DRUKUJ
 
Hanna Szalińska
Jak rozpoznać charyzmatyka? Choćby po tej jednej rzeczy...
Szum z Nieba
 


Na początek pytanie. Gdybyś miał narysować lekarza, to jak byś to zrobił? Zapewne byłby to jakiś człowieczek, mniej lub bardziej kształtny. Na bardziej wybitnych rysunkach ubrany byłby w biały kitel. Idę jednak o zakład, że każdy z was narysowałby na szyi lekarza stetoskop, bo to najważniejszy atrybut tej profesji. A teraz trudniejsze zadanie: narysuj charyzmatyka.

 

Już widzę, jak niejeden drapie się po głowie… Początek ten sam, co rysowanie lekarza: człowieczek. Ale co dalej? Może aureolka nad głową? Raczej nie. A może wyciągnięte i nieco rozłożone ręce? Już bliżej, ale skąd wiadomo, czy to nie ksiądz. Trudne zadanie, prawda? Aby je uprościć, mógłbyś narysować na sercu kieszeń i włożyć do niej jakieś wypisane karteczki: charyzmaty. No, teraz to już prosta sprawa! Ale czy każdy z rysujących włożył takie same karteczki? Jeśli nie, to czy chociaż jedna jest taka sama? Pewnie powiesz, że tak - to miłość. Ale miłość to coś więcej niż charyzmat, więc co? Czy już wiesz?


Modlitwa w językach, czyli glosolalia


Nazwa pochodzi od greckiego glossa - język i lalein - mówić. To najprostszy i najzwyklejszy z nadzwyczajnych charyzmatów, taki blok startowy. W dodatku dany każdemu charyzmatykowi, choć nie wszyscy w to wierzą. Tak, tak, ty, drogi Czytelniku, też go masz. Myślisz, że ciebie to nie dotyczy, bo nie uważasz się za charyzmatyka? Prawdopodobnie dlatego, że nie sięgasz do tej kieszeni, co trzeba. Bo widzisz, każdy z nas ma dwie takie kieszenie. Jedna to wiara, druga to rozum, i w tej drugiej glosolalii nie znajdziesz. Jest ona tam, gdzie jest wiara, ponieważ tam "Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami (Rz 8,26).

 

Wróćmy teraz do naszego lekarza. Już dawno temu medycy używali nie tylko ucha, aby móc posłuchać, jak pracuje serce człowieka. Dopiero XIX wiek przyniósł medycynie stetoskop. To dzięki niemu można wyraźnie usłyszeć bicie serca, pracę płuc, a każdy szmer staje się wyraźniejszy. Hałas zewnętrzny zostaje naturalnie stłumiony i lekarz może swobodnie wsłuchiwać się w to, co tam pacjentowi w ciele gra. Analogia nasuwa się sama...

 

Glosolalia jest jak stetoskop


Dzięki niej odcinamy się od tego, co nasze - myśli, odczucia, rozum - a zaczynamy wsłuchiwać się w Ducha. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy spotkałam ojca Józefa Kozłowskiego. Po krótkim powitaniu stanęliśmy razem do modlitwy. Przeżegnaliśmy się, padły pierwsze słowa i po kilku, podkreślam: kilku sekundach całe zgromadzenie (osoby będące w Ośrodku Odnowy) zaczęło modlić się w językach. Byłam zadziwiona i podekscytowana, że tak można. Do tej pory używałam tego daru jedynie sporadycznie.

 

Z czasem zauważyłam, że kiedy modlę się w ten sposób, do głowy wpadają mi myśli, obrazy, słowa… Poszłam za tym. Najpierw ostrożnie, jak speleolog penetrujący jaskinię. Potem coraz śmielej. Wreszcie zrozumiałam - to "głębia przyzywa głębię", świat duchowy wychodzi mi naprzeciw. Wtedy Bóg poprowadził mnie dalej. Nie tylko używałam tego daru, modląc się sama czy na wspólnym uwielbieniu, ale zobaczyłam, jak bardzo jest on potrzebny w służbie drugiemu człowiekowi. W posłudze modlitwą wstawienniczą ten dar stał się dla mnie niczym stetoskop dla lekarza! Zaczęłam słyszeć i mówić "jak mi Duch pozwalał mówić" (por. Dz 2,4). Ale o modlitwie wstawienniczej innym razem. Wróćmy do glosolalii. Czy jest nam potrzebna? Tak, ponieważ:

 

ogałaca nas z pychy,
pozwala przejść z poziomu racjonalnego, rozumowego kojarzenia na duchowy,
dzięki niej stajemy się podatni na słyszenie głosu Ducha Świętego,
glosolalia rodzi w nas inne charyzmaty


