DRUKUJ
 
Wojciech Żmudziński SJ
Jak ożywić życie zakonne? Czy ma ono jeszcze w ogóle przyszłość?
Więź
 


Tak, o ile nie będzie zamykaniem się w klasztorze, a wcielaniem się w świat umiłowany przez Boga.

 

Zadawanie trudnych pytań nie należy do zbyt cenionych w Kościele. Nierzadko burzą one przecież modlitewny spokój i sieją zamęt wśród wiernych. Ponadto większość ludzi oczekuje odpowiedzi, a nie pytań. Mimo to pozwolę sobie skupić się na pytaniu o życie zakonne, które znamy od setek lat i które realizuje się w zgromadzeniach zakonnych na wiele różnych sposobów. Czy w niedalekiej przyszłości chrześcijaństwo będzie potrzebowało takich form wspólnego życia?

 

Jeśli zakony chcą nadal służyć Kościołowi i ludzkości, muszą się zmniejszyć – tłumaczył prawie 50 lat temu jezuita o. Pedro Arrupe. Muszą się stać „autentycznymi wspólnotami życia, podjąć pogłębioną refleksję nad kluczowymi tematami i zmienić istniejące struktury”.

 

Wskazania te pochodzą z wypowiedzi do wyższych przełożonych zakonnych w 1974 roku. Ojciec Arrupe, ówczesny generał jezuitów, przypomniał, że zakony powstawały, by służyć światu w określonym okresie historycznym, pomagając wiernym zarówno w sferze duchowej, jak i cielesnej. Ponadto były znakiem proroczego sprzeciwu wobec światowych aspiracji i gromadziły osoby motywowane wspólnym charyzmatem ważniejszym niż interesy jednostki, osoby pokorne i posłuszne, pragnące głęboko żyć Ewangelią.

Zdaniem Karla Rahnera SJ zawsze będą potrzebne wspólnoty charakteryzujące się pewnym poziomem radykalizmu. Jak jednak ożywić dzisiaj zakony, by wciąż przyciągały rzesze młodych ludzi pragnących kochać i służyć u boku Chrystusa w sposób, który te wspólnoty proponują? Czy dotychczasowe próby odnowy zgromadzeń zakonnych nie były jedynie próbą ożywiania trupa? Czasem trzeba odwagi, by zaakceptować śmierć i urządzić stypę, rozdając ubogim to, co jeszcze po tych zgromadzeniach zostało.

 

W szybko zmieniającym się świecie wiele zakonów przestało istnieć, inne przeorientowały się, tracąc często coś niegdyś cennego, ale dzisiaj już zupełnie nieprzydatnego. Są też takie, które pozostały swego rodzaju grupami rekonstrukcyjnymi przypominającymi zwiedzającym, jak to kiedyś było pięknie. Habity, welony, suknie, sutanny… – były i nadal są postrzegane jako istotowo przypisane do osoby konsekrowanej czy duchownej. Wciąż można spotkać wysokie klasztorne mury, ale czy wiele jeszcze za nimi skrywa się tajemnic? Wszędzie docierają kamery internetu. Czym zresztą różni się dzisiaj apostolat zgromadzeń zakonnych od działalności organizacji pozarządowych? Ich dynamiczny rozwój kontrastuje z obumieraniem zakonnych powołań.

 

Czy więc da się zakony ożywić i po co? Czy nie lepiej pozostawić je jako „żywe” pomniki historii lub po prostu zamknąć? To, co w latach siedemdziesiątych proponował wspomniany już przeze mnie o. Arrupe, wydaje się wciąż aktualne. Apelował on o ewangeliczną odnowę. Jak ją przeprowadzić?

 

Po pierwsze, trzeba odkryć sens charyzmatu i intuicji założyciela danego zgromadzenia w zupełnie nowym kontekście. Aby nam to ułatwić, Duch Święty posługuje się często bardzo skutecznym narzędziem o nazwie „kryzys”. Kryzys wymusza radykalną zmianę i elastyczność, pomaga zrezygnować ze starych odpowiedzi na nowe pytania. Gdyby dziś jezuici nadal walczyli z protestantyzmem, staliby się jedynie grupą sfrustrowanych konserwatystów szkodzących Kościołowi. To, co było kiedyś zasadne, niekoniecznie będzie uzasadnione dzisiaj.

 

Po drugie, nie należy izolować się od świata, lecz uczestniczyć w życiu współczesnych ludzi, towarzyszyć im, być ich przyjaciółmi. Życie zakonne ma przyszłość, jeśli nie będzie zamykaniem się w klasztorze, lecz wcielaniem się w świat umiłowany przez Boga.

 

Tajemnicę Wcielenia możemy kontemplować nie tylko wspominając Boże Narodzenie. Słowo Boże staje się ciałem, to znaczy przybiera konkretną postać za każdym razem, gdy obleka się w miejscowe zwyczaje. Gdyby jezuici nie głosili w Chinach Ewangelii odziani w stroje konfucjańskich filozofów, niewiele mogliby zdziałać. Gdyby ojciec Arrupe podczas swojej misji w Japonii nie nauczył się sztuki strzelania z łuku, parzenia herbaty i układania kwiatów, nie wstąpiłoby do jezuickiego nowicjatu tak wielu Japończyków. Nie o Chiny i nie o Japonię mi chodzi, lecz o nasze podwórko, o pobliskie blokowisko, o dom kultury położony dwie przecznice od naszego kościoła. Mijamy tam ludzi, którzy już nawet z grzeczności nie mówią, że nas rozumieją.

 

Tak naprawdę Kościołowi w Europie nie potrzeba nowych budynków, by zapełniać je wierzącymi. Wystarczy, że jako księża i osoby zakonne pójdziemy tam, gdzie ludzie żyją i pracują, gdzie potrzebują być wysłuchani i podniesieni na duchu. Ponadto osoba zakonna powinna mówić głosem tych, których nikt do głosu nie dopuszcza, być sumieniem świata. Troszczyć się o zepchniętych na margines i uznanych za zbędnych.

 

Po trzecie, trzeba odczytywać znaki czasów w świetle Ewangelii. Nie polega to, według ojca Arrupe, na stwierdzaniu faktów czy na analizowaniu obecnych tendencji, lecz na uważnym modlitewnym rozeznawaniu. Na porzuceniu uprzedzeń i schematów oraz wszystkiego, co może zakłócić nasz osąd i naszą uważność na głos Ducha Świętego. Takie rozeznawanie jest refleksją nad ludzkimi sytuacjami, a nie nad abstrakcyjnymi zagadnieniami teologicznymi. Wymaga ciągłej wewnętrznej przemiany.

 

Ostatecznie to dobrze, że zakony zmniejszają się liczebnie. Szkoda, że nie w wyniku świadomej decyzji, lecz w sposób wymuszony przez samą rzeczywistość. Dobrze, że Kościół dał nam tak wielu wybitnych założycieli. Szkoda, że zdecydowanej większości z nich nie ma już z nami, a nowi się jeszcze nie narodzili. Dobrze, że zakonnicy i zakonnice coraz częściej podejmują nowe wyzwania. Szkoda jednak, że brakuje nauczycieli autentycznego rozeznawania. Pomogliby nam zobaczyć przyszłość i to, czy będzie w niej miejsce na jakieś wspólnotowe formy ewangelicznego radykalizmu.

 

Wojciech Żmudziński SJ
Więź
wiez.pl | 30 lipca 2022