DRUKUJ
 
Robert Kępa
Rodzina jest ryzykiem
eSPe
 


Rodzina jest ryzykiem

Znałem kiedyś człowieka, który zwykł powiadać, że dla niego rodzinny dom, to tylko miejsce, gdzie może w cywilizowany sposób umyć się i przespać. Wszystko inne - mawiał - co przypisuje się rodzinie jest czystym wymysłem purytańskiej większości. Rzecz jasna zdecydowanie zaprotestowałem. Pytałem, jak to możliwe, aby w ten sposób traktować to, co na przykład dla mnie znaczy tak wiele? Jak można nie dostrzegać tego ogromu ciepła i serdeczności, które płynie z rodzinnego domu. Płynie albo nie płynie - usłyszałem w odpowiedzi.

Powyższa historia dała mi wiele do myślenia, pozwoliła mi też dostrzec w otaczającym mnie świecie wiele ciekawych rzeczy.

Widzę rodziny, które zbudowane są na miłości i wzajemnym poszanowaniu. Ale widzę też rodziny, gdzie tej miłości i poszanowania w ogóle nie ma. Ludzie łączą się ze sobą, gdyż nagle - na przykład - pojawia się dziecko i małżeństwem wypada ratować honor swój i rodziców. Po niedługim czasie mija miłość, mija zauroczenie ciałem drugiej osoby i już nawet ta mała dreptająca po domu pociecha nie jest w stanie ratować rozlatującego się domu. To tylko jeden z przykładów, który może skłonić człowieka do pesymizmu. Kto mi zaręczy, że stosunki, które panują w mojej rodzinie są w rzeczywistości takie, jakie powinny być? Kto mi zaręczy, że rodzina, którą w przyszłości założę będzie świecić dobrym przykładem?

Z czego wynika takie myślenie? Znam bardzo dobrze siebie. Wiem, że jestem słabym człowiekiem. Czasami aż dziw bierze, jak łatwo daję się omamić złu. Niestety na dzień dzisiejszy taka jest już kondycja ludzka, a w najbliższym czasie nie zanosi się na jakieś diametralne zmiany.

Założenie rodziny wiąże się więc z ryzykiem. Jeśli będę nieodpowiedzialny, jeśli będę kierował się moim własnym widzimisię, to założona przez mnie rodzina bardzo szybko rozpadnie się niczym nieudolnie zbudowany domek z kart. Jeśli w tym całym przedsięwzięciu zapomnę o drugim człowieku, to fiasko jest pewne. Zewsząd czyhają na rodzinę niebezpieczeństwa, a największym z nich jestem ja sam. Ja jednak pragnę tej mojej własnej rodziny. Pragnę tej uśmiechniętej żony, która całowałaby mnie w policzek, kiedy wychodziłbym do pracy. Pragnę tych moich własnych rozkrzyczanych dzieci. Co więc mam zrobić, aby to, na co z takim utęsknieniem oczekuję, nie zamieniło się w przyszłości w życiową tragedię, która dotknie mnie i ludzi, na których mi naprawdę zależy?

Faktu, że jestem słaby nikt ani nic już nie zmieni. Jestem ślepy i zawsze będę wpadał do dołu (por. Łk 6,39) Nie zwalnia mnie to jednak od podjęcia próby walki z takim stanem rzeczy. Źle czynię, więc trzeba to jak najszybciej zmienić. Stan taki w żadnym razie nie może trwać. To nieprawda, że nie ma siły i możliwości żeby działać. Bóg obdarzył mnie wolą, pragnąc tego, abym skutecznie walczył z wszelkimi złymi przejawami tego świata. Muszę wypełnić to Boże zadanie. Jeśli moja samotna walka o siebie idzie z oporami, to czemu ma służyć ten drugi człowiek, który stoi obok mnie, jak nie temu właśnie, aby mi pomóc? To w naszym wspólnym zmaganiu się ze złem, w naszym wspólnym radzeniu sobie z przeciwnościami losu rodzi się prawdziwa rodzina. Powiedzcie, na czyją pomoc możemy liczyć, gdy świat nas odtrąca i skazuje na cierpienie? Gdzie możemy schronić się, gdy jest nam źle i samotnie? Możemy mówić, że rodzinny dom jest miejscem, gdzie tylko możemy się spokojnie przespać. Lecz zdanie takie traci swoją wartość, kiedy tylko okazuje się, że dom ten jest naszym jedynym schronieniem przed czyhającym na nas niebezpieczeństwem. Często może mi się wydawać, że nie mam już rodziny, że raz na zawsze zostałem wyklęty przez moich bliskich, za te wszystkie okropności, jakich dopuściłem się wobec nich. Lecz kiedy tylko zdołam wznieść się ponad własne "ja", kiedy przezwyciężę własną dumę i zechcę powrócić, to oni zawsze przyjmą mnie z otwartymi ramionami. Jeszcze wczoraj myślałem, że nie mam już nikogo, dziś widzę, że pozostało na tym świecie jeszcze wielu kochających mnie ludzi. Dla takiej rodziny nieważne są minione winy i urazy, lecz to, że ożył na nowo ten, co był już umarły, że odnalazł się ten, który był zaginął (por. Łk 15,32).

Czy to istotne, że tak trudno jest mi być dobrym? Czy to istotne, że wciąż błądzę? Najważniejsze jest to, aby mieć ochotę do znoszenia tych wszystkich przeciwności losu i siłę do walki o siebie i swoją rodzinę. Robiąc coś złego, czuję wyraźnie, że to nie jest to, o co mi właściwie chodzi. Podświadomie chcę dobra dla siebie i dla innych. Staram się na swój własny sposób dobro to czynić. Czasem, pomimo moich wielkich chęci, nic z tego nie wychodzi. W takich chwilach doświadczyć można największego smutku. Nie można jednak dać za wygraną. Jeśli sam nie mogę sobie poradzić, to zawsze mogę zwrócić się o pomoc do swojej rodziny. Nieważne, czy to będzie ojciec, żona, czy siostra, ważne tylko, aby ten ktoś był gotów mnie wysłuchać i wyciągnąć do mnie pomocną dłoń. Jeśli dojdzie do tego jeszcze pomoc samego Pana Boga, to wszystko na pewno jakoś się ułoży.

Tak... Bardzo ważne jest to, aby moim zmaganiom towarzyszył Bóg. Trzeba, abym wciąż się zastanawiał, jak będzie wyglądać to, co uda mi się zbudować, jeśli nie będzie w tym Boga?... Nadejdzie fala i uderzy w to, co zbudowałem. Wszystko zapadnie się i ulegnie zniszczeniu bez reszty (por. Łk 6,49). W budowaniu czegokolwiek, a rodziny szczególnie, bez Boga nie można liczyć na nic dobrego.

Rodzina jest ryzykiem. Kiedy ją zakładamy, to często myślimy sobie: albo nam się uda, albo nam się nie uda. Kiedy ją już mamy, to zawsze ciąży nad nią jakieś fatum klęski. Ryzykujemy, bo tak trudno jest nam dostrzec to, co stanowi Źródło jej szczęśliwego istnienia. Ryzykujemy, bo tak trudno zrozumieć, że fundamentem rodziny jest Bóg.

Robert Kępa