DRUKUJ
 
wywiad z Anną Dymną
Jestem tylko jedną z rzeczy wielu
Magazyn Salwator
 


Jestem tylko jedną z rzeczy wielu
Z Anną Dymną rozmawia Izabela Bobbé

Pani Anno, dziękując, że znalazła Pani czas na rozmowę, chciałabym pomówić o... wdzięczności. Wydaje mi się, że to uczucie dla niektórych jest wstydliwe, skrywane.

Nie jest to uczucie na pokaz. Myślę, że wiele znaczy tu wychowanie, dom, w którym się wyrasta. Mnie wychowano tak, bym nie była obojętna, abym dostrzegała ludzi wokół siebie, ich sprawy, zmartwienia. Tak też staram się wychować mojego syna, dziś 17-letniego: "Pamiętaj, nie jesteś sam, dokoła są też inni ludzie.". Może to banał, ale tej obecności drugich wciąż trzeba się uczyć. Mój ukochany poeta Czesław Miłosz napisał pięknie: "Miłość to znaczy popatrzeć na siebie tak, jak się patrzy na obce nam rzeczy, bo jesteś tylko jedną z rzeczy wielu"...
W trudnym momencie życia otrzymałam pomoc od innych, obcych mi ludzi. A nie zawsze można oddać, wyrazić wdzięczność temu, od kogo się ją wzięło. Ale można to jakoś wyrównać, oddać innym - i to staram się robić.

Pozwolę sobie dopowiedzieć: między innymi, pomagając ludziom niepełnosprawnym?

Właściwie to wszystko stało się przez przypadek. Widzi pani, dziś w Polsce jest bardzo trudno pomagać. Wokół nas jest tyle nędzy, samotności, bezradności. Dostaję tyle listów od ludzi w beznadziejnych sytuacjach. Może nie wszystko jest prawdą, ale wiele spraw poraża... To przez przypadek właśnie poznałam ks. Tadeusza Zaleskiego i jego Fundację św. Brata Alberta w Radwanowicach. Odbywał się tam jakiś przegląd teatrów ludzi umysłowo niepełnosprawnych. Poproszono bym tam przyjechała, nie mogłam odmówić. Szczerze mówiąc, wówczas bałam się tych ludzi. Podobnie jak u wielu z nas była we mnie jakaś bariera przed kontaktem z nimi. Kiedy tam przyjechałam, przez chwilę wydawało mi się, że to jakieś piekło, ale zaraz zostałam przez te dziwne dla mnie istoty wycałowana, wyściskana, "wykochana". Po prostu oni mnie znali już z telewizji... kiedy zobaczyłam, jak grają w tym swoim teatrze, ujrzałam w nich świetnych aktorów! A pracuję już w teatrze ponad 30 lat i uczę aktorstwa.

Kiedyś, w programie telewizyjnym, powiedziała Pani, że jest tym ludziom wdzięczna. Jak to rozumieć?

Szybko wciągnęła mnie ta inna rzeczywistość, w której oni żyją. Pomyślałam, że przydam im się z tą moją praktyką w zawodzie, że mogę im pomóc w robieniu teatru. Ich odpowiedzią dla mnie była wdzięczność, bliskość... Potem, w 2000 roku dostałam Medal Brata Alberta, całkiem niezasłużenie. A chciałam na to wyróżnienie zasłużyć i pomyślałam, że jest taka szansa. Poszukałam pomocy u kolegów z teatru, którzy też przełamali te same bariery, jakie kiedyś były we mnie. Gdyż my często żyjemy w skorupach, chowamy w nich uczucia, a tam, z tymi ludźmi nawiązuje się szybko spontaniczny, bezpośredni kontakt. "Moi" niepełnosprawni mają ograniczone mózgi, ale ich serca są bardziej otwarte od naszych. Oni są bardziej czujący... Dzięki nim dowiedziałam się, jak bardzo człowiekowi potrzebny jest człowiek. Jestem za to ogromnie wdzięczna, a oni nie zdają sobie sprawy, że więcej robią dla mnie niż ja dla nich.

Pani Anno, jest Pani bardzo skromną osobą... Pani wdzięczność ma całkiem wymierny kształt i nazwę. A więc okryty już sławą Teatr "Radwanek" i trzecia w tym roku "Albertiada" (Festiwal Teatrów Osób Niepełnosprawnych), w tym roku - szczęśliwie - dostrzeżona przez media. Dodajmy, w tym Roku Niepełnosprawnych. Nie mogę nie zadać tego pytania: Jak Pani to robi przy dzisiejszej biedzie?

Sama się temu dziwię, nie mam żadnych talentów biznesowych. Myślę, że ważna jest tu rola mediów, to, że my - aktorzy - jesteśmy ludźmi medialnymi, znanymi. Kiedy ja przy tych ludziach stoję, wtedy inni do mnie dochodzą. To jest dobra strona "bycia w mediach". To też przyciąga sponsorów, zarówno ogólnopolskich, jak i miejscowych, wojewódzkich (w czasie kolejnych "Albertiad" pokazują się teatry z różnych województw) i dzięki nim możemy nagradzać naszych laureatów jakimiś kamerami, sprzętem elektronicznym czy po prostu drobnymi gadżetami. I tu także trzeba mówić o wdzięczności...

Pani Anno, w Krakowie mnóstwo osób jest Pani serdecznie wdzięcznych za... poezję, za "Salon Poezji" w Teatrze Słowackiego, jaki w coniedzielne przedpołudnia prowadzi Pani w pięknym foyer teatru. Ludzie Panią za ten salon - bez wątpienia - kochają.

Proszę się nie śmiać, ale ja sama sobie jestem za ten Salon wdzięczna. Jak on powstał? Wiemy, jak źle się dzieje w kulturze, jaka tu bieda. Pieniądze są na produkcję, a my artyści, niczego nie produkujemy. Żyjemy, czego osobiście żałuje, w czasach, gdy o wszystkim decydują sprawy materialne. Ja całe moje życie związałam ze sztuką, z teatrem, ze wspaniałymi ludźmi teatru. Moi pedagodzy, którym zawsze będę wdzięczna, mówili o posłannictwu sztuki. Dziś to prawie anachronizm. Nasze środowisko podzieliło się. W pogoni za pieniądzem, wielu i to dobrych artystów "wchodzi" w reklamę, w seriale, które są jakby wytwórniami uczuć, tak jak makaronu... Myślę, że ceną za to jest utrata wiarygodności. Ja się tego boję...

Wejdźmy teraz do "Salonu Poezji".

Zacznę od takiego stwierdzenia: narzekamy na brak pieniędzy, ale naprawdę bez pieniędzy można strasznie dużo zrobić! Pomyślałam pewnego dnia: trzeba uciec od "Big Brothera", trzeba coś zrobić dla kultury "z górnej półki". A gdyby tak raz w tygodniu poczytać ludziom - za darmo! - jakieś fragmenty naszej wspaniałej poezji? Zrobiłam coś w rodzaju sondy wśród naszych kolegów. Wszyscy, których pytałam, byli za! Znaleźli się i muzycy, którzy - także bez opłaty - zgodzili się na udział w tych porankach. Po prostu, my artyści, kochamy poezję, telewizja już jej nie potrzebuje...

Ale ludzie bardzo jej potrzebują! Świadczą o tym zawsze tłumy "salonowych" bywalców czy te ogonki czekające przed kasą teatru na darmowe bilety wejścia do foyer Teatru... Zrobiła Pani coś naprawdę niezwykłego, wokół tych spotkań jest już jakaś legenda.

Szczęśliwie mąż mój jest dyrektorem tego teatru i udostępnił nam to foyer. To, że ludzie tak licznie przychodzą i są wdzięczni - nie mnie, ale wszystkim, którzy to robią, a więc aktorom, i to różnych pokoleń, szkół, teatrów, muzykom, prof. Opalskiemu i red. Majowi (krótki komentarz do twórczości autora) - świadczy tylko o tym, jak bardzo ludziom potrzeba poezji, dawnej i nowej, ale zawsze najwyższego lotu. Wielką atrakcją, kiedy czytana jest poezja współczesna, jest obecność jej autorów, jak ostatnio p. Ewy Lipskiej... A na te koszty, które są przecież przy tych porankach, znalazłam sponsorów, to sprawa dobrej woli.

I działanie "magii" Krakowa.

Widzi Pani, kiedy patrzę na widownię, widzę wspaniałe starsze panie w pięknych, choć zapewne też i starych sukniach, widzę wielu całkiem młodych uczniów, studentów - wtedy myślę, że w tym mieście "pryskają" wszystkie układy, podziały. A aktorzy, często o nazwiskach najwybitniejszych w kraju, są tą szczególną oprawą poranków. Myślę, że ludzie, którzy tak licznie do tego "salonu" wchodzą, nie stać na uczestnictwo w kulturze... I, po prostu są wdzięczni za to "koło ratunkowe", które zdołaliśmy im podać. I ja jestem im wdzięczna za to, że tak wiernie nam towarzyszy.

z Anną Dymną rozmawiała Izabela Bobbé

Anna Dymna - znakomita aktorka teatralna i filmowa. Ukończyła Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Debiutowała w 1969 r. w 30-letnim dorobku ma ponad 150 ról teatralnych, telewizyjnych i filmowych. Pracuje w Starym Teatrze w Krakowie. Miłośnicy kina znają ją m.in. ze "Znachora", "Samych swoich", "Dużego Zwierzęcia", serialu "Siedlisko" i wielu innych ról. Za swoje role trzykrotnie otrzymała Złotą Maskę, za działalność charytatywną - Medal św. Alberta, a także tytuł Krakowianki Roku.