DRUKUJ
 
s. Maria
Trud zawierzenia. O powołaniu zakonnym
Posłaniec
 


„Boże, Ty jesteś moim Bogiem...” Moje spotkanie z Bogiem w Jego słowie rozpoczęło się od doświadczenia światła płynącego z Psalmu 63. Było to w ostatnim dniu rekolekcji. Kilkudniowe wyciszenie przygotowało mnie na przyjęcie tego daru. To słowo przemówiło do mnie ze szczególną mocą. W jednej chwili dotarło do mego serca, że Bóg jest moim Bogiem. Wyzwoliło to we mnie radość i dało poczucie bezpieczeństwa. Zrozumiałam, jak było mi potrzebne to poznanie, ujawniło bowiem moją tęsknotę, której sobie nie uświadamiałam. Każdorazowe rozważanie tego słowa daje mi teraz podobne doświadczenie pokoju i umocnienia. Bóg przypomina mi o swojej bliskości.

 

Decyzja pójścia za głosem powołania i wyboru życia zakonnego w pierwszej chwili nie była dla mnie problemem, tym bardziej że często przemawiały do mnie słowa: „Marność nad marnościami” z Księgi Koheleta. Jednak krótko po podjęciu życia zakonnego zrodziło się pytanie: a co z moim wcześniejszym pragnieniem małżeństwa i rodziny? Doświadczyłam dużego wewnętrznego zmagania. Zaczęłam odczuwać ogromny lęk o swoją przyszłość. Dostrzegłam, że życie zakonne nie posiada widzialnych zabezpieczeń i że jest rzeczywistością polegającą tylko na wierze. Konieczność ponowienia decyzji o życiu zakonnym zaczęła napawać mnie lękiem. Pamiętam, że gdy uczyłam się w liceum i wyjechaliśmy na wycieczkę, kupiłam sobie Nowy Testament. Bardzo przemawiało do mnie wówczas słowo: „Pójdź za Mną”, a teraz? Znów zaczęłam szukać ratunku w Piśmie Świętym. Po dłuższej lekturze natrafiłam na słowa: „Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem” (J 15,16). Uchwyciłam się tego słowa. Jeśli taka jest Jego wola, to mogę czuć się bezpieczna. Prysnął lęk przed pójściem w nieznane. Kiedy ponownie dokonałam wyboru życia zakonnego, poczułam się umocniona i uspokojona. Dziś błogosławię Pana, że pozwolił mi oprzeć się na tym słowie. Z biegiem lat odkrywałam piękno daru powołania konsekrowanego Bogu życia. Jest ono dla mnie teraz jak ukryta perła, dla której warto wszystko sprzedać, by ją nabyć.

 

Moje spotkanie ze słowem Bożym nabrało nowego dynamizmu wraz z rozpoczęciem życia we wspólnocie zakonnej. Codzienne rozważanie Pisma Świętego najpierw ukazało mój brak znajomości historii biblijnej i wielkie pragnienie jej poznania. Od wielu lat słucham też słowa Bożego w codziennej liturgicznej modlitwie dnia i w Eucharystii. Uczestniczyłam już w wielu konferencjach i rekolekcjach opartych na Piśmie Świętym. Szczególnie owocna jest dla mnie medytacja i kontemplacja oraz indywidualna lektura Pisma Świętego, która pozwala mi zatrzymać się na tekście i wielokrotnie do niego powracać.

 

Po latach zauważyłam, iż w rozważanym tekście słyszę to słowo, którego potrzebuje moje serce, a często zdarza się i tak, że w usłyszanym słowie odczytuję, czego tak naprawdę potrzebuję. Nie są już dla mnie najważniejsze zewnętrzne warunki słuchania słowa czy poszukiwanie „dobrych” konferencji.

 

„Błogosławieni cisi...” (Mt 5,5). Bywało, że doświadczałam trudu zawierzenia temu słowu. Codziennie, wbrew pozorom, wiele jest takich zdarzeń, w których mogę odpowiadać na to wezwanie. Pośród wewnętrznych zmagań, w sytuacjach spornych czy w różnicy zdań, gdy chciałam za wszelką cenę udowodnić, że inni nie mają racji, przychodziło mi na myśl to błogosławieństwo. Przyznaję, że nie zawsze zwyciężała wiara słowu, które Jezus uroczyście ogłosił swoim uczniom. Tyle argumentów – po ludzku rzecz biorąc – przemawiało za tym, by szemrać czy dochodzić sprawiedliwości. Doświadczałam wyraźnej walki duchowej. W końcu chodziło o ogromną stawkę: przeżywanie wydarzeń w świetle słowa Bo- żego lub bez niego. Natomiast mocnym przeżyciem stały się dla mnie sytuacje, gdy pozwoliłam zwyciężyć we mnie przekonaniu, że Bóg obdarza łaską pokornych, że cisi „posiądą ziemię”. Dało mi to wiele pokoju. Wtedy też, choć zewnętrznie mogło się wydawać, że zostałam pokonana czy pominięta, doświadczałam wewnętrznej mocy i radości, bo pozwoliłam słowu Bożemu wzrastać we mnie.

 

Pewnego środowego poranka, gdy we wspólnocie sióstr odmawiałam Jutrznię, bardzo poruszyły moje serce słowa Psalmu 47: „Bo możni świata należą do Pana, On zaś jest najwyższy...”. Przez cały poranek zadawałam sobie pytanie, dlaczego dzisiaj ten werset Psalmu tak do mnie przemówił. To prawda, że wcześniej dużo myślałam o tym, iż Bóg jest Panem wszystkich bogactw i włada pieniędzmi świata. Modliłam się o Boże błogosławieństwo na powierzone mi zbieranie funduszu na utrzymanie prowadzonego przez nas domu dla dzieci ubogich i z rodzin dysfunkcyjnych. Zwróciłam się z pisemną prośbą do urzędu dzielnicy o wsparcie finansowe. Niestety po dość długim czasie zaczęły docierać do mnie informacje, że decyzja będzie odmowna. Jeszcze poprzedniego dnia otrzymałam wiadomość, że raczej nie będzie zgody na przyznanie pieniędzy na ten cel. Tymczasem tego dnia przed południem otrzymałam telefon z informacją, że pieniądze zostały przyznane i należy przyjechać, aby podpisać umowę. Byłam zaskoczona, gdy skojarzyłam to z moim porannym przeżyciem. Zdumiało mnie, że to słowo Boże dziś się spełniło.

 

Niedawno codzienne, trwające przez cały okres Bożego Narodzenia, rozważanie zdania o Słowie, które „przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,11), pozwoliło mi odkryć, że Bóg jest blisko nas, w naszej codzienności. Słowo to przemówiło do mnie z wielką mocą, objawiając mi Boga żywego, Pana i Władcę ludzi i ziemi – tego, co mnie otacza, co mi służy, z czego na co dzień korzystam, czym się posługuję. Zobaczyłam jednocześnie, na jak wiele znaków Bożej obecności byłam zamknięta, nie przyjmowałam słowa Bożego, nie otwierałam się na jego moc, by nie podjąć trudu wprowadzania go w życie, w konkretnych wydarzeniach, w relacjach z innymi... Wcześniej w podobny sposób – przez kilka miesięcy – rozważałam biblijną przypowieść o winnym krzewie. Codzienne rozważanie tej samej perykopy biblijnej pociągało mnie. Stopniowo odkrywałam pragnienie Jezusa, by być ze swoimi uczniami, by mieć ich blisko siebie, Jego ogromną miłość i palące pragnienie rozlewania jej na cały świat. Obraz potęgi i obecności Boga łatwo bywa – także w moim życiu – zamazywany przez zbytnie troski dnia codziennego. Jest to duża pokusa, która grozi negacją teraźniejszego dzia- łania Boga. Zgłębianie słowa Bożego pozwalało mi „zadomowić się” u stóp Jezusa i wdrażać się w słuchanie Jego słowa.

 

Niemal codziennie doświadczam trudu zawierzenia słowu Pana, nie śpi bowiem pokusa dokonywania wyborów przez „starego” człowieka. Zmagam się z trudem kierowania się w życiu poleceniem Maryi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2,5). Pragnę od św. Franciszka z Asyżu uczyć się wprowadzania od razu w życie tego, co odczytał jako wolę Pana, choć i jemu nie przychodziło to bez trudu i nie uniknął pomyłek. Porusza mnie też postawa Założycielki naszego zgromadzenia, która w sytuacji szczególnego doświadczenia, jakim była na przykład ka- sata zgromadzenia, pisząc do sióstr, odwoływała się do Pisma Świętego: „Zawsze się weselcie, bezustannie módlcie się, za wszystko dziękujcie, bo taka jest ku wam wszystkim wola Pana naszego Jezusa Chrystusa” (por. 1 Tes 5,16-17).

 

s. Maria
Pastores 23/2003