DRUKUJ
 
Anna Paszkowska
Wydobył mnie z dołu zagłady
 


Pochodzę z rodziny niewierzącej. W naszym domu panował "zimny chów", jeśli chodzi o atmosferę emocjonalną. Wzrastałam w poczuciu braku własnej wartości, pomimo że byłam dosyć zdolna i nie miałam problemów z nauką. Głęboko zapadło we mnie słyszane po wielekroć stwierdzenie, że jestem kompletnie beznadziejna. Kończąc podstawówkę byłam przekonana, że gdybym umarła, wszystkim byłoby lżej. Bardzo pragnęłam miłości, ale wiedziałam, że mając tak zły charakter, nigdy na nią nie zapracuję. Życie nie miało żadnego sensu. Chciałam skończyć ze sobą, ale brakowało mi odwagi.

Byłam pewna, że w konfesjonale zostanę surowo osądzona i otrzymam jakąś bardzo trudną pokutę - przecież od dawna nie zaglądałam do kościoła, a podstawowym moim sposobem radzenia sobie z wszelkimi trudnościami było kłamstwo, nie wspominając o innych grzechach. I tu doznałam prawdziwego wstrząsu: spotkałam się z dobrocią! Wcześniej obawiałam się Boga, teraz pojawiło się nowe uczucie. Dlaczego Bóg mi przebaczył? To doświadczenie Jego dobroci spowodowało, że dała o sobie znać tęsknota za Nim. Zapragnęłam Go poznać, ale jednocześnie bardzo się bałam, że gdy pozwolę Mu się zbliżyć do mnie, On ograniczy moją wolność. Tak trudno mi było zostawić dotychczasowy sposób życia...

Wciąż balansowałam pomiędzy tęsknotą za nieznanym Bogiem, a tym wszystkim, czym żyłam dotąd. Przyjaciele byli dla mnie bardzo ważni. Wiedziałam, że moje nowe, "pobożne" zainteresowania mogą im się nie spodobać. Jeszcze intensywniej rzuciłam się w wir życia towarzyskiego. Po paru miesiącach było ze mną znacznie gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. Próbując rozpaczliwie ocalić resztki zaufania moich rodziców do mnie, zaczęłam się gubić w kolejnych kłamstwach. To oczywiście tylko pogarszało sytuację. Chciałam się jakoś z tego wszystkiego wyplątać, więc po pół roku znów poszłam do spowiedzi. Doświadczyłam ponownie tej samej dobroci i... nic się w dalszym ciągu nie zmieniło. Wciąż nie byłam w stanie pójść za Bogiem krok dalej, zaryzykować coś dla Niego, zostawić zło, do którego przywykłam.

Po prawie roku takiej rozterki Pan Bóg wyszedł mi naprzeciw, dając trudne doświadczenie. Częściowo z powodu moich krętactw, częściowo w wyniku nieporozumienia doszło do sytuacji, w której odwrócili się ode mnie wszyscy, na których mi zależało. Straciłam to, co było dla mnie najważniejsze - przyjaźń.
Wkrótce po tym wydarzeniu mój rocznik przyjmował sakrament bierzmowania. Właściwie nie byliśmy do niego przygotowani (przygotowanie polegało wyłącznie na wyuczeniu się na pamięć katechizmowych "wyliczanek"). Nie bardzo wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi, ale wróciłam z uroczystości bierzmowania z radosnym poruszeniem w sercu, przeświadczona, że stało się coś ważnego, coś świętego. Nie chcąc być profanem, w ogródku ścierałam olej z czoła płatkami róż. W tamtej chwili nabrałam pewności, że muszę coś wybrać - drogę z Bogiem albo bez Niego. Dokonałam zdroworozsądkowej kalkulacji: On jest źródłem dobra, więc droga z Nim prowadzi do dobra, zaś droga bez Niego jest ścieżką do nikąd. A ja przecież pragnęłam dobra. I choć towarzyszył mi lęk przed utratą wolności, postanowiłam zaryzykować pójście drogą z Panem Bogiem.

Po podjęciu decyzji obawy nadal mnie nie opuszczały. Mimo to, gdy dowiedziałam się o możliwości wzięcia udziału w wakacyjnych rekolekcjach dla młodzieży, postanowiłam z niej skorzystać. Tam Pan Bóg mnie "rozbroił" swoją miłością. Usłyszałam, że Chrystus umiłował mnie tak bardzo, że dla mnie przyszedł na świat i za moje grzechy umarł na krzyżu. Uwierzyłam w to i po raz pierwszy w życiu poczułam się naprawdę kochana. Upajałam się tym nowym doświadczeniem, wyobrażając sobie, że będzie ono trwało już zawsze, a ja stanę się lepsza.

 
strona: 1 2