logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Ks. Henryk Skoczylas CSMA
Aniołowie ofiar manipulacji genetycznych
Któż jak Bóg
 


 Wielka firma armatorów „Apse i Synowie” miała zwyczaj nazywać każdy swój nowy statek imieniem któregoś z członków rodziny: brata, siostry, ciotki, kuzyna, żony. Była tam „Lucy Apse” i „Harold Apse”, i „Anna”, „John”, „Klara”, „Juliet”, i tak dalej. Mieli dużą flotę. Trzeba powiedzieć, że były to dobre, solidne, staromodne kupieckie statki, zbudowane, by wozić ładunki i trwać jak najdłużej. Żadnych tam nowomodnych, oszczędzających pracę urządzeń, ale dawano im liczne załogi i mnóstwo porządnej solonej wołowiny i sucharów – i już was nie ma, zabierajcie się za morza i z powrotem do portu! Traktowali swoich ludzi dobrze – i byli piekielnie dumni ze swoich statków. Nic im się nigdy złego nie przydarzało.
 
Ostatni z ich statków otrzymał nazwę: „Rodzina Apse’ów”. Miał być jak inne statki, tyle tylko, że jeszcze mocniejszy, jeszcze bezpieczniejszy, przestronniejszy i wygodniejszy. Chcieli pewnie, żeby im służył po wieczne czasy. Kazali go zbudować z kombinacji żelaza, teku i drewna gujańskiego, a jego konstrukcja była wprost niebywała. Jeżeli kiedykolwiek jakikolwiek statek był zamówiony z pychą w sercu, to na pewno dałoby się to powiedzieć o „Rodzinie Apse’ów”. Wszystko, co najlepsze. A ile zamieszania robiono, kiedy się ten statek budował! „To niech będzie trochę mocniejsze, a tamto trochę cięższe; i czy nie należałoby tej tam rzeczy wymienić na coś odrobinę grubszego?” Ludzie w stoczni zarazili się tym nastrojem, no i wyrastało toto na ich oczach na najcięższy, najniezdarniejszy spośród statków tego rozmiaru, chociaż jakoś nikt sobie tego nie uświadomił.
 
Mówią, że każdy statek ma swój charakter. Jest kapryśny lub potulny, zawadiacki lub łagodny. Ten był wprost demoniczny. Jak tylko przystąpiono do spuszczenia go na wodę, od razu pokazał swe piekielne rogi. Po prostu upatrywał sobie ofiary i je wykańczał. W dniu wodowania, na przykład, zginął cieśla okrętowy, którego ta bestia schwyciła i zmiażdżyła schodząc z pochylni. Następnie zerwał wszystkie łańcuchy hamujące, jak gdyby to był szpagat, i zaatakował z furią stojące w pogotowiu holowniki. Taki on był.
 
Bywają statki trudne w prowadzeniu, ale na ogół można im ufać, że będą się zachowywały rozsądnie. Z nim było inaczej. Nikt nigdy nie był w stanie przewidzieć, co on knuje, co go napadnie, i co zrobi za chwilę. Zachowywał się w niepojęty sposób. Sprawiał wrażenie, jakby był obłąkany. Jeśli nie był obłąkany, to z pewnością był najpodlejszą, najokrutniejszą, najbardziej podstępną bestią, jaką kiedykolwiek spuszczono na wodę.
 
Był postrachem na morzu i panicznie bano się go w portach. Przy lada prowokacji zaczynał zrywać liny, łańcuchy, stalowe cumy, nic sobie nie robiąc ze szkód, które wyrządzał. W portach, tam, gdzie go znano, bano się jego widoku. Wybicie dwudziestu metrów z solidnego kamiennego oczepu nabrzeża albo zwalenie końcówki drewnianej przystani było dla niego drobiazgiem. W czasie swojego żywota stracił mnóstwo łańcuchów i setki kotwic. Od dnia w którym go wodowano, nie przepuścił ani jednego roku, żeby kogoś nie zamordować. Miał w sobie coś złowrogiego. Duże, czarne paskudztwo. Sunął po morzu niczym ogromny karawan.
 
Ale pewnego dnia, jak to mówią, „trafiła kosa na kamień”, „trafił swój na swojego”. Kapitan przekazał wachtę pierwszemu oficerowi. Oficer był jeszcze bardzo młodym człowiekiem. Posiadał dużo umiejętności i doświadczenia, ale miał także swoje słabostki. Była to na pozór drobna rzecz, która jednak zgotowała mu straszliwą zgubę. Płynęli wówczas przez zatokę. Noc była czarna jak smoła. Lało jak z cebra. I oto w kabinie nawigacyjnej nagle usłyszał kobiecy szept. Było to tak, jak gdyby ktoś zapalił zapałkę w jego mózgu. Coś go olśniło, a jednocześnie zamroczyło. Zapomniał o całym świecie. Także o statku. Statek za każdym podmuchem wiatru stopniowo schodził z kursu, aż w końcu szedł prosto na brzeg. Pierwszy oficer nie mógł tego zauważyć, gdyż od godziny nie podchodził do głównego kompasu. Pierwsza rafa, nad którą statek przepłynął, zerwała mu stępkę zewnętrzną. Trrrach! Następne uderzenie zdruzgotało stewę tylną i zniosło ster, przy czym ta bestia wpadła na skaliste, wznoszące się półkami wybrzeże, rozpruwając dno, póki się nie zatrzymała w miejscu. Załoga i pasażerowie szczęśliwie wydostali się na brzeg.
 
 
 
1 2  następna
Zobacz także
Franciszek Girjatowicz
Podczas jednej z telewizyjnych dyskusji w Polsce dotyczącej ewentualnej zmiany w Konstytucji dotyczącej ochrony życia nienarodzonych, padały różne argumenty. W końcu ktoś zaproponował referendum w tej kwestii. Niech naród decyduje... I tutaj powstaje pytanie, czy naród ma prawo decydować o życiu i śmierci, kto ma żyć a kto ma ginąć? A może takie uprawnienie posiada zespół narodów jak np. ONZ czy Unia Europejska?...
 
Franciszek Girjatowicz
Problem aborcji nie pojawił się nagle w drugiej połowie XX wieku – istnieje tak długo, jak długo istniały niechciane ciąże, których panny „z dobrych domów” albo dziewczęta naiwne w swym zaufaniu do deklarujących im dozgonną miłość mężczyzn chciały się jakoś pozbyć. Ryzykowały, czasem umierały. Przez całe wieki nikt nie próbował jednak nazywać przerywania ciąży dobrym lub usprawiedliwionym moralnie i prawnie. 
 
Ela Konderak
Ci, którzy twierdzą, że największym problemem młodych ludzi jest seks i dlatego trzeba im rozdawać prezerwatywy - kłamią. Największym problemem młodości jest apetyt na życie. On daje człowiekowi radość, napęd i poczucie sensu. Ale i sprawia kłopoty. Młodość nie zna miary, nie wie wobec czego mierzyć swe pragnienia. A życie pachnie tak cudownie...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS