DRUKUJ
 
o. Herbert Alphonso SJ
Powołanie osobiste
 


Podstawowym tematem Biblii jest „wezwanie po imieniu”. Nie czas na to, by wymieniać wiele bogatych tekstów, które o nim mówią. Najprostszy wniosek, jaki się nasuwa, to ten, że nie jestem dla Boga jednym z wielu w tłumie, nie jestem dla Niego numerem pewnej serii, kartką z katalogu, lecz kimś niepowtarzalnie jedynym, ponieważ Bóg „zwraca się do mnie po imieniu”. Rzeczywistość tę można by nazwać „tożsamością osobową” lub „osobistym ukierunkowaniem życia”, albo moim „najgłębszym i najprawdziwszym "ja"”. Idąc za Biblią, wolę jednak nazywać ją powołaniem osobistym. Smutne, że często zawężano termin „powołanie” jedynie do powołania kapłańskiego lub zakonnego; dziś coraz częściej – choć niechętnie – mówi się o „powołaniu do małżeństwa” czy o „powołaniu do życia w świecie”. Biblia nazywa powołaniem każde wezwanie Boże do pewnego ukierunkowania życia lub do specjalnej misji.

Istotę powołania osobistego lepiej może zilustruję, opowiadając jedno z moich osobistych doświadczeń.
Kilka lat temu odwiedził mnie jezuita w średnim wieku, który obecnie znajduje się już w lepszym świecie. Był moim przyjacielem, dlatego zaczął spontanicznie opowiadać mi o swym życiu osobistym. Wyznał, że nie modli się już od wielu lat. Nawet gdy klękał do modlitwy – a to zdarzało się bardzo rzadko – w rzeczywistości się nie modlił. Był obecny tylko ciałem, materialnie. Zauważyłem, że mówiąc mi o swych zaniedbaniach, czyni z nich pewną „idée fixe”. Zrozumiałem, że jeśli chcę mu pomóc, muszę przede wszystkim oderwać go od obsesyjnego myślenia o niedbalstwie, by mógł spojrzeć na nie z pewnej perspektywy. Z udaną zatem obojętnością rzekłem mu: „Nie modliłeś się od bardzo dawna. Powiedz mi, czy poczułeś się kiedykolwiek w swym życiu – tak spontanicznie – blisko Boga, bez rozumowania, lecz tak spontanicznie? Czy czułeś się kiedykolwiek w swym sercu pokrzepiony pod wpływem kontaktu z Bogiem, w jedności z Nim?” Zaledwie skończyłem, rzekł mi: „Oczywiście, zawsze gdy spoglądam wstecz na me życie i widzę, jak Bóg był dla mnie dobry, natychmiast odczuwam Jego bliskość, kontakt z Nim, jedność”. Zauważyłem, że się ożywił, że mówi z głębokim uczuciem i błyskiem w oczach. Przerwałem mu zatem i powiedziałem: „Po sposobie w jaki o tym mówisz, wydaje mi się, że przemawia do ciebie Boża dobroć. Czy zdarzyło ci się medytować nad nią? „Nigdy” – odpowiedział i zdziwiony moim pytaniem zaczął się bronić, mówiąc gniewliwie: „Zresztą, jak długo według ciebie, mogę medytować nad Bożą dobrocią?” Dawał mi tym do zrozumienia, że szybko by się zmęczył. Wysłuchałem uważnie tego, co mówił i spokojnie odpowiedziałem: „Przed chwilą powiedziałeś mi, że nigdy nie próbowałeś, dlaczego zatem nie spróbujesz, zanim powiesz, że cię to męczy?” „Dobrze” – powiedział i wyszedł z mojego pokoju.

Trzy tygodnie później wpadł do mnie jak burza, pełen entuzjazmu z powodu swojego odkrycia. Wiesz, Herbercie, nieustannie mogę medytować nad dobrocią Bożą”. Muszę wyznać szczerze, że przy poprzedniej jego wizycie trochę zezłościła mnie jego agresywna postawa i opór. Dlatego odpowiedziałem nieco cynicznie: „No dobrze, ale to zaledwie trzy tygodnie, może jeśli popróbujesz trochę dłużej, to zmęczysz się!” Zareagował w sposób bardzo widoczny: on, który z wielkim entuzjazmem mówił mi o swym odkryciu, że może ciągle medytować nad dobrocią Bożą, nagle zamilkł i wyszedł z mego pokoju. W jednej chwili zdałem sobie sprawę z tego, co się stało i powiedziałem sobie: „Boże mój, przecież straciłem go z powodu mego wyszukanego cynizmu!” Ale nawet jeśli ja nie byłem dla niego wtedy dobry, Bóg jest dobry.

Mimo że się tego zupełnie nie spodziewałem, jezuita ten ponownie do mnie przyszedł, tym razem nie po trzech tygodniach, ale po prawie pięciu miesiącach. Tym razem nie wpadł jak burza, ale wszedł prawie na palcach i powiedział z naciskiem, prawie szeptem: „Herbercie, ja naprawdę stale mogę kontemplować dobroć Boga”. Tym razem, pamiętając moje poprzednie zachowanie, zaprosiłem go: „Proszę niech Ojciec usiądzie”. Ze wzruszeniem zaczął mi opowiadać o tym wszystkim, co znaczy dla niego Boża dobroć. Jest ona tajemniczą podstawą jego modlitwy, jego apostolatu, wszystkich relacji we wspólnocie i poza nią, wypoczynku i rekreacji. Po wysłuchaniu jego opowieści, czułem się tak bardzo poruszony, że powiedziałem: „Mój drogi przyjacielu, odkryłeś swoje osobiste powołanie: dobroć Boga!”.
Ten szczególny przypadek pomoże mi lepiej opisać – na różnych płaszczyznach – prawdziwe znaczenie powołania osobistego; rzeczywistości tak bogatej i złożonej, że nie można jej objąć jednym spojrzeniem. Dlatego będziemy przyglądać się powołaniu osobistemu w jego różnych aspektach, czy też na różnych płaszczyznach.


Powołanie osobiste – tajemnicą jedności i integracji z sercem życia

Wszyscy, a w szczególności ci, którzy są zaangażowani w apostolstwo, pragniemy jedności i integracji życia. Prawdę mówiąc, najgłębsze wołanie serca, które w moim kierownictwie duchowym słyszę od ludzi zaangażowanych w apostolstwo, to krzyk o jedność i integrację: „Mam tyle do zrobienia w ciągu dnia, wieczorem jestem wyczerpany, roztrzęsiony, rozproszony. Tak bardzo chciałbym robić jedną rzecz, ale dobrze!” Czy nie jest jednak prawdą, że im więcej postępujemy w dojrzałości i doskonałości, tym bardziej stajemy się prości? Jest to prostota, która nie zuboża, ale ubogaca przez skoncentrowanie się na tym, co głębokie.
 

 
strona: 1 2 3 4