logo
Wtorek, 23 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Ilony, Jerzego, Wojciecha – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Piotr Baron, o. Andrzej Bujnowski OP
Baron z muzułmanami gra
Ruah
 


Byłem na koncercie promującym "Salve Regina" i zauważyłem, że muzyką prowokujesz kontemplacyjny klimat w klubie. Czy sądzisz, że jazz nadaje się do wprowadzania ludzi w kontemplację?
 
Zależy, jaki jazz. Ten, który ja staram się kultywować, czyli spod znaku Johna Coltrane'a i jego, "paczki" czy grupy epigonów - tak! To jest muzyka zdecydowanie wpisująca się w nurt kontemplacyjny. John Coltrane był muzykiem poszukującym, wielbiącym Boga na różne sposoby. Ostatnio rozmawiałem z naszym trębaczem Leo Smithem, mówiłem, że Coltrane poszukiwał Boga. Na co on odparł, że Bóg nie chce być poszukiwany, On chce być uwielbiony. Trudno bardziej trafić w sedno... (śmiech). Ale żeby uwielbić, trzeba znaleźć. Coltrane poszukiwał Boga. Jego utwory są często zatytułowane: "Spiritual", "Amen", "Father and Son and Holy Ghost", trudno o bardziej bezpośrednie przełożenie na chrześcijaństwo. Podobno Coltrane umarł będąc w swoim przekonaniu hinduistą, choć tak naprawdę, nikt poza Duchem Świętym tego nie wie na pewno. Ja też nie śmiem określać rzeczy, o których nie mam pojęcia. Był to w każdym razie człowiek bardzo uduchowiony i jego muzyka oraz muzyka tych, na których wywarł wpływ, np. Archiego Sheppa, Pharoaha Sandersa czy Alberta Aylera, zawsze jest w jakiś sposób wpisana w nurt kontemplacyjny. A jeśli ta muzyka, którą gramy, ma takie oddziaływanie - to chwała Bogu! Zasługa nie moja, ale to raczej jakiś "cynk" z góry. Ja nie mogę czegoś takiego zamierzyć, tak jak nie mogę zaplanować wrażenia zrobionego na człowieku, którego spotkam dzisiaj wieczorem w sklepie, gdy pójdę kupić sobie naleśniki. Mogę jedynie modlić się o to, by to wrażenie było dobre. Tak samo jest z graniem jazzu. Można się bardzo o to starać jedynie w modlitwie.
 
Czy mógłbyś określić, co jest tak innego formalnie w muzyce Coltrane'a w stosunku do reszty jazzu?
 
Późna muzyka Coltrane'a, bo o niej mówię, jest celowo odarta z dużej ilości akordów. Tam zwykle akord jest jeden, dwa... Jest w niej ciążenie dominantowe - nierozwiązane. To jest muzyka, która operuje ambitusami emocjonalnymi. Tam ważna jest forma całego dzieła, nie kolejnych solówek. Tam muzyki nie odmierza się taktami czy chorusami, ale odstępami czasu. Jest to muzyka dużo bardziej uwolniona i wyzwolona z form, jakkolwiek te formy istnieją. Ale wymaga ona maksymalnego zjednoczenia artystycznego, duchowego wykonawców. Polega ono na tym, że bardzo szybko reaguje się na jakikolwiek znak ze strony drugiego muzyka. Jeśli cokolwiek zmienia się w muzyce, to zmieniamy to wszyscy. Niekoniecznie umawiamy się, w którą stronę, bo mamy do siebie tak wielkie zaufanie, że w którą stronę by to nie poszło, jakoś sobie poradzimy. Można to porównać do modlitwy językami. Ja tak odbieram wolną improwizację jazzową, zaznaczam, niepozbawioną form i jakichś granic, bo nie jest to zgiełk ani chaos. Wszystko polega na budowaniu współbrzmień, które zaczynają się od melodii i normalnych akordów. Zawsze jest też konieczna najpierw ekspozycja tematu, jak u Mozarta.
 
Jaką rolę odgrywa w Twojej muzyce wspomniany wcześniej Darek Oleszkiewicz?
 
Jest to człowiek, z którym poznaliśmy się w Polsce, wrocławianin, ale jakoś nie zaprzyjaźniliśmy się od razu. Znaliśmy się dobrze, ale on przebywał w swoim świecie, ja w swoim. Ja zadawałem się z muzykami znacznie ode mnie starszymi. Stanowiliśmy jakby dwie grupy wiekowe, choć jesteśmy niemal równolatkami. Darek wyjechał do Ameryki i kiedy pierwszy raz stamtąd przyjechał, zagraliśmy razem z inicjatywy Kuby Stankiewicza. Było to w roku 1994. Graliśmy w kwintecie, z którym nagraliśmy razem płytę i zagraliśmy dwa koncerty. Gdy usłyszałem, jak ten facet gra na kontrabasie po ośmioletnim pobycie w Stanach, to po prostu zaniemówiłem z wrażenia. On grał jak wszyscy najwięksi basiści na płytach, których słuchaliśmy przed jego wyjazdem: Jimmy Garrison, Sam Jones, Reggie Workman. Już wtedy wiedziałem, że jeśli będę nagrywał swoje płyty, to to jest ten facet, z którym na nich chcę grać, nie chcę żadnych innych. Zaprosiłem go na moją pierwszą płytę "Take One", później Darek przez kolejne lata nie mógł przyjechać z Ameryki, nie miał jeszcze uregulowanej sprawy obywatelstwa amerykańskiego. Na następnych dwóch moich płytach gra Jacek Niedziela, kolejny wirtuoz kontrabasu. A potem tak się złożyło, że Darek mógł jeździć w tą i z powrotem, gra więc ze mną i na "Bogurodzicy" i na "Reference" nagranej w Nowym Jorku. I teraz, chwała Bogu, gra na "Salve Regina". Nie wyobrażam sobie życia bez Darka. Jest teraz moim najbliższym przyjacielem. A poza tym, że tak wspaniale gra, to jeszcze jest niebywale inspirujący. Ja przy Darku gram lepiej. Gram lepiej z nim niż bez niego. Tak więc także z takich bardzo egoistycznych pobudek chcę grać z Darkiem, bo wtedy jest mi dobrze, a każdy człowiek ciąży ku dobru, własnemu dobru. Ta odrobina dobrze pojętego hedonizmu nie zawadzi.
 
Czy ważne jest dla Ciebie, żeby muzycy, którzy z Tobą grają, byli religijni? O ile wiem, tę płytę nagrywałeś z ludźmi wierzącymi...
 
To jest ważne. Może nie ma znaczenia, aby ktoś za wszelką cenę był katolikiem, bo nie mnie oceniać i decydować o czyimś życiu, natomiast nie mogę się dogadać z zadeklarowanymi walczącymi ateistami, z którymi nieraz przychodziło mi grać i nie były to dobre grania. Tu miałem wielki komfort, bo Darek... jest ojcem chrzestnym mojej Marysi i jest katolikiem. Na perkusji grał Marvin 'Smitty Smith - baptysta, na trąbce muzułmanin - Leo Smith, a nagrywał nas Nolan Shaheed (na płycie gra w jednym utworze) - też muzułmanin. Leo Smith nie miał żadnego problemu z maryjnością. Oni Matkę Bożą uważają za prorokinię. Są to ludzie głęboko przekonani, że Bóg jest Miłosierdziem, a Pokój i Miłość są naczelnym zadaniem człowieka wierzącego. Życzyłbym tego wielu katolikom. Ostatnio, w ramach trasy po Polsce, Leo Smith grał ze mną w kościele w Zielonej Górze i zapytałem go, czy ma coś przeciwko temu, żeby tam grać. Powiedział, że on bardzo często gra w kościołach. Było to dla mnie wielkie wydarzenie. Gdy go przedstawiałem, powiedziałem, że to nasz gość z Ameryki, pan Leo Smith, człowiek głęboko wierzący, muzułmanin i bardzo się to wszystkim podobało. Wytworzył się tam taki hiperekumenizm, szczególnie w kontekście wizyty Benedykta XVI w Turcji. Z kolei Nolan Shaheed, trębacz i zarazem reżyser dźwięku, w przerwie, gdy siedzieliśmy razem w studio i piliśmy wodę, nachylił się do mnie i powiedział: "Piotr, to bardzo dobrze, że ty jesteś pobożnym człowiekiem, bo jak się jest pobożnym i wierzącym, to życie lepiej idzie, i rodzina spokojna, i muzyka lepsza". Spojrzałem na niego zdumiony i mówię: "Ale Nolan, o ile wiem, ty jesteś muzułmaninem". A on mi odpowiedział: "Tak, tak. Ja też jestem pobożny".
 
Co sądzisz o ewangelizowaniu przez muzykę? Ostatnie lata przyniosły Ci w tej dziedzinie zupełnie nowe doświadczenie... Czy jest to w ogóle możliwe i jak to odbierają ludzie?
 
Możliwe to jest, bo sam staram się ewangelizować. Trzy razy byłem w Gródku n/Dunajcem na "Strefie Chwały". Wznosiłem ręce na chwałę Bożą, grałem, śpiewałem, tańczyłem z wszystkimi. I nie wyobrażam sobie, że można nie pojechać do Gródka w czasie wakacji. Wydaje mi się, że tam byłem nie trzy ale trzysta razy. Już po pierwszym pobycie w Gródku próbowałem realizować bardzo różne pomysły. Po drugim - stwierdziłem, że mój zespół będzie grał odtąd kawałki związane ze Zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa. Albo bezpośrednio, albo pośrednio. Będziemy tak dobierać utwory, by stanowiły jakieś przesłanie, albo będziemy grać moje kawałki autorskie napisane z myślą o tym. Powstały takie utwory jak "Sanctus, Sanctus, Sanctus" czy "Praise the Lord". Jest ich trochę i nawet jak gramy inne utwory "na temat", zawsze staram się zapowiadając utwór powiedzieć wprost, czego on dotyczy, dlaczego tak jest, w co wierzymy, o co tam chodzi… Jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś mnie wygonił albo wygwizdał, a czasami jak jest sprzyjająca atmosfera, na koniec koncertu gramy na bis "Niech będzie chwała". Zdarza się wtedy, że śpiewam do mikrofonu, a ludzie wznoszą ręce do góry. I to dzieje się w klubach jazzowych, przy piwie i dymie z papierosów - atrybutach zupełnie nieduchownych. I wtedy kosmaty zgrzyta zębami ze wściekłości, a ja się bardzo cieszę (śmiech).
 
Nie masz odczucia, że dzisiaj ludzie są bardziej zamknięci na Ewangelię niż dziesięć lat temu i trudniej jest ewangelizować?
 
Nie wiem, nie mogę porównać. Nie ewangelizowałem dziesięć lat temu. Wtedy byłem jeszcze ateistą. Na przełomie lipca i sierpnia przyszłego roku będzie moja 10. rocznica nawrócenia. Wiem tylko, że im bardziej ktoś jest na Ewangelię odporny, tym bardziej mnie to rozjusza, i z kolei im większy entuzjazm głoszenia - tym bardziej bolą porażki. Ale jest tak, jak Mietek Szcześniak śpiewa w piosence cudnej urody "O niebo lepiej". Mówi tam, że będą chwile zwątpienia i "to wiedz, że ta niepewność dobra może być jak chleb". Czasami niepewność jest potrzebna, by, cytując Mertona - "nie popaść w prostą pychę".
 
rozmawiał o. Andrzej Bujnowski OP
fot. Jan Bujnowski
[RUaH 37]
 
 
Zobacz także
Nikodem Bończa-Tomaszewski
Rozhisteryzowane masy spowite czarnym dymem kadzideł, fontanny krwi, fanatyczni wojownicy, pogromy i rzezie, rozbudzony chciwością kler, grabieże... Taki właśnie obraz krucjat pozostawili nam Wolter, Monteskiusz i Gibon. Obecny obraz krucjat to rodzaj karykaturalnego horroru albo nawet średniowiecznego holocaustu. Religijność krucjat postrzegana jest współcześnie jako pomieszanie dewocji z żądzą mordu...
 
Agnieszka Pioch-Sławomirska

Lęk ekologiczny może pogłębiać się tym bardziej, im głębiej ktoś uświadamia sobie ogrom obecnych i przyszłych strat w środowisku naturalnym oraz ogrom zagrożeń związanych ze zmianą klimatu, im bardziej czuje się bezsilny i niepewny jutra w związku ze zmianą klimatu i wreszcie, im bardziej czuje się bezradny, czyli nie znajduje sposobu czy choćby wiary w to, że można zatrzymać zmianę klimatu i jej negatywne konsekwencje...

 

Z dr Marzeną Cypryańską-Nezlek o tym, kiedy strach bywa sojusznikiem, wpływie zmian klimatycznych na zdrowie psychiczne i działaniu, które jest lepsze niż paraliżujący lęk, rozmawia Agnieszka Pioch-Sławomirska

 
Katarzyna Cudzich
Spotkali się w 1992 w Hamburgu. Dwóch polskich jazzmanów. Pragnienie mieli jedno: grać dla Boga. Wtedy to nie było popularne. Ba. Nie zdarzało się w Polsce w ogóle. Jeśli kojarzono tego rodzaju muzykę, to z sacrosongami czy zespołami parafialnymi. Poza tym wiara była kwestią czysto prywatną i najlepiej, żeby w ogóle się nią nie dzielić, czytaj: w ogóle jej nie mieć...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS