logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Marian Zawada OCD
Antologia mistyki polskiej
Wydawnictwo Karmelitów Bosych
 


Antologia mistyki polskiej
Marian Zawada OCD
Ilość stron: t.1 - 312, t.2 - 400
Format: 19,5 x 12,5 cm
Rok wydania: 2008
Oprawa: Twarda
ISBN: t.1 - 978-83-7305-236-9
ISBN: t.2 - 978-83-7305-241-3
Kup tą książkę

 
Cecylia Działyńska
 
Urodziła się w Kórniku 16 września 1836 roku. Starannie wykształcona, wiele podróżuje po Europie. Angażuje się w pomoc powstańcom z 1863 roku. Początek przeżyć kontemplacyjnych datuje się od 1871 roku, od 1873 trwa w stanie "kontemplacji cherubicznej", obejmującej doświadczenie Trójcy Świętej. Wiąże się z III Zakonem Dominikańskim. Stale pogłębia swą formację intelektualną, sięgając po najlepszych autorów, co pozwala jej stosować właściwe słownictwo w opisie doświadczeń mistycznych. W roku 1878 dostępuje łaski małżeństwa duchowego. Umiera w Poznaniu 24 maja 1899, pochowana w rodzinnym Kórniku. Pozostawia Kartki z życia modlitwy.  
 
Teksty
 
Stan bierny
 
Nie każdemu jednak, jak niestety sama się przekonałam, o bierności mówić można! Dusze nie przygotowane, mogłyby stąd szkodę odnieść, bo wchodząc na drogę doskonałości, trzeba przejść przez życie wewnętrzne czynne, zanim można pomyśleć o życia wewnętrznym. A w życiu wewnętrznym czynnym, trzeba niemal zamęczać się aktami, tysiącami je liczyć, jak Drużbicki czynił, jak robili pustelnicy za pomocą paciorków, ziarnek grochu itd. Bo te akty strzeliste, ustawiczne, mnogie, są najkrótszą drogą do kontemplacji i do nieba, to jest do nieba na tym i na tamtym świecie! Takie akty, gdy są nieustanne, służą duszy za czyściec, mówi Bartholomaeus a Martyribus, wypalając z niej wszelką nędzę a nawet ciało zbawiennie męcząc i trapiąc w sposób pokuty. Dopiero po życiu poniekąd w akty przemienionym, gdy wszystko się już staje aktem miłości, nadziei, czy skruchy, czy pragnienia, gdy czynności najprostsze, wejrzenia oczu, stąpania nóg itp. stają się czynnościami czy aktami prawie już nadprzyrodzonymi, gdy się siły wytęża, gdy struna łuku naszego napięta, grozi aż pęknięciem, gdy gorące pragnienia, wzdychania, usiłowania, nas na krzyż duchowny wbiły, gdy ustają oczy od patrzenia w górę, gdy zachrypnie gardło od wołania ku Bogu i gorących aktów, "fauces meae raucae factae sunt"[1], gdy nam spuchną nogi od chodzenia po kamieniach i szukania Boga, gdy zwiędną siły i krasa nasza z tęsknoty za Bogiem; wtedy dopiero może się zacząć życie bierne dla dusz, którym Pan Bóg życie to przeznaczył. Wtedy przychodzi Pan Jezus, łuk odpina, z krzyża nas zdejmuje, rany nasze opatruje i każe nam: "usiąść", a on, "przechadzając się, usługuje nam". Ale na to muszą być przepasane biodra nasze i pochodnie gorejące w rękach naszych, a my podobni ludziom czekającym na Pana swego! "Błogosławieni oni słudzy, które przyszedłszy Pan znajdzie czu[wa]jące. Zaprawdę powiadam wam, iż się przepasze a każe im usiąść a przechadzając się, będzie im służył (Łk 12,37.38). "Każe im usiąść" ...! Nie "pozwoli", nie "zaprosi", lecz "każe im usiąść"!Oto cała tajemnica stanu biernego! I to się na mnie wypełniło! Po dziesięciu latach pracy, zmęczenia, cierpień ciągłych, wysileń i pracy, kazano mi usiąść! Przez pierwsze dziesięć lat życia mego duchowego, ja służyłam Bogu, a przez drugie dziesięć lat, prawie mogę powiedzieć, że "Pan Bóg służył mnie".
 
Przyjął na Siebie "postać sługi"! Służył mi wierniej aniżeli jakikolwiek sługa służyć może Panu swemu! Czyścił mnie, ubierał, karmił, oświecał i porządkował wszystko we mnie. "Ordinavit in me Charitatem". A całe moje zadanie zasadzało się na tym, aby dać sobie usługiwać, dać się czyścić, dać się obmywać, karmić, zdobić i przez Niego ubierać!Ale aby się tu dostać, długą drogę trzeba przebyć! "Laboravi clamans... laboravi in gemitu meo... operui in jejunio animam meam... posui vestimentum meum cilicium... zelus domus tuae comedit me... defecerunt oculi mei, dum spero in Deum meum!"[2] (Ps 68 i inne). Więc, aby wolno było siedzieć, trzeba być zmęczonym! Jak może wypoczywać ktoś, co jeszcze się nie zmęczył! Takiemu wypoczynek, ani zdrowym ani pożądanym nie jest. Spoczynek z góry, a priori, to gnuśność, lub kwietyzm. Spoczynek bogomyślny po zmęczeniu, to kontemplacja, to stan bierny, tj. stan zaparcia najwyższego, umartwienia najczystszego i najduchowniejszego, umartwiającego każdą potęgę duszy i wszystko, co ziemskie i przyrodzone, nawet w rzeczach duchowych. Ale w stan zaparcia najwyższego i działania po za obrębem natury, nie można wejść w sposób naturalny!
 
Dlatego, co do mnie, po wielu pomyłkach ciągle się powtarzających a zawsze do wyjścia z stanu biernego zmierzających, po ostateczne zdecydowaniu się moim kiedyś, w skutek namów cudzych, na drogę czynną w niewypowiedzianych cierpieniach wewnętrznych, (jak bywało zwykle, gdy stanowczo z bierności się wyzwolić chciałam), zrozumiałam kilka rzeczy następujących, które już na zawsze koniec położyły wszystkim, nie mówię cierpieniom, lecz pomyłkom i wątpliwościom moim co do tego stanu.Pierwsze zapytanie, jakie sobie w obecności Bożej postawiłam, było:1. Czy natura moja, śmierć, czy ożywienie swoje znajdowała, ile razy się ku czynnemu życiu przechylałam. "Natura moja w życiu czynnym znajdowała swe zadowolenie, pochwały i oklaski".2. A w życiu biernym, czy uśmiercenie swej natury, czy też zadowolenie własne znajdowałam? "W życiu biernym natura związana i o nic nie pytana, w ciągłym bywa ogłodzeniu, póki dusza w Bogu ukryta, biesiaduje pokarmem, jaki jej bywa udzielany w cierpieniach choć największych"!3. Czy więc mogę uważać jako prawdziwe i od Boga pochodzące naglenie mnie do życia czynnego, do którego się sama przez się, naturalnie i bez niczyjej rady i pomocy rwałam?... Ale wmawiają we mnie, ci, co mnie chcą widzieć czynną, że droga bierna zwodnicza jest i niebezpieczna?... "Żadna droga będąca z woli Bożej, nie jest ani niebezpieczną ani zwodniczą; więc ani droga bierna, ani żadna droga, tylko ta, którą sami sobie, przeciw woli Bożej wybieramy, ta jest niebezpieczną i zwodniczą".Więc dla mnie była zawsze i jest zwodniczą droga czynna, dla natury mej rozkoszna, dla zdolności przyrodzonych łatwa i powodząca się, przeto oklaski bliźnich ściągająca! "Bliźni podziwiają to co widzą, a to czego nie widzą, tego chwalić nie mogą". "Zasług i cierpień drogi biernej, nikt nie widzi oprócz Boga"! "Więc bezpieczna dla mnie i niezwodnicza droga bierna, w której nic nie ma zewnętrznego, w której nic nie wiem, nic nie umiem i cała nie mogę"!
 
Wszystkie związania stanu biernego, jakie tutaj opisałam, pojawiły się tylko przy modlitwie i w obecności Bożej.Ale po kilku latach inna zupełnie bierność ogarniać mnie zaczęła, a cierpienia moje stąd pochodzące były takie, że cierpienia teraźniejsze nie wielkimi mi się być zdawały. Związanie myśli i nieczynność ich, były powodem, że już wcale używać ich nie mogłam według woli mojej, albo do tego, co by inni mogli czasem chcieć ode mnie, lecz wszelkie chcenie i niechcenie codziennego życia swego, co mi bardzo było przykro, poddawać miałam bierności, nieczynności i niemocy mej wewnętrznej.Nie wola rozumem oświecona, rządziła władzami umysłu, używając ich do czego ona chciała, ale przez nie w niewoli ciężkiej i w zupełnej zależności od stopnia bierności ich trzymana ciągle była!Razu jednego, gdy ten stan zwolniał przez parę dni a ja uczucie miałam, mimo znacznie zwiększonych cierpień fizycznych, że zupełnych używam wakacyj i że samo ciało moje wypoczywa, przypomniałam sobie, że może nie długo się to skończy i że znowu mi trzeba będzie pęta nosić, do niewoli i ciemnicy być wtrąconą, samodzielności i czynności wszelkiej pozbawioną i także zajęć miłych, którym w tej przerwie, swobodnie dla rozrywki się oddawać mogłam. Było mi wtedy jasno i swobodnie, i mapkę geograficzną dawnej Polski sobie malowałam.... gdy uczułam zlęknienie jak przed męką! "Zstąpiłam do dołu i do ciemności, do cienia śmierci" ... (Ps 68). "A przepaść była przede mną... dna nie masz"...! Zaćmiło mi się w umyśle na widok "dołu", który był przede mną i dołu, do którego wrócić miałam, a którego ciemność i głębią dopiero wtedy zmierzam, kiedy w nim nie jestem.Pierwszy raz doznałam wtedy w czole, w umyśle, w głowie tego ćmienia, czy pochwycenia strachem, nie uczuć czy serca, lecz rozumu, woli i pamięci, a to na wspomnienie związania, milczenia i nieruchomości, w których zawsze w tym dole się znajduję, lecz od których chwilowo byłam wolną i także o obawy przed nacierającymi na mnie pokusami, abym porzuciła drogę kontemplacji, bo szczęśliwszą a przynajmniej swobodniejszą umysłem, zdawało mi się jestem, dalej od Boga się trzymając.
 
Wtedy wzrok duszy ku Panu Jezusowi cierpiącemu obróciłam, składając mu z tego i wszystkiego ofiarę całopalną, i gotową będąc resztę życia w tej niewoli i w tych więzach świętych spędzić, jeżeli taka wola Jego. I wielką zdała mi się być ta ofiara w oczach Bożych, bo uczyniona była z zupełną samowiedzą, czego przez nią się odrzekam, a więc tym przed Bogiem szacowniejsza.I przyszło mi na myśl: "Czy więc rozumiesz teraz dla czego akt kontemplacji jest aktem najdoskonalszej ku Bogu miłości" Tak! nic więcej dla miłości Bożej, zdawało mi się uczynić nie mogę, jak trwać w stanie biernym cierpliwie i spokojnie! I choć bym w związaniach moich żadnych nie czyniła aktów, akt kontemplacji, zrozumiałam, jest aktem takiego oddania siebie, takiego wyzucia się z wolności i z woli własnej, z samodzielności i z możności rozrządzania i czasem swoim i jakby całym mieniem swym wewnętrznym i wszystkim, co człowiekowi jest najdroższe, iż zdawało mi się, że się to równa z dobrowolnym ubóstwem, przewyższając je o tyle, o ile duchowe skarby przewyższają ziemskie mienie; że się to równa z zakonnym posłuszeństwem, bo stan bierny, póki trwa, to nie "wyrzeczenie", to "śmierć" woli własnej; że się to równa z największymi umartwieniami; bo kontemplacja, czyż to nie najprawdziwsze, najczystsze, najduchowniejsze umartwienie, "przenikające aż do rozdzielenia ducha i duszy" (Hbr 4,12) i umartwiające każdą duszy władzę i wszystko co ziemskie, ludzkie, przyrodzone! Trwać w tym ogołoceniu i w tej ciemności, a będę cała umartwiona!C. Działyńska, Kartki z życia modlitwy, Tarnów 1889, s. 117-125
 
Duchowy Post
 
Ale jeszcze jedna "śmierć duchowa" zostaje mi do opisania; cierpienie duchowe najsroższe, jakie dotychczas w życiu moim przechodziłam, a których opisanie tylko w jednych dziełach ś. Katarzyny Genueńskiej mogłam znaleźć. Poza tymi dziełami, nigdy się z czymś równym, mimo poszukiwań kilkoletnich, nie spotkałam! To cierpienie prawdziwie jest "bez nazwy", duchowe, subtelne, niewymowne. Cierpiałam na nie najwięcej i najdłużej na końcu roku 1874, a potem w Wielkim Poście r. 1875, przed uzyskaniem modlitwy z uspokojeniem, a 2 lata po przejściu w stan kontemplacyjny.Zaczynało się to najczęściej nagle! W jednej chwili takie miewałam raptem uczucie, jak gdyby mnie kto żywą w czyśćcowy ogień wrzucał, odgradzając mnie od siebie samej, od Boga i od ludzi, i od tego. co było wczoraj, czy chociaż przed chwilą, przestrzenią czasu czy miejsca taką, że albo już nic stamtąd wydostać nie mogłam, albo z tak nadzwyczajnym wysileniem, sił nadwyrężeniem, czy walka z niemożnością jakąś, że jeszcze większe to cierpienia nawet fizyczne, sprowadzało potem na mnie. W Wielkim Poście to cierpienie się pojawiło w sposobie "duchowego postu", pozbawienia Boga, i pozbawienie siebie; jak gdybym nie miała ani do Boga ani do siebie żadnego przystępu; "post ducha", w całym znaczeniu tego słowa […] Ja to nazywałam odgrodzeniem istoty czy substancji duszy, od władz duszy. Św. Katarzyna to zowie odgrodzeniem ducha od duszy, jak też i św. Paweł w liście do Hebrajczyków 4, 12. "Żywa jest mowa Boża i skuteczna, i przeraźliwsza aniżeli wszelaki miecz po obu stronach ostry, i przenikająca aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów też i szpików... […]Nagłe [po]czułam jak gdyby przepołowienie istoty mej duchowej, po którym wyższa część, t.j. ta, którą nazywam "duchem" stawała mi się nie do odszukania; a niższa, którą nazywam "duszą", zostawała jak wygnaniec, bez ojczyzny, bez dachu i bez pożywienia. […]W ciągu Wielkiego Postu te "stracenia siebie" czy ducha mego, bywały tak niepojęte i tak nadzwyczajne, iż mówiłam czasem spowiednikowi memu, że mi przychodzi wątpić "czy ja żyję czy nie". Dziwiłam się potem śmiałości podobnego wyrażenia, a bojąc się przesady, chciałam to cofnąć; chciałam, ale nie mogłam, tak to było prawdziwe i nieprawdziwe razem.Tamże, s. 150-154
 
Dusza nagle gdzieś jakby mi się podziewała. a ja jednak żyłam, sztuką czy cudem, czy niepodobieństwem jakimś! Coraz [bardziej] nadludzkim wysileniem, próbowałam ją ku sobie ściągnąć, lecz to się zrobić nie dawało! Bo dusza nie jest wtedy ku górze tylko "pociągana" , (jak bywało w czasie "trahe me",) lecz jest, jak mnie się zdaje, in gradu violento[3] w górze zatrzymana, a szamotanie się nieszczęśliwego ciała, tylko wzmaga jego mękę. […]Jedyny sposób przetrzymania tego stanu, podobnego do śmierci i do życia razem, bo zdawało się, że umarło dla mnie to, co żyło nie we mnie lecz poza mną, jedyny sposób przetrwania tego bez zniszczenia się własnego, to posyłać w ten kraj daleki, i tę resztę władz duszy, jaka tu została! Zamiast odrywać duszę od jej połączenia z Bogiem. i ściągać ją ku sobie, lepiej samemu za nią spieszyć, porzucając wszystko, co ziemskie, "omdlewając od patrzenia w górę", i ginąć w osamotnieniu. Wtedy uczucie miałam, że odszukuję duszy swej po wysokościach; wtedy nie cierpiałam tyle i mogłam, zdawało mi się, bez tak wielkiego nadwyrężenia zdrowia, mękę mą ponosić.Przeciwnie zajęcie, rozmowa, czytanie czy duchowne czy dla rozrywki, słowem "każdy akt życia tu na ziemi", prócz snu i pokarmu, wzmagał cierpienie i uczucie odgrodzenia, w jakim się znajdowałam. "Panie gwałt cierpię!.... Odpowiedz za mnie... Co mi odpowie gdyż sam uczynił?... Oto w pokoju gorzkość moja najbardziej gorzka"! (Iz 38, 14.16).Gdy ten stan dłużej trwa, nie inne mam uczucie, jak że prochem jestem i w proch się już obracam! Żem ciałem bez duszy! Że tęsknię do duszy mojej, jakby tęskniło ciało w grobie położone, gdyby tęsknić mogło! Nazywam ten stan: "Mors et sepulchrum animae"[4], "oratio mortis et sepurchri"[5]. Tamże, s. 159-160
 
Żar światła i ciemności
 
Gdy trochę, przychodzić zaczęłam do siebie, wnieśli mnie do domu, gdzie nowe coraz uderzenia ciemnością duchową odbierałam, z jęczeniem i uczuciem szczęśliwości niezrównanej. Lecz myśl wolną mając, troszczyłam się obawą, czy ta pociecha nie jest nadto może poczuwalną[6], i pytałam się siebie, czy głębszym wsunieniem się w Obecność Bożą, wejrzeniem umysłu, duchem samym nie mogłabym tyle w górę i po nad siebie Samą wynieść się i wznieść, aby nie być owym szczęściem doścignioną. Spróbowałam, lecz uczucie miałam, żem zaczepiła duchem i takie "Morze Szczęścia", że na myśl poprzednią moją, iż zbliżając się do Boga od szczęścia się oddalę, roześmiałam się i zapłakałam razem, wszakże Bóg jest szczęściem duszy mojej!![…]Potem, czując się silniejszą i swobodną myślałam, że minęło wszystko, gdy znowu umysł tym blaskiem uderzony został. Blask był zrazu znośny, ale wzmagał się ciągle, dopóki nie stał się oślepiającym umysł, i przepalającym głowę, jak przeszłego roku z uczuciem, że mi pęka umysł od światła i gorąca, a jednego promienia przepuścić nie jest w stanie; jakby nic z tego blasku wsiąknąć w umysł mój nie mogło, jak gdyby ten blask, paląc mnie nieznośnie, odskakiwał od umysłu mego. Nie jak słońce na otwartym polu, co przenika ziemię, użyźnia ją, i grzeje dobroczynnie, ale jak słońce w mieście, gdy się o mury twarde i twardy bruk odbija i przez rewerberację[7] gorętsze jest, jaskrawsze i bardziej przykre aniżeli na wsi, gdzie promienie niejako w ziemi toną!
 
"Jezu Jaśniejszy nad słońce, zmiłuj się nade mną"!Szukałam nadaremnie cienia, którego zazwyczaj nigdzie wtedy znaleźć nie mogę, chyba czasem na chwilową ulgę przy Najśw. Pannie. W tym stanie każda modlitewka, każdy akt strzelisty, każde westchnienie, chociaż za kim innym, wzmaga blask nie do wytrzymania. […]Zaczęłam cierpieć i niespokojnie rzucać się; wtem uczułam trochę cienia! Żar zniknął mi z nad głowy i tylko jeszcze blask przed sobą miałam, ale nad sobą jakby nakrycie, czy altanę chłodną, zasłaniającą mnie zupełnie od upału nieznośnego. Dowiedziałam się, że towarzyszka moja widząc mnie niespokojną, zmówiła za mnie "Zdrowaś Maryja" i domawiała ostatnie słowa, gdy się obróciłam ku niej mówiąc, że już w cieniu jestem. Skorzystałam z chwilowej ulgi, aby stosownie do woli spowiednika, rozmawiać rozerwać się. Ale blaski w umyśle zazwyczaj bywają u mnie przeplatane tymi ciemnościami, "tenebrae", które są tak przygnębiające, że nie wiem, co jest cięższe do przetrzymania, dłuższy blask, czy ciemność dłuższa.Wśród więc rozmowy, którą próbowałam się rozerwać, uczucie miałam raptem, ciemności nagłych, ale odmiennych od tych, które dotąd ponosiłam. Dawniejsze były jakby we mnie, jedynie umysł mój otaczające. Teraźniejsze zdawały się być przede mną rozległe, nieskończone. Uczucie wyraźne miałam, że ktoś ducha mego w nie wprowadza, że muszę iść, że uchodzę, zostawiając za sobą w coraz większym oddaleniu otwór, przez który weszłam i punkcik światła, jaki za mną przez oddalenie moje coraz większe od otworu, coraz mniejszym się być zdawał. Szłam ciągle naprzód, cała ciemnością otoczona, w ciemności nie już umysłem, ale jakby całą swą osobą krocząc.[…] Ale ledwo się do spania ułożyłam, znowu ciemnością duchową zostałam ogarnioną, i niewysłowione "wezwanie" odebrawszy, zrozumiałam, że nie spocząć, ale w drogę mi się puścić trzeba.
 
Potem uczucie, że mi ktoś iść każe, że idę z trudnością, bólem, zmęczeniem, po drodze tak kamienistej, przykrej, nierównej, że co parę kroków postąpiłam, upadałam, stawałam, dyszałam i potykałam się i znów dalej iść musiałam, jak ktoś, co się po ciemku potyka, trąca o kamienie, wpada w doły na złej drodze, wreszcie natrafia na "schód i stopień ukryty, który mi dosłownie przypomina wiersz św. Jana od Krzyża: "Noctis obscurae tenebris profundis, amoris aestuans flamma, sola prorupi, gradibus scandens prorsus occultis. O bonam sortem nimis ac beatam"![8] W chwili też, gdzie z tego "stopnia ukrytego" ześlizgnęłam się i spadłam przykro, "gradibus scandens prorsus occultis", niewypowiedziane miałam uczucie, że doszłam tam dokąd szłam, żem u końca drogi mojej. […] Uczucie miałam oparcia się na kimś ukrytym w tej ciemności, wpadnięcia w czyjeś objęcia, ale tak rozkosznie, "languidos vultus ab amore, supra sponsi brachium reclinans"[9], że gruchać zaczęłam z szczęścia i miłości i tak ustawać, że oddech czasem jak mi powiedziano potem, po 2 minuty naraz całkiem się zatrzymywał; w duszy były słowa, nie jak przedtem, "mdleję", lecz: "umieram!... Umieram od "miłości"!... I do towarzyszki mojej szepnęłam: "J'expire d'Amour"! […]
 
W nieporządku mi się urywane słowa tej przecudnej pieśni przypominały z uczuciem, że cała jej tajemnica na mnie tej nocy się odbywa. Twarz, mówiono mi potem, tak śmiertelnie miałam bladą, że zdawała się oznajmiać sama, że "umieram", a jęk ciągły ledwo dosłyszany albo ustawający razem z oddechem, gdy od rozkoszy ustawałam cała, dodawał słowa: "z miłości".Gruchałam miłośnie i jęczałam tę noc całą jak gdybym synogarlicą była! Gdy się wstrzymać od gruchania chciałam, gwałt fizyczny piersiom zadawałam, więc się trzeba było puścić. Dopiero Msza, ś. i Komunia ś. temu stanowi i gruchaniu temu koniec po łożyły – poczym zasnęłam przekonaną będąc, że wszystko się skończyło. Tymczasem, w parę minut po przebudzeniu, jęczenia, gruchania, zbezwładnienia takie same były jak wczoraj, lecz przerwane zostały rozterką jakąś w mym pokoju, a ja przez cały dzień biernie wciągana nader silnie będąc w modlitwę z Uspokojeniem, wejść w nią nie mogłam, ponieważ ciągle ktoś wchodził do pokoju mego i przeszkadzał mi. Przykrzy mi się ten stan.Gdy wzmagało się działanie Boże czułam, że to szczęście, ale ku wieczorowi zaczęło mi się zdawać, że takie szczęście więcej mnie uśmierca, naturę mą umartwia, samodzielności i czynności własnej mnie pozbawia, żywość, i życie moje naturalne tłumi, aniżeli wszystkie me cierpienia!"Quid est homo"[10], myślałam sobie! Tak nam ciężko jest ponosić szczęście jak nam ciężko jest ponosić cierpienie, gdy ono czysto jest duchowe! Tyle nas uśmierca działanie Boże, jedno jak drugie! I wybór mając, wolałam zawsze cierpieć, to jest, ponosić czysto duchową boleść, aniżeli taki rodzaj szczęścia czysto duchowego, który w duszy nawet nazwałam "cierpieniem", dopóki mi Pan Bóg oczu duszy nie otworzył i nie dał poznać czy zobaczyć słowa: "beatitudo"[11]. Beatitudo dla duszy, ale z pewnością nie dla natury naszej ziemskiej, czynnej i nie umartwionej.Jęk, który z piersi mi się wydobywał dnia tego i dni następnych biernie, ile razy działanie Boże się zwiększało, nudził mnie, choć obecni mówili, że te gruchania z Bogiem ich łączą, do modlitwy daleko słodszej i żarliwszej pobudzają, i działania Boże na własne dusze ich ściągają, ile razy modlitwą ze mną się łączyli. Wciągana byłam bezustannie w stan podobny do tamtego, ale rozum pragnął i chciał ciągle, bym go czymś zajęła, pokarm jakiś mu wynalazła, a to mi niepodobnym było. Więc męczył mnie oporem mimowolnym czy dobrowolnym, ruchliwością, skłonnością do czynności własnej i do świadomości siebie, i uniemożliwił mi zupełnie uspokojenie Bogomyślne. Nie śmiałam jednak wyraźnie się otrząsnąć i wyrwać z pod działania Bożego, wiedząc z doświadczenia, na jak srogie i nie do wytrzymania w podobnych razach narażam się cierpienia.Przyszło mi na myśl poszukać sobie rozrywki w "Pieśni nad Pieśniami". Jakże mnie uderzyły znane mi dobrze, ale jakby pierwszy raz napotkane miejsca: Rozdz. II. "Wprowadził mnie do piwnicy winnej...
 
