To jest taki paradoks modlitwy, adoracji, bycia i trwania przy Jezusie i dla Niego. Po pierwsze dając wtedy siebie, jeszcze więcej otrzymujemy. Bóg oczyszcza nasze serca, umacnia je, by bardziej być dla innych. A więc adorując, i słuchając Jezusa zmienia się nasze patrzenie na świat, na rzeczywistość. Zaczynamy patrzeć tak jak On. Tak klarownie i przejrzyście, a jednocześnie z miłością i miłosierdziem wobec drugiego człowieka.
W jakimś sensie rozumiem argumenty tych, którzy uważają, iż w państwie, w którym większość stanowią katolicy, wszelkie ustawodawstwo winno zmierzać w kierunku wcielenia w nie jak największej dawki Ewangelii oraz nauki Kościoła. W moim przekonaniu w takim myśleniu może być ukryta naprawdę szczera potrzeba „zrobienia dobrze” tym, których prawo obowiązuje w pierwszej kolejności w tym sensie, że stanowią oni większość liczebną danego społeczeństwa, a przy okazji być może również zwerbowanie we własne kręgi tych, którzy nie są przekonani, że Kościół chce dobra dla wszystkich.