DRUKUJ
 
Ela Konderak
Rzecz o mediach
List
 


Media są wdzięcznym tematem zarówno rozmów towarzyskich, jak i artykułów prasowych, są niezastąpionym obiektem wszelkiego rodzaju analiz i plotek. Istnieje nawet specjalne pismo, które stara się zajmować mediami profesjonalnie. Pisze się więc i rozprawia na ich temat z łatwością, dowcipem i swadą. Wszakże pod jednym warunkiem: że rozmowa nie dotyczy mediów katolickich. Dlaczego?

Bo cały ten zgiełk, jaki istnieje wokół zwykłych codziennych gazet, telewizji państwowej czy komercyjnej, jest wynikiem prawdy zawartej w znanym i często powtarzanym powiedzeniu, że media to czwarta władza. Ale dla Kościoła, zarówno telewizja jak i inne media, nie mogą być domeną władzy lecz przepowiadania. W tym cała trudność

Czy w ogóle można głosić wiarę przy pomocy radia, telewizji i prasy? Czy można głosić wiarę inaczej niż osobiście? Czy Jezus wysyłając Dwunastu i siedemdziesięciu dwóch powiedział: macie tu zwoje, zanieście je pod strzechy i do faryzeuszy? Przeciwnie - kazał uczniom spotykać się z ludźmi osobiście i głosić im Dobrą Nowinę. Mieli pójść, nie zabierając ze sobą na drogę niczego, bo każdy ciężar odbiera siłę Słowu. Ogołoceni ze wszystkiego, byli sami ze Słowem i człowiekiem, do którego mówili.

A jednak Ewangelia została spisana. Spisano też Dzieje Apostolskie i ze czcią zachowano Listy Apostołów. Dziś, czytając ten zapis, mówimy: "Oto Słowo Boże". Nawet Bóg posługuje się mediami. Ważna jest jednak kolejność: najpierw Bóg spotkał się z człowiekiem, potem człowiek człowiekowi niósł prawdę o tym spotkaniu, a następnie Duch Święty czuwał nad prawdziwością zapisu.
Pierwsza, istotna cecha mediów jest taka, że media są na końcu.

Ostatni spór o sposób głoszenia

W historii Kościoła jest pewien moment dobrze ilustrujący zagadnienie głoszenia Słowa i roli mediów w tym głoszeniu. Gdzieś pod koniec XII i na początku XIII, wieku zaznaczył się w Kościele poważny kryzys. Oto wzrosły potrzeby religijne ludzi, a Kościół nie umiał na nie odpowiedzieć. Duszpasterstwo parafialne było nieudolne, poziom duchownych często bardzo niski. Historyk, prof. Jerzy Kłoczowski pisze, że np. w Anglii "biskup Winchester u schyłku XIII wieku poleca archidiakonom swej diecezji sprawdzić, czy księża znają 10 przykazań, 7 sakramentów, 7 grzechów głównych i Credo. Problematyczna była zarówno znajomość rytu sakramentów chrztu czy pokuty, jak i rozumienie łacińskich słów konsekracji".*

Gdy zanika wiedza religijna, a człowiek pragnie Boga, w siłę rosną sekty. W tym okresie, na południu Francji, w Langwedocji zamieszanie w umysłach siali katarzy starą manichejską doktryną ogłaszaną jako jedyna prawdziwa Ewangelia. Mnisi cysterscy, którzy zostali wysłani przez papieża na pomoc miejscowemu Kościołowi, nie mogli nic poradzić. Kaznodziejstwo, które uprawiali, nie pasowało do nowej epoki. Wyglądało ono mniej więcej w ten sposób, że pod naciskiem władz odbywało się spotkanie, na którym wzywano heretyków do przedstawienia tego, co jest treścią ich wiary. Jeśli wysłannicy papiescy wykazali niezgodność wierzeń z wiarą Kościoła, stwierdzali herezję i ogłaszali to w publicznym kazaniu, wzywając winnych do porzucenia błędów oraz grożąc nałożeniem kar. Nie odnosiło to, oczywiście, żadnego skutku. Już sam fakt, że władze zmuszały ludność do spotkania z legatami papieskimi, świadczy o małym zainteresowaniu autorytarnym nauczaniem Kościoła. Katarzy i waldensi górowali nad cystersami swoją bezpośredniością, prostotą życia, ubóstwem, które głosili słowem i czynem. Niewykształconej ludności nie przeszkadzały niedorzeczności ich doktryny.**

Prawdziwa odpowiedź Kościoła nie przyszła w formie oficjalnych werdyktów i wypowiadanych z namaszczeniem słów o konieczności prawdziwej wiary, nie przyszła też w formie krucjaty, którą zorganizowano, gdy słowa nie odniosły skutku, ale w działaniu świętych tamtego czasu. Świętego Dominika, który znalazł sposób na dotarcie z prawdą do tych, którzy ją zagubili, bo poszedł do nich tak, jak Apostołowie, nie biorąc nic na drogę tylko Słowo i świętego Franciszka, który zastosował tę samą metodę, choć nie walczył bezpośrednio z herezjami.

Oba powstałe wtedy zakony zrewolucjonizowały sposób mówienia o Bogu. Zakon św. Dominika został nawet nazwany Zakonem Kaznodziejskim. Od tamtego czasu, nie było w Kościele głębszego sporu o sposób głoszenia.

A gdzie tu media? Media przyszły z następnym pokoleniem. Z tymi, którzy zapisali nam w pamięci Dominika, w dzień rozmawiającego z ludźmi o Bogu a w nocy z Bogiem o ludziach. Także ze św. Tomaszem, mędrcem nad mędrcami, dzięki któremu wiemy dziś, co to prawdziwa dysputa, który pogodził Arystotelesa z Chrystusem i znał wszystkie argumenty przeciw manichejczykom. A wiedział o Bogu i świecie tak dużo, że siedemset lat później wciąż czerpiemy z jego traktatów. Najpierw jednak było spotkanie z Bogiem, potem z człowiekiem, któremu trzeba było odpowiedzieć na jego pytania i wątpliwości, a potem dopiero opowieść o tym zapisano. Media są na końcu.

Świadectwo głębsze niż pobożne uczucia

Bywa, że mówiąc o przekazywaniu wiary używamy określenia "świadectwo", choć świadectwo rozumiemy dziś często, jako danie wyrazu pobożnym uczuciom. Czasem Czytelnicy LISTU proszą nas o drukowanie takich właśnie świadectw, a my je drukujemy, bo rozumiemy ich potrzebę. Jednak świadectwem, które dawał św. Dominik były nie tylko pobożne uczucia. To byłoby za mało w zetknięciu z ludźmi, którzy zagubili prawdę. On mówił o bardzo trudnych rzeczach: o zbawieniu, które się dokonuje, o tym, kim jest Chrystus, o Bogu Jedynym w Trójcy, a świadectwem, czyli potwierdzeniem, że to, co mówi jest prawdą, było jego życie: ubóstwo, czystość, miłość braterska, cierpliwość, dar modlitwy. Takie właśnie, trochę inne rozumienie terminu "świadectwo", pomaga znaleźć odpowiedź na pytanie o treść przekazu w mediach, o których mówimy, że są katolickie. (Choć gdyby nazwę "media katolickie" zastąpić określeniem "Boże media", byłoby chyba mniej nieporozumień.)

 
strona: 1 2 3