DRUKUJ
 
ks. Jacek Siepsiak SJ
Przy stole u Zacheusza
Posłaniec
 


Gdy udajemy się na Eucharystię, gdy myślimy o zasiadaniu wokół stołu Pana, czujemy się zaproszonymi gośćmi. I rzeczywiście, są przypowieści mówiące o królu zapraszającym na ucztę, czy proroctwa o Panu zastawiającym stół dla swojego ludu. Również Chrystus, rozmnażając chleb i ryby, niewątpliwie przygotowuje posiłek dla ludzi. Ale także Pan Jezus niejednokrotnie daje się zapraszać na wieczerzę. I już jako Zmartwychwstały pyta uczniów, czy nie mają czegoś do jedzenia. A w Emaus zostaje wręcz przymuszony, by zasiąść za stołem, gdzie rozpoznają Go po łamaniu chleba. Gdy spotyka Zacheusza, bardzo bogatego zwierzchnika celników, wręcz wprasza się do jego domu i na wieczerzę. To Jezus jest gościem u Zacheusza, a nie odwrotnie. Stąd może warto nieraz poczuć się jak gospodyni czy gospodarz ucztujący wokół jednego stołu z Chrystusem. Tym bardziej że rezultaty takiego “wproszenia" się Jezusa były zadziwiające.

 

Ten bardzo bogaty człowiek nie mógł stanąć na czele tłumu. Bo nie był poważany ani lubiany. Wysługiwał się okupantowi, zabierając pieniądze rodakom. Do tego był lokalnym szefem całego tego interesu i nieźle się na nim bogacił. Uczciwi ludzie trzymali się od niego z daleka. Dlatego nauczył się radzić sobie sam. Nie liczył na pomoc innych. Był niewysoki, więc odseparował się od tłumu i wszedł na drzewo. Tłum zgromadził się wokół najdostojniejszych obywateli, aby przyjąć Jezusa, a on trochę z boku i z góry tylko się temu przyglądał. Nie dla niego było reprezentowanie lokalnej społeczności. Choć bogaty, był z marginesu. Wszyscy - i on sam - uważali, że Zacheusz nie ma prawa zapraszać Mesjasza do siebie. To był przywilej najszacowniejszych, najbardziej poważanych autorytetów. Jezus zresztą bywał przy stołach sławnych faryzeuszów, na przykład Szymona.

 

Ale tutaj Chrystus łamie konwenans. Wcale nie przyjmuje gościny od tych, którzy myśleli, że na to zasługują. Jakże często i my dzielimy ludzi na tych, którzy mogą zasiąść z Jezusem do jednego stołu, i to w pierwszych ławkach, i na tych, co to lepiej niech się trzymają z daleka, ewentualnie pod kościołem, na dziedzińcu. Najciekawsze jest to, że właśnie ci, co stoją z boku, uważają, że tak ma być, że są niegodni, by się zbliżyć, że Pan Jezus to nie dla nich. Bardziej przypatrują się niż uczestniczą. Podobnie jak Zacheusz.

 

I tu Pan Jezus zaczyna szokować. Nie dochodzi do oczekującego Go tłumu ze starszyzną na czele, z delegacjami (może z kwiatami lub palmami i wierszykami), lecz zatrzymuje się wcześniej, gada z kimś na drzewie i idzie do jego domu. Tłum, widząc to i rozpoznając niewysokiego gościa z drzewa, szemrze: Do grzesznika poszedł w gościnę (Łk 19, 7). Myślę, że byli wściekli. Oni chcieli się jak najlepiej zaprezentować, a oto Gość idzie do zakały całego miasta. Jakie on im da świadectwo? Poza tym, przecież to złodziej. Wszyscy uważali się za jego ofiarę. W tak uroczystym momencie chcieliby zapomnieć o istnieniu tego pasożyta okradającego ich każdego dnia. Chcieliby, by gdzieś zniknął przynajmniej na tę chwilę. A tu - nie! On jest w centrum. On reprezentuje miasto, przypomina, jaka jest sytuacja.

 

Na szczęście Jezus nie poddaje się temu oburzeniu. Nie idzie za tym, czego by sobie życzył tłum. Robi to na szczęście dla tego tłumu właśnie. Bo gdyby Chrystus zachował się tak, jak sobie ludzie życzyli, to nic by się nie wydarzyło. Po Jego wizycie byłoby tak samo jak przed nią. Zacheusz dalej by ich gnębił nieuczciwymi podatkami. Natomiast Pan Jezus, narażając się na krytykę, na przytyki, na niechęć, sprawił, że ów bogaty celnik oddaje połowę majątku ubogim (ubogim z tego tłumu) i poczwórnie wynagradza skrzywdzonych (też z tego tłumu). Nic by z tego nie było, gdyby Jezus poszedł za życzeniami skrzywdzonych, gdyby nie naraził się na ich szemranie.

 

Zacheusz przyjmuje Jezusa rozradowany. Dlaczego? Do tej pory nikt szanowany nie przychodził doń w gości. Był bogaty, ale samotny. Być może poplecznicy kręcili się wokół niego, lecz trudno było o szczerych przyjaciół. Ci, na których zdaniu mu zależało, potępiali go. Był wytykany palcami, trzymany poza kręgiem porządnych ludzi.

 

To straszne nie móc się wygadać, podać swoich racji, stać na z góry przegranej pozycji. Tak pewnie czuje się człowiek, który nie tylko stoi z dala od ołtarza, ale nawet obawia się klęknąć przy konfesjonale (bo go okrzyczą!).


I oto nagle okazuje się, że to wszystko jest dla niego. Że ma szansę się pojednać. Że skoro on nie przychodzi, to Jezus wprasza się do niego. Wtedy nie dziwi wybuch radości, a co za tym idzie hojności i chęci wynagrodzenia. Tak już jest, że szczerze hojnym może być tylko szczęśliwy człowiek. Tylko ten, kto ufa, kto gotów jest oddać “skarby", dotychczasowe zabezpieczenia. Zasiadając do stołu z Jezusem, powraca się do wspólnoty. Sam Chrystus to podkreśla, gdy mówi: gdyż i on jest synem Abrahama (Łk 19, 9). Ten, kto ma wspólnotę przyjaciół, nie musi kupować pochlebców.


Bardzo lubię odprawiać Mszę Świętą w domach u ludzi, którzy o ile idą do kościoła, to czują się tam jednak wiernymi drugiej kategorii. Ich wdzięczność za możliwość ugoszczenia Jezusa jest niezwykle szczera.

 

Powstaje pytanie: jak my chcemy przeżywać nasze Eucharystie? Czy tak, by nic się nie zmieniało, by potem było tak jak przedtem? A jeżeli nie, to czy gotowi jesteśmy na to, by razem z Jezusem narażać się na agresję, przynajmniej słowną, czy to ze strony pokrzywdzonych, pragnących rewanżu lub swoistej sprawiedliwości, czy po prostu sfrustrowanych własnym losem?

 

Pan Jezus osiągnął bardzo wiele przez niewielki gest - wprosił się w gościnę do “nieodpowiedniego" człowieka. Apokalipsa (3, 20) mówi, że oto On stoi u drzwi i kołacze, aby Mu otworzono i by mógł wieczerzać z gospodarzem domu. Czy ktoś się ośmieli powiedzieć, że stoi pod nieodpowiednimi drzwiami?

 

Jacek Siepsiak SJ
Posłaniec Serca Jezusowego
fragment książki: Jacek Siepsiak SJ, Między deszczem a rynną, Wam 2010.