławia trafiają do Francji, Francja je adaptuje, my tłumaczymy na polski i, paradoksalnie, Rosjanie, którzy u nas studiują, tłumaczą z polskiego na rosyjski. Tak się dzieje z wieloma utworami.

 

A kto to jest Andre Gouzes?

 

To jest dominikanin z Tuluzy, muzyk, który założył wspólnotę poszukiwań liturgicznych. Należą do niej ludzie świeccy zainteresowani liturgią i muzyką liturgiczną. Stworzenie takiej wspólnoty to coś bardzo trudnego. Poszukiwania mogą być owocne tylko wtedy, kiedy żyje się głębokim życiem duchowym; wtedy nie jest się tylko firmą produkującą muzykę do liturgii. Próbują oni korzystać z wielu różnych tradycji: z pieśni renesansowej, z pieśni ludowej, z prawosławia. Wykorzystuj ą także pewne elementy chorału gregoriańskiego. Chorał sam w sobie jest trudny, ale system zwrotek i refrenów umożliwia całemu zgromadzeniu uczestniczenie w jego śpiewaniu. Pomaga w tym schola, która jest trochę lepiej przygotowana do śpiewu niż wszyscy. W tworzeniu nowej muzyki liturgicznej ważny jest kontakt z tradycją. Jeżeli ciągłość tradycji zostaje zachowana, to nie trzeba bać się nowości.
W Polsce jest trochę inaczej. Na przykład tzw. pieśni oazowe wykorzystują formy zupełnie świeckie: tanga, walczyki, polki, czasem ballady dwudziestowiecznych trubadurów. Do tych świeckich melodii dodane są pobożne pieśni. Niestety, te utwory nie mają głębokiego korzenia. Będą ubierały się w coraz lepszą formę muzyczną, ale coraz mniej będą się nadawały do śpiewania we wspólnocie. Jest wiele płyt z tymi pieśniami, tylko że one żyją same dla siebie i na pewno nie znajdą zastosowania we wspólnocie liturgicznej. Można posłuchać ich raz czy dwa, jak zespołu śpiewającego podczas liturgii, ale nie mogą być na dłużej codzienną pieśnią Kościoła.

 

Czy nowe kompozycje, które śpiewacie, mają odniesienie do tradycyjnej pieśni Kościoła?

 

Do tradycyjnej pieśni w najlepszym tego słowa znaczeniu. Formą odwołują się one do pieśni kościelnych ze średniowiecza. To, co się powszechnie w Polsce uznaje za tradycyjną pieśń, to nie jest aż tak stara tradycja. Często sięga zaledwie XVIII wieku. To są pieśni, które w tamtych czasach były muzyką świecką albo były cytatami z pieśni francuskiej. Na przykład „Pan Jezus już się zbliża” to jest pobożna pieśń z XIX wieku z Francji. Myślę, że w naszych poszukiwaniach podążamy dalej. Ale w starych śpiewnikach, choćby w zbiorze Siedleckiego, można również znaleźć pieśni, które nawiązują do chorału gregoriańskiego albo są cytatami muzycznymi z pieśni renesansu i średniowiecza.

 

Na przykład?

 

Na przykład „O dniu radosny pełen chwał”. To jest refren pieśni Palestriny z przełomu średniowiecza i renesansu w muzyce.

 

To prawda, że w Waszym opracowaniu i z tekstem św. Efrema ta pieśń brzmi świeżo i interesująco. A inne Wasze inspiracje?

 

Wiele czerpiemy z doświadczeń dominikanów francuskich. Ich doświadczenia są wykorzystywane także w innych wspólnotach francuskich, np. we Wspólnocie św. Jana, we Wspólnotach Jerozolimskich czy we Wspólnotach Braci i Sióstr z Betlejem. Dominikanie starają się wypracować kanon pieśni podobny do kanonu gregoriańskiego: na każdy dzień w roku, na każde święto przygotowana jest odpowiednia muzyka. Ale we Francji istnieje też wiele innych wspólnot, które szukaj ą własnej drogi w muzyce liturgicznej. Przykładowo wspólnoty charyzmatyczne, Chemin Neuf, Wspólnota Bgosławieństw komponują własną muzykę. Podobnie wspólnota karmelitańska Notre Damę de Vie, która żyje duchowością małej Teresy, tworzy własne utwory i w swoim kręgu je rozwszechnia. Wspólnota z Taize jest również środowiskiem, które ma własną muzykę. A więc we Francji istnieje wiele środowisk: od bardzo ortodoksyjnych w poszukiwaniach liturgicznych, aż pewnie do amerykańskich charyzmatyków czerpiących z muzyki raczej protestanckiej. Do Polski przy różnych okazjach przenikają niektóre elementy tych poszukiwań.

 

Co decyduje o tym, które kompozycje z Tuluzy wybierzecie?

 

Szukamy takiej formy muzycznej, która będzie prowadziła ludzi w głąb w doświadczeniu wiary. Dzieje się tak, gdy stawiamy i sobie, i innym wymagania troszkę powyżej aktualnych możliwości. Ale teologiczna treść słów i forma muzyczna powinny być przyjęte przez uczestników jako coś bliskiego, wtedy mogą prowadzić do modlitwy, a nie odpychać od niej.

 

Zawsze wielkie wrażenie robi na mnie śpiewany w Waszym kościele przy różnych wielkich okazjach Kanon Rzymski. Napisana do niego muzyka Andre Gouzesa jest niezwykła. Ale niektórzy uważają, że to są zbyt daleko idące innowacje liturgiczne. Ktoś, komu pokazałem film z fragmentami tego Kanonu, był zaszokowany np. tym, że słowa przeistoczenia są w nim śpiewane.

 

Akurat w Kanonie Rzymskim w mszale papieża Pawła VI proponuje się śpiewanie słów konsekracji. Zdarza się, że my robimy właśnie coś przeciwnego. Śpiewamy dużą część Kanonu, a słowa konsekracji wypowiadamy. Trwa wśród nas dyskusja, czy – dla podkreślenia tajemnicy nie do wyrażenia – śpiewać, czy raczej wypowiadać słowa konsekracji. Ale mszał proponuje śpiewanie.

 

Ten kanon na wszystkich robi wielkie wrażenie…

 

Znakomite w tym kanonie jest to, że niektóre jego części są śpiewane w dialogu z ludem. Modlitwy wstawiennicze Kościoła są potwierdzane przez zgromadzenie krótkimi refrenami, a to pomaga w pełniejszym uczestniczeniu w modlitwie.

 

Do kościoła Dominikanów w Krakowie przychodzą tłumy, szczególnie na wielkie uroczystości. Ojciec rozmawia często z ludźmi. Czy mówią, co ich najbardziej przyciąga?

 

Na począteku największe wrażenie robi piękna, radosna forma zewnętrzna. Dla wielu ludzi jest to droga do spotkania z Bogiem. Czują się zaproszeni do uczestniczenia i przez to uczestniczenie głębiej spotykają się z Bogiem.

 

Wasze pieśni śpiewają już ludzie w całej Polsce. Ich piękna forma muzyczna może sprawić, że będą żyły własnym życiem poza liturgią.

 

Te utwory wyrastają ze wspólnoty liturgicznej, śpiewane przez zawodowe chóry stracą wymiar duszpasterski i religijny. Podczas liturgii staramy się, żeby były śpiewane tempem wspólnoty, możliwościami wspólnoty, która się modli. Ograniczamy poziom wykonawczy po to, żeby każdy nadążył i każdy w tym odnalazł coś, co gwarantuje autentyczność. Utwory wykonywane w sali koncertowej mogą wiele stracić. Kiedyś słyszałem te pieśni wykonywane przez chór zawodowy i było to dla mnie trudne przeżycie. Dopiero po pewnym czasie rozpoznałem utwór, do którego sam tłumaczyłem słowa. Wtedy uświadomiłem sobie, co można zrobić wyrywając pieśń ze wspólnoty, która się modli.

 

Pamiętam takie czasy, gdy granicą między ludem Bożym i ołtarzem była balustrada przykrywana przed Komunią białym płótnem. Z jednej strony balustrady było duchowieństwo, z drugiej lud Boży. U Was w kościele jest tak dużo ludzi, że trudno o jakieś granice. Myślę, że wielu ludzi przychodzi właśnie dlatego, że granice są ciągle przełamywane…

 

Bardzo się cieszę, gdy widzę w kościele tyle ludzi. I bardzo się cieszę, że znam dużą część życia przynajmniej połowy z nich. Jest we mnie oczywiście taki lęk, żeby nie zawieść, żeby zawsze mieć im coś ważnego do powiedzenia. To jest trudne, bo przecież każdy z nas ma swoje ograniczenia. Ale gdybyśmy w klasztorze za bardzo zastanawiali się nad tym, że przychodzą do nas tłumy ludzi, to byłoby w tym coś niedobrego. Celem liturgii jest Boża Obecność, a nie oddziaływanie na tłum – trzeba o tym pamiętać.

 

Czy fakt, że w kościele jest dużo ludzi, wpływa jakoś na Ojca modlitwę?

 

Wierzę, że tak modliłbym się, gdyby w kościele było tylko kilka osób, jak wtedy, gdy jest ich dwa tysiące. Wierzę, ale przecież nie wiem. Mogę sobie wyobrazić pewien stopień frustracji, gdyby nasze starania i poszukiwania były nietrafione.

 

Czy istnieje forma doskonała? Czy jest to możliwe, że kiedyś tak dopracujecie pieśni i liturgię, że już nic nie trzeba będzie zmieniać?

 

W celebrowaniu liturgii, jak w każdej modlitwie, zawsze jest możliwy kryzys. Ale kryzys jest szansą. Uważam, że on jest często „spowodowany” przez tę drugą stronę, czyli przez Pana Boga, który nie chce się zgodzić na to, żebym Go przyjmował ciągle w taki sam sposób. Domaga się przewartościowania, chowa się w znakach i chce, żebym Go szukał na nowo, jeszcze bardziej intensywnie. Nie wiem, jak będzie się dalej rozwijać ta liturgia.


Jest u nas taka zasada, że nie zostawia się rzeczy niedopowiedzianych na następne kazanie. Mówi się wszystko to, co Pan Bóg odsłonił nam dzisiaj. Podobnie jest z formą muzyczną. Ona się ciągle rozwija, ale dajemy co roku to, co jest najlepsze. Nie mamy ukrytych w zanadrzu „przebojów”, których użyjemy w następnym roku.

 

Rozmawiała Elżbieta Konderak
Miesięcznik List 10/2003