"Mdleję od miłości...!"Głos synogarlicy słyszany jest w ziemi "naszej" ...!"Gołębico moja w rozpadlinach skalnych,"W maclochu[12] parkanu,"Niechaj głos twój zabrzmi w uszach moich,"Albowiem głos twój wdzięczny" .Wszystko poznałam!Prowadzenie mnie w piwnicę, czy do maclochu, czy szłam w pierwszą ciemność nocy ubiegłej....Omdlewanie od miłości....Droga przez kamienie, doły, zwaliska do miejsca skrytego, którego nazwać nie umiałam, a które tu znajduję i poznaję być "rozpadliną skalną, i maclochem parkanu".W tej rozpadlinie skalnej znalazłam się w końcu drogi mojej, tam głos synogarlicy usłyszan jest, bo tam dopiero wezwanie odbieram od Pana: "Gołębico moja w rozpadlinach skalnych, w maclochu parkanu, niechaj głos twój zabrzmi w uszach moich, albowiem głos twój wdzięczny".Tamże, s. 184-195
 
Kontemplacja cherubiczna
 
Stan modlitwy, w który wprowadzona zostałam w roku 1871, jak to w pierwszych pismach moich opisałam, był mi przez kilka lat następnych, dla swej czystości i jednostajności, największym umartwieniem i cierpieniem. Zachowałam ten stan bez odmiany aż do roku 1871 i do otrzymania modlitwy z uspokojeniem "Oratio Quietis"[13], poczym w parę miesięcy coś się zaczęło w kontemplacji mej odmieniać. Ogołocenie najboleśniejsze "drogi", którą był umysł przez samotne puszcze ku "górze" coraz dla natury straszniejszej prowadzony, przemieniło się w błogi spoczynek, na osiągniętej jakby pierwszej "Wysoczyźnie". Uczucie miałam "gór wysokich" o których wspomina Ezechiel w rozdz. 34, 14.15. "Po górach wysokich będą pastwiska ich, tam będą odpoczywać w trawach zielonych, a na pastwiskach tłustych paść się będą. Ja będę pasł owce moje, mówi Pan Bóg, a ja im dam leżeć"!
 
W tym stanie oczy otwarte mając, całymi dniami mogę nieruchoma ku górze być wpatrzona. "Attenuati sunt oculi mei suspicientes in excelsum" (Iz 38, 14)[14].Żadne zajęcie mnie wtedy nie pociąga, bo za dosyć mam zajęcia. Jednak robię z łatwością to, co robić muszę. Umysł wpatrzony w pokój bez końca, jaki przed nim się rozciąga, myśli pojedyncze wymazane, czystość, jasność, wszechstronność, i to nic św. Jana od krzyża, które jest Wszystkim w Jednym, "et in Monte Nihil"[15]! Wytężenie umysłu bierne lecz szczęśliwe, a w tym wytężeniu uczucie, że ten stan jest mnie najwłaściwszy, dla mnie najbezpieczniejszy, mnie przedwiecznie obrany, mój jedyny i najbardziej pożądany, "totus desiderabilis"!Ten stan jest ciągłą jednostajnością a znudzenia nie przynosi; ustawicznym zajęciem a zmęczenia nie sprawia; bezczynnością zupełną, która sprzykrzyć się nie może; ciągłą nowością dla oka, które nic nie widzi, natężonym słuchaniem dla ucha, które nic nie słyszy, zajęciem takim całej istoty, że je zabraniem prawie nazwać można! Zabrana jestem sobie, i światu i grzechom, i marnościom i mnogościom! Patrzę na ludzi, ale wzrok mój daleko poza nich sięga; słucham ich rozmowy, ale to, co oni mówią nie pozostawia żadnych kształtów w wyobraźni mojej.Czasem się tym stanem niepokoić chciałam, bo nie czułam w nim miłości wyraźnej, tkliwej, poczuwalnej; bo gdy chciałam akt pokory sformułować, tak byłam jak osoba, co ma głowę w tył rzuconą, i kark wyprężony od patrzenia w górę, której by chciano raptem głowę zniżyć... prawie niepodobna! Wtedy mi przyszło na myśl, że jest czas na wszystko! Czas "kontemplacji cherubicznej" nie jest zapewne czasem pokory, tak jak i nie jest czasem kochania z świadomością poczuwalną, że się kocha! Gdy przyjdzie znowu modlitwa z Uspokojeniem, wtedy będzie i czas pokory poczuwalnej i czas kochania, tak jak to w piśmie mym o tym stanie opisałam. […]
 
