DRUKUJ
 
Wiktor
Nie mogę iść ciągle pod wiatr
Franciszkański Świat
 


Nie mogę iść ciągle pod wiatr

Przez całe życie walczymy z przeciwnościami losu, czasami je pokonujemy, godzimy się z nimi albo po prostu przegrywamy. Ale co się dzieje z nami po takich przejściach? Czy po takiej przegranej mamy tyle sił, się podnieść? Można powiedzieć z łatwością, że tak. Ale czy zawsze? Czasami w życiu przychodzi moment, że cały świat się dla nas zawalił. Czy wtedy można jeszcze mieć nadzieję?

W jednym tygodniu straciłem pracę, kumpel odebrał mi dziewczynę. To są jednak przyziemne rzeczy, z którymi można sobie poradzić, jeśli tylko człowiek chce. Choć praca jest niezbędna do przeżycia, to jednak nie najważniejsza. A temat dziewczyny można sobie wytłumaczyć w bardzo prosty sposób - widocznie nie była tą, której szukałem, dlatego to jeszcze nie było dla mnie tragedią.

Szczerze mówiąc, te tematy są przyziemne i myślę, że sobie z nimi poradzę, w końcu świat jeszcze istnieje. Dręczy mnie inny problem. Problem duchowy. Jakieś 1,5 roku temu przestałem praktykować. Przestałem chodzić do kościoła, już nie mówiąc o spowiedzi, z której mało kiedy korzystałem, ale było lepiej bo korzystałem. Teraz zacząłem zastanawiać się nas sensem mojej wiary (jeśli jeszcze taką posiadam). Wiem, że Bóg na pewno o mnie jeszcze nie zapomniał, chociaż ja o Nim chyba tak. Może napiszę jak to było.

Właśnie 1,5 roku wstecz zacząłem pracę. Praca jak to praca - nie była zła tym bardziej, że pieniądze też nie były małe. Od poniedziałku do soboty pracowałem. W soboty szło się zawsze na jakąś imprezę. Zabawa zazwyczaj kończyła się podobnie. Alkohol, narkotyki, a jak już był dobry humor, to podrywało się jakieś "laski". Z dziewczynami zabawa kończyła się różnie. Czasami odwoziło się je tylko do domu, a czasami "lądowało" z nimi w łóżku... Dla niektórych seks jest dopełnieniem miłości, a dla innych tylko hobby - dla mnie było to tylko hobby. W każdym bądź razie sprawiało mi to przyjemność. I tak było co sobota, a że człowiek po takiej zabawie wymęczony - od razu zaczynam się tłumaczyć - to mu się nie chce wstać i ruszyć tyłka, żeby pójść do Kościoła. Szczerze mówiąc to mi się nie chciało chodzić do kościoła, zazwyczaj znajdowałem sobie "ciekawsze zajęcia" - znajomi, puby itd.

Czasami jednak poszło się do kościoła - przeważnie miało to miejsce, gdy byłem w domu, "bo co by ludzie powiedzieli". Jednak imprezy zaczęły się coraz częściej. Po pracy do baru na jakieś piwko - zazwyczaj nie kończyło się na jednym. A jak już się tak bawimy to dla polepszenia humorku jakiś dochodził blancik. Bóg - wtedy mogłem zapytać siebie: "Kto to taki?". Bogiem stała się praca, pieniądz, zabawa, narkotyki i to żeby "zaliczyć" jak najwięcej dziewczyn.

Teraz nie ma pracy, nie ma imprez, całkiem inaczej patrzę na dziewczyny. Więc trzeba pomyśleć o Bogu. Głupio to zabrzmiało. Tylko sam nie wiem czy chcę.
Zastanawiam się nad swoją wiarą. Niby parę lat ostro angażowałem się życie religijne, ale to wszystko leży gdzieś tam zakurzone na półce. Teraz zaczynam to wszystko powoli odkurzać, tylko sam nie wiem czy dam radę. Kiedyś ktoś mi powiedział, że im bardziej wierzymy tym bardziej jesteśmy narażeni na działanie szatana. Ja przegrałem tę bitwę. Ale jedna przegrana bitwa nie przesądza o losie całej wojny. Dlatego mam nadzieję, że będę w stanie to wszystko na nowo odbudować. Postawić nowy mocniejszy fundament, który pozwoli mi na wygranie tej wojny.
 
W każdym bądź razie przestrzegam młodych, nie zawsze w życiu jest ważny pieniądz bądź też dziewczyna. Jeśli macie zdobyć fortunę, to ją zdobędziecie - tylko z rozsądkiem z niej korzystajcie. I nie zdobywajcie jej za wszelką cenę. A partnerka lub partner, jeśli ma być to będzie. Bądźcie cierpliwi i zawsze pozytywni. Z każdej porażki wyciągajcie pozytywy i bądźcie pozytywni. I pamiętajcie o jeszcze jednym, można wszystko stracić, ale niektórych rzeczy nikt nie jest w stanie wam zabrać. Jest to wiara, nadzieja i miłość.

P.S. Proszę o modlitwę.

Wiktor