Trzeba odwagi, aby modlić się językami


Nawet w kompletnym odizolowaniu, w początkach używania tego daru czujemy się jakoś nieswojo, a co dopiero, gdy nie jesteśmy sami! Z naszych ust padają jakieś sylaby, zbitki głosek nic nieznaczące - i to ma być modlitwa ? Pewnie jeszcze nie, ale jeśli do tego dołączymy nasze serce, naszą intencję, to przechodzi to w zawołanie: "Panie, spójrz, oto jestem! Ogołacam się przed Tobą nawet z moich myśli i pragnień". Przecież każde wypowiadane słowo niesie za sobą pewien konkretny obraz. Modląc się językami, jestem bezbronny nie tylko przed Bogiem (bo tak jest zawsze), ale także przed samym sobą, przed moim rozumowym tokiem myślenia. "Ten bowiem, kto mówi językiem, nie ludziom mówi, lecz Bogu. Nikt go nie słyszy, a on pod wpływem Ducha mówi rzeczy tajemne" (1Kor 14,2-3). Nie musisz rozumieć, zostałeś zaproszony, by doświadczać duchowej rzeczywistości. To nic, że dla laika wygląda to śmiesznie - nie ludziom ma się to podobać, lecz Bogu. On nie potrzebuje naszej wykwintnej modlitewnej elokwencji (nie deprecjonuję tu modlitwy słownej!), lecz pragnie nas samych.


Modlitwa w językach nie pozbawia nas korzystania z rozumu


Podobnie jak żaden inny charyzmat. To od nas zależy, kiedy jej użyjemy i kiedy ją zakończymy. Choć słuchającym z boku może się wydawać, że modlący się są w jakimś transie, tak nie jest.

 

Bóg dał nam rozum i racjonalne myślenie, ale czy tylko rozumowo człowiek może wielbić Boga? Oczywiście, że nie (por. Łk 19,40). Bywa, że nasze myślenie staje się dla nas przeszkodą na drodze modlitwy. Czasami zaczynamy przez nie wchodzić na ścieżki pychy ("ach, jak to ja już ładnie się modlę!"), na ścieżki manipulacji ("czuję, że powinieneś zrobić to czy tamto"), schematyzmu (skoro jest wina, to musi być kara) itd. Tymczasem Bóg jest ponad to wszystko i chce nas zaprowadzić tam, gdzie wykładnią jest Jego prawo miłości. To właśnie oznacza wyjście poza schematy naszego myślenia. Swoją drogą, jeśli człowiek używa tylko niewielkiej części swojego mózgu, to może glosolalia uruchamia te nieczynne obszary?


Gdy zdarzają nam się rozproszenia…


Modlimy się, a równocześnie myślimy, co ugotować na obiad. Zauważamy, że manicure jest już do poprawy, a ściany pokoju są przybrudzone i trzeba je odmalować. Tylko jaką farbę wybrać?

 

Rozproszenia są nieuchronne przy modlitwie słownej lub myślnej, i nie ma co się za to obwiniać, ponieważ wynika to z naszej natury. Inaczej rzecz ma się w przypadku glosolalii. Najczęściej skupiamy wtedy wzrok na jednym punkcie, czasem zamykamy oczy, aby bodźce wzrokowe nas nie rozpraszały. I, o dziwo, nie ulegamy rozproszeniu, a nasza głowa staje się jak tabula rasa - gotowa, aby ją zapełnił Duch Święty. A śpiewanie w językach polecam zwłaszcza kierowcom na długich trasach i matkom usypiającym dzieci. W pierwszym przypadku śpiew nie pozwala zasnąć za kierownicą, w drugim efekt jest wprost przeciwny.

 

Modlitwa w językach to desant z nieba


Glosolalia otacza murem naszą wewnętrzna świątynię i nie pozwala się do niej wedrzeć nikomu i niczemu. Zewsząd różne bodźce nacierają na ten mur, by spustoszyć świątynię, ale nie są w stanie go pokonać. My zaś znajdujemy się w naszej wewnętrznej twierdzy. Tak odizolowani zewnętrznie, jesteśmy jednak odsłonięci "odgórnie"- gotowi na duchowe poruszenia. Czasem nie pojawi się żadna duchowa pociecha, nie usłyszymy żadnego słowa, ale po modlitwie zauważymy, że zewnętrzny nieprzyjaciel - nasza gonitwa myśli, niepokój, troski - ustąpił.


Zazwyczaj jednak na modlitwie rodzi się w nas słowo, obraz, czasem dane jest nam nagłe poznanie niezrozumiałych dotąd prawd Bożych. Bywa też, że otrzymujemy wlaną mądrość Bożą. Nie wiemy, skąd to pochodzi, ale jednego jesteśmy pewni - nie od nas. W ten sposób zaczynają się w nas rodzić kolejne charyzmaty: najczęściej proroctwa, uzdrawiania, uwalniania, poznania.

 

PS. Na koniec znowu trochę o lekarzach. Nawet wyposażeni w najnowocześniejsze stetoskopy, ale bez wiedzy medycznej, niewiele by pomogli. Podobnie charyzmatyk - gdyby godzinami modlił się w językach, a miłości by nie miał, byłoby to dla niego stratą czasu…

 

Hanna Szalińska
Szum z Nieba