DRUKUJ
 
Ks. Tadeusz Styczeń SDS
Wierzę w Boga Ojca
Magazyn Salwator
 


"Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9). Kogo? Dlaczego Chrystus nie powiedział: "Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Boga"? Czyż nie miał prawa tego powiedzieć? Miał oczywiście. Dlaczego więc z tego zrezygnował? Niewątpliwie dlatego, że chciał więcej, a nie mniej powiedzieć o Bogu. Chciał odsłonić najgłębszą tajemnicę Jego Bóstwa. Chciał po prostu zdradzić człowiekowi Boga imię własne. Imieniem tym jest słowo "OJCIEC".

Skoro jednak tak jest, wówczas nikt inny poza Bogiem nie miałby prawa do tego imienia. Używanie go byłoby jego nadużywaniem. Wyciąganie jednak takiego wniosku to zaprzeczenie elementarnym intuicjom związanym ze słowem "ojciec", połączone z atakiem na nadawanie im wyrazu w języku potocznym. Któż by się chciał jednak na coś takiego odważyć? Kto mógłby sobie na to pozwolić?

"Nie nazywajcie nikogo na ziemi waszym ojcem". Dlaczego? "Albowiem jeden tylko jest Ojciec wasz, Ten, który jest w niebie" (Mt 23, 10).

A zatem ktoś jednak ośmielił się to powiedzieć. Kto? Czyżby Chrystus chciał ludziom rzeczywiście zabronić posługiwania się językiem potocznym jako normalnym narzędziem komunikowania za pomocą słów tego, co słowa te znaczą? Cóż może usprawiedliwić ten atak na powszechny zwyczaj posługiwania się słowem "ojciec"? Cóż bardziej naturalnego niż odnosić na wskroś pozytywną treść tego słowa do wszystkich objętych jego zakresem?

Właśnie dlatego, że Chrystus jest pewny doskonałej znajomości treści słowa "ojciec" i całego jej pozytywnego ładunku emocjonalnego u swoich słuchaczy, może z powodzeniem uzyskać swój cel wywołując w nich zamierzony przez siebie efekt dydaktyczny i pedagogiczny zarazem. Oto zrozumieją oni wtedy dopiero cokolwiek z tego, kim jest Bóg, jeśli po prostu przyjmą do wiadomości, że nazwa "ojciec" przy całej swej pozytywnej treści jest czymś tak niesłychanie zubożonym w świetle treści tego samego słowa, gdy jego denotatem jest Bóg, że dla uniknięcia nieporozumień należałoby wręcz zrezygnować z czegoś tak skądinąd normalnego, jak nazywanie najlepszych  nawet spośród ludzkich rodzicieli ojcami. Chyba, że sobie przedtem w pełni uświadomią całą wielkość daru i wezwania, których stają się uczestnikami poprzez dopuszczenie ich do udziału w jednym jedynym ojcostwie, jakie istnieje "na niebie i ziemi", w ojcostwie Ojca. Istotnie, wtedy tak. Ale też tylko wtedy.

"Bądźcie tedy doskonałymi, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest" (Mt 5,48). Trudno o bardziej precyzyjną i bardziej miarodajną wykładnię "zakazu nazywania kogokolwiek ojcem". I o bardziej autorytatywne jego potwierdzenie. Chrystus odsłania tu całą głębię daru wybrania człowieka i cały ogrom jego powołania. Równocześnie ukazuje mu cały ciężar odpowiedzialności, jaki na niego nakłada jego własna wielkość. Dokładniej - jaki na niego nakłada Miłość Stwórcza wraz z darem takiego wybrania. Wybranie człowieka staje się ogromnym wyzwaniem. "Jak Ojciec wasz niebieski bądźcie doskonali..."

"Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca". Jedynie w ustach kogoś, kto się uwierzytelnił jako Wcielone Słowo Boże, słowa takie mogą nie być - i nie są - wyrazem zuchwałości. Czy jednak nie są nadal objawieniem niepojętego szaleństwa?

Pascal bynajmniej nie bluźnił Bogu mówiąc o "szaleństwie krzyża". Drżał tylko w obliczu Miłości, która pozwoliła się wywieść na Golgotę. Przez ludzi. W tym przez "ekspertów od Boga", teologów tamtego czasu. Z ich wyroku musiał zginąć Chrystus. Za co? Za to, że "Boga nazywał własnym Ojcem i siebie czynił równym Bogu" (J 5, 18). Za to, że zbluźnił mówiąc: "Ja i Ojciec jedno jesteśmy" (J 10, 30). "Za to, że Ty będąc człowiekiem, czynisz siebie Bogiem" (J 10, 33). Teologowie pojęli więc doskonale, co Chrystus mówił o Bogu i o sobie. I zabili Chrystusa, ponieważ nie uwierzyli, by Bóg mógł być tak bardzo ... Bogiem. By Bóg był rzeczywiście w tak radykalny sposób ... Ojcem! By mógł i chciał być tak blisko człowieka! By "sprawa człowieka" była tak bardzo "sprawą Boga"! By do tego stopnia był "Bogiem tuż"! By można Go było tak łatwo dotknąć! Właśnie, dotknąć...

Tego samego dramatu ciąg dalszy trwa po dziś dzień. Niełatwo jest unieść ciężar miłości Boga-Ojca obecnego w najbardziej właściwym Mu jako Bogu akcie: w akcie stwarzania człowieka, czyli w akcie obdarowywania człowieka wszystkim tym, czym i kim jest wraz z obdarowaniem go darem - korzeniem wszelkich darów - istnieniem, życiem, w akcie "ojcowania" par excellence, akcie całą swą istotą stwórczym, całą swą istotą boskim. Daleko łatwiej - wcale nie prościej! - jest uznać tu Boże za ... czystą biologię. I potem skazywać obrońców obecności Boga w Swoim za ... bluźnierstwo przeciw Bogu!

Czy nie widzą, że skazują znowu Boga za to, że jest Ojcem? Że skazują Go na banicję ze swej własnej posiadłości? Czy wiedzą, co czynią, deklarując że nie przestali wierzyć w Boga: Ojca-Stworzyciela ... i wykluczając zarazem Jego stwórczą obecność z odpowiedzi na pytanie: "Kiedy - i w jaki sposób! - Pan Bóg cię stworzył?" Jak zrozumieć tę logikę? Czy raczej nie dający się niczym ukryć jej zupełny brak? Dlaczego "z wyroku teologa" nie może być już więcej miejsca dla Niego dokładnie tam, gdzie On jest najbardziej radykalnie u siebie i w swoim: w swym stwórczym działaniu, w akcie udzielania osobowego życia? W akcie, poprzez który się najbardziej fundamentalnie jako Bóg udziela i jako Bóg zarazem objawia - w akcie "ojcowania"? Dlaczego?

Troski o Boga można się uczyć tylko u Boga...

Nic bardziej nie utrudnia dostępu do tej troski niż asekurujące się przewidywanie, ile może kosztować przyjęcie Boga jako Ojca i przejęcie się do końca sprawami Boga jako "sprawami Ojca". Oto dlaczego Chrystus dziękuje Ojcu za objawienie Swego ojcostwa prostaczkom. Ci nie kalkulują, czy opłaci się zobaczyć i przyjąć prawdę. Prawdę przyjmują dlatego, że jest prawdą. Cena? Gotowi są zapłacić każdą...

Chrystus zapłacił cenę najwyższą za objawienie prawdy o Ojcu człowieka. Gdyby była wyższa od tej, którą zapłacił, zapłaciłby ją niechybnie. Najwidoczniej nie można już było większej zapłacić. I bardziej jeszcze pokazać człowiekowi Boga jako Boga, czyli Boga jako Ojca. "Szaleństwo krzyża" to demonstracja ojcostwa Boga. To demonstracja, jak bardzo "Bóg jest tuż"...Jak bardzo "dotknął" nas, jak bardzo dotknął ziemi. "Pan tu był, a ja nie wiedziałem" - wyznaje prorok pełen lęku. Dlaczego więc tak łatwo rezygnujemy z całowania ziemi? Czy wolno poniechać gestu pokazywania, kto jej dotyka, gdy stąpa po niej człowiek? "Pan tu był..."

Ks. Tadeusz Styczeń SDS