Mam uczucie, że w tym stanie, umysłem jestem nad siebie samą wyniesiona, w największej, jaka być może czystości, czystością otoczona, w czystości zanurzona, czystością od siebie samej i od wszystkiego  odgrodzona, na czystości wsparta, w czystość wpatrzona i w czystość wsłuchana! Czasem takie mam uczucie, jak gdybym w czystość i w jedność, póki ten stan modlitwy trwa, tak przemieniona, tak nią napełniona i w nią wewnętrznie przyobleczona była, iż mi się zdaje, że wszystko się w umyśle moim wtedy od czystości szkli, że się ona niejako przez oczy me przelewa, i zdaje mi się, że czuję blask jej przez oczy me patrzący: "Oczy moje jako gołębice nad strumieniem wód, które są w mleku wymyte i siedzą nad potoki najpełniejszemu" (Pnp 5, 12).Umysłem w tym stanie, czuję się być wysoko na wyżynach ducha mego! Czuję, że chwalę Boga niewymownie, samem jakby mym jestestwem, w duchu i w prawdzie. Nic mnie wtedy nie zajmuje i nic mnie nie nudzi! Mogę wszystko robić i mogę nic nie robić! Nic mnie nie rozrywa i nic mi nie przeszkadza, a gdym najbardziej w Bogu zatopiona, uwagi mogę niczyjej sobą nie zajmować. Mam też uczucie nie wiem czy prawdziwe, że wyższym i czystszym jest ten stan niż modlitwa z Uspokojeniem, ale może go ona takim uczyniła, bo przedtem nie taki był jak potem.Hugo a S. Victore pisze o tym stanie czego pewna prawie byłam: "Nihil sensualitas, nihil agit hic imaginatio"[16]. Wyobraźnia moja wydawała mi się być nieruchoma i nie działająca. Mówią mi, że się mylę, bo niektóre nowsze książki mistyczne podają za rzecz pewną, że kontemplacja bez wszelkiego udziału wyobraźni ma miejsce dopiero w stanie Zjednoczenia i w Extazie. Być może, tym bardziej, iż później miałam stany modlitwy, gdzie najlżejszego pojęcia nie było, w co wpatrzona jestem, a tutaj było jednak jeszcze pojęcie Jedności i czystości. Czasem, po tym stanie modlitwy uczucie miałam, że stoję pod drzewem owocowym, z którego niespostrzeżenie dla mnie pełno na ziemię owoców pospadało, i że gdzie i w którą stronę duszą czy myślą się obrócę, z owocem na ziemi leżącym się spotykam.Tamże, s. 219-224 
 
Sen na Kalwarii
 
Potem z prostotą objawiłam P. Jezusowi wielki mój niepokój o to, co będzie dalej, jak długo to trwać będzie, dokąd mnie to zaprowadzi, i mówiłam mu, że nieznajomość przyszłości najwięcej mnie w tym wszystkim trwoży.Po tej Komunii św. w parę godzin znów zasnęłam tym snem jakby na Kalwarii, i spałam z przerwami 9ęć godzin. Uczucie w przerwach miałam, że odbieram Łaski nadzwyczajne, ale nic się z nich nie dostawało do wyobraźni i pamięci mojej. Zdawało mi się, że ten sen nie jest wcale naturalny, żem w nim więcej z Bogiem połączona, niż w jakimkolwiek bądź innym stanie, prócz nadprzyrodzonych. Pełność Męki Pańskiej znikała w chwili, gdy się przebudzałam i nie było nic prócz uczucia, że dziwne rzeczy słyszałam i dowiedziałam się o Męce Pańskiej, ale opowiedzieć nic nie byłam w stanie.W tym "śnie na Kalwarii" jak go nazywałam, słyszałam i jakby wiedziałam o wszystkim, co się z Panem Jezusem na Kalwarii działo, ale jak przez sen! Czułam obecność tłumów ludzi, Maryi Magdaleny, słyszałam uderzenia młotu przy wbijaniu św. gwoździ, słowa i westchnienia P. Jezusa, ale to wszystko niewyraźnie, i jak ktoś, co obudzić się nie może. Wiedziałam też, dokładnie, w której chwili Pan Jezus na krzyżu skończył, a choć dalej potem jeszcze spałam, w czasie zdjęcia z krzyża itd., wstrząśnień już nie odbierałam żadnych. Gdy się obudziłam, miałam uczucie, że nie spałam wcale, żem przebyła Mękę Pana aż do końca, i że teraz mam odpowiedź na modlitwę mą poranną i na zapytanie moje: "Co dalej będzie"?...
 
Będzie przejście przez Mękę Pana aż do jej ukończenia.Nazajutrz po tym ukończeniu we śnie Męki Pańskiej znów miałam uczucie, że ją rozpoczęłam. Po parogodzinnym śnie nadprzyrodzonym, czy duchowym, nie wiem jak go nazwać, miałam uczucie, żem przebyła potok Cedron. Potem parę dni nic nie było, aż znowu któregoś dnia, osiem godzin przebyłam w tym nad wyraz bolesnym śnie cierpienia, z którego po przebudzeniu nic mi się nie zostało tylko uczucie, żem przebyła mękę Pańską aż do Ecce Homo!Więcej snów odnoszących się do Męki Pańskiej już potem nie miałam. Ale osoba, która mnie w tym śnie widziała mówiła, że wielkie i różne zmiany twarz moja przechodziła szybko po sobie następujących boleści, a chwilami, mówiła, że wyglądałam jak gdybym już nie żyła. Czasem, zanim jeszcze przeszłam zupełnie w stan nadprzyrodzony czułam się jakby w przededniu największych boleści! Słowa: "Strumień przebyła dusza nasza, przebyła dusza nasza wodę nieprzebytą" miałam wtedy w pamięci. Jednak strumienia nie przebywałam! "Potoka nie mogłam przebyć, bo się podniosły wody potoku głębokiego... i wywiódł mnie i obrócił do brzegu potoka!" (Ez 47,5.6).
 
Ale raz, po 10-ciu minutach stanu nadprzyrodzonego i mając w pamięci słowa owe i to uczucie dziwne, i żem na wszystkie strony czekającymi na mnie boleściami otoczona, ale niemi jeszcze nie dotknięta, gdy nagle wszystko ustało, spytałam P. Jezusa: "Czemu to"? I zdawało mi się, że dobroć Pana Jezusa, użalenie Jego nade mną, litość nad słabością moją, to sprawiły! Myślałam: "ale czy przeszkody jakiej we mnie nie ma"? – I zdało mi się, że jest przeszkoda! Nie mam obojętności na to, co spotkać może ciało moje! Póki więcej ważę sobie ciało moje niż ziemię w ogrodzie, którą i rydlem kopią i dają podeptać i upalić słońcem, potem Pan Jezus jest związany użaleniem nad słabością moją. Mam się starać o wyzucie się z wszelkiej nad sobą litości i z wszelkiego użalenia! być ze względu na ciało moje jak najtwardsza skała. I przyszły mi do myśli jakby następujące zapytania:Czybym gotowa była widzieć, że wszystką krew wytacza Pan Jezus ze mnie, i nie ulitować się nad sobą samą? Czym gotowa być snu pozbawiona, kiedy teraz użalenie mam nad sobą gdy przez 30 lub 40 godzin nie śpię? Czy mi nie będzie ciężko być bez pokarmu albo pod miarą go używać, jaką Bóg przepisze, gdy teraz już na popalenie smaku, na ból oczu, i na krzyże się skarżyłam po ostatnich przejściach?Wtedy mi do myśli przyszło, ale tak jak gdyby z boku mi to ktoś podsuwał, aby tylko nie pragnąć rozwinięcia tego, co Bóg zaczął, bo mogą przyjść cierpienia przechodzące wyobrażenie moje, a wtedy, w miarę jak się ich więcej pragnęło, trudniejsze są do wytrzymania; a o tyle znieść je znowu można, o ile się do nich człowiek sam przez się w niczym nie przyczynił. Wzięłam to jako pochodzące od dobrego ducha, ale się spostrzegłam po owocach, że to z strony przeciwnej przyjść musiało, aby mnie pozbawić odwagi, zastraszyć i zaplątać. Bo zaraz potem nie chciałam już iść naprzód! Raczej myślałam o cofnięciu się! Nie mam się do czego spieszyć, myślałam, czasu dużo mam przed sobą! Szalona! nie pamiętałam iż "godziny, której się nie domniemamy, Syn Człowieczy przyjdzie" (Łk 12,40).Tamże, s. 256-260
 

Przypisy:
[1] Ochrypło mi gardło (PS 68,4).
[2]  Zmęczyłem się krzykiem…, bo gorliwość o dom Twój mnie pożera... osłabły moje oczy, gdy czekam na Boga mojego
[3]  Przemocą.
[4] Śmierć i grób duszy.
[5] Modlitwa umierania i grobu.
[6] Odczuwalną.
[7] Lustrzane odbicie, blade, słabe.
[8] W noc jedną pełną ciemności, /Udręczeniem miłości rozpalona, /O wzniosła szczęśliwości! /Wyszłam nie spostrzeżona, / Przez tajemnicze schody osłoniona.
[9] Chore oblicze z miłości, pod ramieniem oblubieńca.
[10] Kim jest człowiek.
[11] Błogosławieństwo, szczęśliwość.
[12] Wąska droga, ciasne przejście, szczelina, jaskinia.
[13] Modlitwa odpocznienia.
[14] Oczy me słabną, patrząc ku górze.
[15] Na górze Nic.
[16] Nic zmysłowego, nic z działania wyobraźni.

Zobacz także
Krzysztof Stachewicz
Teza głosząca, że współczesny człowiek naszego kręgu kulturowego ma kłopoty z wiarą religijną, stanowi oczywiście truizm. Problem pojawia się w momencie, kiedy próbujemy odpowiedzieć na pytanie o powody owych kłopotów. Wskazywanie na rzekomą nieracjonalność wierzeń religijnych, które w dobie rozwiniętej cywilizacji naukowo-technicznej i wirtualnej nie przystoją nowoczesnemu człowiekowi, nie wytrzymuje wstępnej krytyki. Wszak wiara w najbardziej skrajne dziwactwa zdaje się oznaką nowoczesności. 
 
Krzysztof Stachewicz
Odpowiedź na powyższe pytanie teoretycznie jest prosta. Przynajmniej z chrześcijańskiego punktu widzenia. Słowa Jezusa, "bądźcie miłosierni", są przykazaniem miłości. Nie są jakąś ogólną zachętą albo radą tylko. Są jasnym nakazem. I to boskim! A zatem absolutnym. Nie zostawiają więc cienia wątpliwości: zawsze mam być miłosierny!...
 
ks. Piotr Prusakiewicz CSMA
Wydaje mi się, że dziś człowiek pragnie doświadczać bliskości Pana Boga. Dlatego trzeba mu nieustannie przypominać o Jego obecności nie tylko w kościele pod postacią chleba i wina, ale również w każdej sytuacji jego życia. Trzeba zwrócić uwagę na Boga, który nie jest magikiem, nie spełnia naszych zachcianek. To nie jest tak, że Bóg załatwia sprawy, z którymi ja sobie nie poradziłem. 

Z o. Józefem Witko OFM o modlitwie o uwolnienie i uzdrowienie, dzięki trwającej wciąż peregrynacji figury św. Michała Archanioła po Polsce, rozmawiał ks. Piotr Prusakiewicz CSMA 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS