DRUKUJ
 
ks. Przemysław Bukowski SCJ
Spotkanie z innym - wspólne rozciąganie horyzontów
Czas Serca
 


Podobno bliźniacy są naraz jednym i dwoma z niewielu przypadków, na które nie jesteśmy w życiu gotowi. Jeśli jednak wierzyć poecie, „szczęście przyszło na świat jako bliźniak” (George Byron), zatem nie sposób przeżywać je w samotności. Do szczęścia potrzeba inności drugiego człowieka, która pomimo prawie identycznego DNA z moim, jest jednocześnie ode mnie odmienna.

 

„Piękna kobieto, ty siebie
Nie dręcz obawą dziecinną:
Rywalka – nie jest od ciebie
Piękniejsza, jest tylko – inną”.
(Mikołaj Biernacki)

 

Ukształtowany przez innych

 

Człowiek przeżywa w swoim życiu wiele spotkań. Właściwie całe jego życie stanowi ich historię. One go kształtują. Kim byśmy byli, gdyby nie szczególne relacje z naszymi rodzicami, krewnymi, wychowawcami, przyjaciółmi czy współpracownikami? Jesteśmy, kim jesteśmy poniekąd właśnie dzięki spotkaniom, jakie odbywamy z innymi. Te spotkania z nimi tworzą nasz sposób widzenia siebie oraz świata, mniejszej czy większej wrażliwości na różne sprawy. I chociaż stanowią one rzeczywistość tak powszechną w ludzkim przeżywaniu życia, nie są jednocześnie sprawą oczywistą, to znaczy człowiek nie zawsze jest gotowy na spotkanie i nie zawsze do niego dochodzi w sytuacji, gdy on wyraża taką chęć. Wówczas niby widzi obok siebie innych ludzi, korzysta z owoców ich pracy, sam udostępnia im to, co wypracował, wspólnie z nimi uczestniczy w tych samych wydarzeniach, wznosi podobne okrzyki na miejskich placach, żywi się podobnymi potrzebami i dzieli ze wspólnikami losu zdobytymi informacjami, a jednak ich nie spotyka. Spotkanie nie powstaje automatycznie, chociaż jest często niespodziewane, co nie oznacza tylko przypadkowe. Jego nieodłączną częścią jest coś nieoczekiwanego. Dotyczy to zresztą nie tylko okoliczności spotkania, czasu i miejsca, w których do niego dochodzi, ale również – a może przede wszystkim – jego uczestników, każdej ze stron. Przez tę nieprzewidywalność spotkanie problematyzuje życie tych, którzy biorą w nim udział, sprawia, że samo życie staje się problemem. Jest nim już sama obecność drugiego człowieka, która ujawnia intuicję niewystarczalności posiadanych przeze mnie odpowiedzi. Spotkanie dekonspiruje nasze kryteria mierzenia siebie oraz innych, a jednocześnie niepokoi, że taka miara nie wystarczy. Zadaje pytania, których nie zadaliśmy sobie wcześniej. Kwestionuje w pewien sposób nie tylko moją dotychczasową stabilizację, ale również zaplanowaną przeze mnie przyszłość. Spotkanie może przecież wszystko zmienić. Żeby jednak do niego doszło, potrzeba świadomego zaangażowania, a nawet pewnego trudu człowieka. Ono nie jest możliwe bez jego uświadomionej wolności. Tylko człowiek wolny może kogoś spotkać. Wolność stanowi jakąś „przestrzeń” możliwości każdego spotkania. Do niego nie da się nikogo przymusić. Trzeba chcieć się spotkać, tak jak trzeba chcieć być wolnym. Spotkanie to zatem stanięcie naprzeciw siebie wolności mojej i twojej. Wolność nie istnieje bowiem dla siebie samej, ona chce się wyrażać, ob-jawiać drugiemu. Kiedy stanie z otwartością naprzeciw drugiej wolności, poniekąd zderzy się z nią, wtedy dochodzi do spotkania.

 

Jego oczami

 

Wydaje się, że niemożliwe jest widzenie czegokolwiek poprzez inny od własnego punkt widzenia. W tym sensie prawdziwie ludzkie jest dla każdego tylko to, co mu osobiście odpowiada, a zatem świat wyłącznie jego własnych problemów. One oddzielają nas od innych, wyróżniają i tworzą dystans pomiędzy ludźmi. Nie mogę przecież odbierać rzeczywistość cudzymi zmysłami. Nawet poglądy, które zapożyczam od innych, stają się moje tylko wówczas, gdy je za takie uznam. Każdy ma własne oczy i uszy oraz myśli w sposób ukształtowany przez własną historię życia. Jednak inny punkt widzenia nie oznacza tylko odrębnej perspektywy, którą można badać z odległości, „na zimno”. Jest on przede wszystkim światem drugiego człowieka. Mówi się, że syty głodnego nie zrozumie, a niewidomy od urodzenia nie wyobrazi sobie czerwieni jabłka czy zieleni trawy. Wydaje się jednak, że w pewien sposób w zamian za to zarówno pierwszy, jak i drugi „nakarmi się” śpiewem ptaków w ogrodzie czy „zobaczy” nadmorski wiatr zupełnie w odmienny sposób od tego, któremu nigdy nie zabrakło jedzenia lub który nie przebywał w świecie bez jasności i mroków. Inny punkt widzenia jakby przechytrza, a nawet wyostrza moje zmysły. Ten świat drugiego człowieka rozszerza moje horyzonty, odsłania w nich punkty, których głodu nie jestem świadom, czy na które pozostaję ślepy. Drugi człowiek odsłania przede mną to, czego nie jestem w stanie sam dostrzec, również we mnie samym, poszerza i pogłębia moją samowiedzę. Daje mi zatem do myślenia nade mną. Jest on przez to jakimś bliźniaczym lustrem rzeczywistości, z którą mam do czynienia każdego dnia. Ten drugi i jego świat są dla mnie inne, odrębne, ponieważ nie są moje. „Innym” można być jednak w różny sposób. Istnieją inności, które akceptujemy niemal bezkrytycznie, ale i takie, z którymi nie możemy sobie poradzić. Drugi człowiek jako inny dla mnie jest w pewnych okolicznościach mi obcy, w odmiennych zaś staje się moim bliźnim. O co tutaj chodzi? Mogę przyjąć rozmaite postawy. Jedną z nich jest odgradzanie się od innych. Oni nie przestają przez to żyć, chociaż w jakiś sposób nie istnieją dla mnie, nie chcę się z nimi liczyć. Wówczas ważne są wyłącznie ja i mój własny horyzont, inny człowiek pozostaje obcym wobec mnie i mojego świata. On zagraża mi samym swoim byciem innym niż moje. Jego inność nie spotyka mojego zrozumienia, tzn. próby widzenia świata jego oczami. Nie chcę znać ani jego, ani jego punktu widzenia rzeczywistości. A jednak paradoksalnie w pewien sposób je znam, właśnie jako obce. Obcym jest zatem to, co znane, ale nie znajome, to znaczy znane niechętnie, jak Boże wybranie Kaina dla jego brata. Wobec innego mogę jednak przyjąć odmienne stanowisko, to znaczy dostrzec go z jego światem, jego własnym sposobem uchwytywania tego świata, otworzyć się na nowy horyzont. To zupełnie nowa jakość inności. Ona również zakłada odrębność, jednak taką, którą mogę i chcę zaakceptować pomimo inności, bowiem jest dla mnie bliźnia, bliźniacza. Bliźni to ktoś zupełnie odmienny od obcego. On także ma własny punkt widzenia. Jednak pomiędzy nami i naszymi światami buduje się jakiś most, na którym możemy siebie rozumieć pomimo wzajemnych odrębności. On pozostaje na tym moście sobą, a ja sobą, pomiędzy nami zostaje zachowany pewien dystans, ale jednocześnie jest w tej odległości coś, co nas łączy. To swego rodzaju bliskość oddalenia. Czy obcy może stać się moim bliźnim? Taka przemienia dokonuje się w obu kierunkach. Kryterium rozstrzygającym stanowi to, czy chcę jego istnienia jako innego wobec mnie. Przejściem od odległości do bliskości pomiędzy ludźmi jest zawsze chęć rozmowy. Wówczas, kiedy zaczynamy ze sobą dialog, to znaczy poznawanie siebie wzajemnie z obu odmiennych perspektyw, kiedy podejmujemy trud słyszenia obopólnych pytań, wchodzimy w inną przestrzeń niż ta, w której byliśmy do tej pory w pojedynkę. Ja zaczynam widzieć świat i siebie samego jakby jego oczami, on zaś moimi. Następuje wzajemne oswajanie siebie i własnych horyzontów. Moja prawda staje się w pewnej mierze prawdą drugiego człowieka, ja zaś mam udział w jego prawdzie. Nikt nie zna „całej” prawdy o sobie. Dopiero horyzont spotkań odsłania jej głębsze oblicza.

 

Wzajem-inność w imię przyszłości

 

Drugi człowiek jest zatem inny wobec mnie i w tej inności może być moim bliźnim. Ale to nie wszystko. Ja również jestem dla niego inny. Stajemy naprzeciwko siebie jako swoi „przeciwnicy”. Przeciwnik (niem. Gegenüber) to nie tyle wróg czy nieprzyjaciel, to przede wszystkim ktoś z na-przeciwka. Drugi człowiek jest moim przeciwnikiem, ja zaś jestem jego przeciwnikiem, w tym sensie, że stajemy naprzeciw siebie, w jakimś stosunku do siebie. W spotkaniu rozszerzeniu ulega nie tylko moja, ale również jego perspektywa. Carl Gustav Jung żywił przekonanie, że „spotkanie dwóch osobowości przypomina kontakt dwóch substancji chemicznych: jeżeli nastąpi jakakolwiek reakcja, obie ulegają zmianie”. Zmiana polega zatem na tym, że relacja pomiędzy nami zmienia nasze wewnętrzne prawdy oraz sposoby widzenia ich. Ona sama staje się ich częścią, to znaczy sposobem, w jaki przeżywamy nasze życia. Ja przestaję być wówczas jedyną i wyłączną miarą postrzegania siebie oraz innych. Drugi przemienia w relacji tę miarę, podobnie jak ja przemieniam jego miarę. „Prze-miana” oznacza pewien przełom, zwrot w tym, co do tej pory „miałem” na swój temat. Już tego nie „mam”, bowiem uległo właśnie „prze-mianie”. „Moje” stało się w relacji inne, niż było wcześniej. Na taką przemianę można się oczywiście nie zgodzić. Pomimo możliwości można przecież nie chcieć spotkać drugiego, otrzeć się o niego plecami, zobaczyć, ale nie dostrzec. „Moje” broni się w jakiś sposób przed „interwencją” kogoś z zewnątrz. Boi się, że gdy nawiąże relacje, przestanie być sobą, utraci coś ze swej wyjątkowej inności. Przestanie być „moje”, a stanie się zakładnikiem drugiego. Inny człowiek może je przecież uznać wyłącznie za „swoje”. Bez podjęcia tego ryzyka spotkanie nie jest jednak możliwe, bowiem nie jest możliwa konieczna do jego zaistnienia ufność, a jej miejsce zastępuje podejrzliwość i zawiść. Pomiędzy innościami pozostanie zawsze jakaś nieprzewidywalność, tajemniczość. Albo siebie w nich potwierdzimy, albo sobie zaprzeczymy. Obopólnie darujemy sobie przyszłość albo jej odmówimy. „Wiemy, że tylko wówczas możemy mieć jakąś przyszłość, o ile uda nam się ze sobą rozmawiać” (Bernhard Casper). Nie rzuca się kamieniami w tych, których spotyka się naprawdę i z którymi naprawdę się rozmawia. Z nimi z tych kamieni buduje się przyszłość. Ona nie istnieje zaś wyłącznie dla mnie i mojego osobistego horyzontu. Stanowi nasz wspólny dar i nasz wspólny problem.

 

ks. Przemysław Bukowski SCJ
Czas Serca nr 152