logo
Sobota, 24 maja 2025 r.
imieniny:
Joanny, Zdenka, Zuzanny, Marii – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Magdalena Guziak-Nowak
Bez ciebie nie zaczniemy
Przewodnik Katolicki
 
fot. Linus Belanger | Unsplash (cc)


Dodatkowe nakrycie na wigilijnym stole to coś więcej niż dowód pamięci o zmarłych i symboliczna gotowość przyjęcia pod swój dach nieznajomego. Może czeka na naszych bliskich, którym wystarczy powiedzieć: „Wszystko gotowe, przyjdź, bo bez ciebie nie zaczniemy”?

 

Na dworze zawieja i trzaskający mróz, w domu ciepło i karp na stole. Nagle kolejną zwrotkę Cichej nocy przerywa dzwonek. W progu stoi nieznany wędrowiec…


Takie historie znamy chyba tylko z filmów. Choć wzruszające i rzewne, trochę nas znieczuliły i usprawiedliwiły – położyliśmy na stole dodatkowe nakrycie, ale skoro nikt nie zapukał, to stoi puste. Tymczasem na wędrowca nie trzeba czekać i wypatrywać go przez szybę, ale można go poszukać samemu. I zaprosić.

Przyjaźń od talerza


Był rok 1980. Państwo Teresa i Zbigniew Królowie mieszkali w jednym z krakowskich blokowisk. Pani Teresa wracała do pracy w szkole i poradnictwie rodzinnym po urlopie wychowawczym na trzeciego syna, a pan Zbyszek, muzyk z zamiłowania i wykształcenia, uczył grać na instrumentach i prowadził kilka chórów. Jeden z nich działał blisko jego domu, w jednym z tzw. domów spokojnej starości. Wśród głosów seniorów wybijały się solówki pani Anny Weber. – Pewnego dnia mąż zaproponował, abyśmy zaprosili ją na święta. Wielu pensjonariuszy odwiedzało w Boże Narodzenie swoje rodziny, a pani Ania nie miała gdzie pójść – opowiada 72-letnia Teresa Król. Taki był początek wielkiej przyjaźni, która zrodziła się przy już nie pustym wigilijnym talerzu.


Od pierwszym wspólnych świąt nowym zwyczajem w domu Królów stały się więc przepiękne interpretacje kolęd, z których pani Ania upodobała sobie dwie: Oj, Maluśki, Maluśki i Nie było miejsca dla Ciebie. Wraz z jej przyjściem rozgaszczało się w mieszkaniu także doskonałe poczucie humoru i sprawdzone receptury kulinarne. – To pani Ania sprawiła, że po wielu latach od mojej pierogowej klęski, która miała miejsce tuż po ślubie, nauczyłam się robić perfekcyjne ciasto na pierogi. Tym przepisem dzielę się do dzisiaj – przyznaje pani Teresa. Ale kolędowe arie, żarciki i pierogi to nie wszystko. W 1984 r. państwo Królowie zostali wydelegowani do reprezentowania diecezji na pielgrzymce do Rzymu, podczas której papież Jan Paweł II miał powierzyć świat Matce Bożej Fatimskiej. – Był to dla nas wielki zaszczyt i szansa, bo dwutygodniowy wyjazd do Rzymu w tamtych czasach to naprawdę było coś! Z drugiej strony to zaproszenie trochę nas zmartwiło, bo nie chcieliśmy i nie wypadało nam odmówić, ale z kim na tak długo zostawić troje dzieci? Chłopcy mieli wtedy 7, 10 i 13 lat. To właśnie pani Ania zaproponowała, że mogłaby się nimi zająć. I poradziła sobie doskonale. Gotowała, wysyłała ich do szkoły, sprzątała. Byliśmy jej ogromnie wdzięczni – wspomina pani Teresa.


W historii wspólnych wigilii, która trwała do 1993 r., nie brakowało też nieoczekiwanych zwrotów akcji. – Dwie wieczerze zapowiadały się dość problematyczne – opowiada pani Teresa. Hałdy śniegu, ulice nieodśnieżone. Dla małżeństwa polonistki i muzyka samochód był luksusem nie do zdobycia, a mieszkający po sąsiedzku taksówkarze odmówili kursu w wigilię. – Gdy już wszystko wskazywało na to, że pani Ania do nas nie dotrze, mąż wpadł na nietuzinkowy pomysł. Wziął dziecięce sanki z oparciem i przywiózł panią Anię do domu. Natomiast w kolejne Boże Narodzenie, gdy znowu nie mieliśmy transportu, z wielką radością pomógł nam mieszkający piętro wyżej pastor ewangelicki, który najpierw przywiózł, a potem odwiózł naszą przyjaciółkę. Taki mieliśmy ekumeniczny blok – śmieje się pani Teresa.


W rodzinie Królów pani Ania odnalazła się jako przyszywana babcia i wkrótce przychodziła już nie tylko na wigilie, ale także na śniadania wielkanocne i imieniny. Prawdziwe babcie mieszkały na Mazurach, więc w czasach głębokiej komuny wspólne święta z rodziną oddaloną o 600 kilometrów były prawie nieosiągalne.


Przyjaciółka domu zmarła w 1993 r. Pierwsze święta bez pani Ani były smutne. Zabrakło jej laseczki, którą przedstawiała jako swego narzeczonego, zabrakło mądrości i obecności przy stole trzeciego pokolenia, a podczas wspólnego kolędowania – chwytającego za serce pięknego głosu.


Kilka lat później puste miejsce przy stole Królów zajęła przyjaciółka pani Teresy z czasów studiów. – Jeśli mamy liczne, wielopokoleniowe rodziny, to możemy nie zdawać sobie sprawy, że między nami żyją ludzie, którzy nie mają nikogo. Jak Alinka – mówi pani Teresa. – Jest naukowcem i nigdy nie założyła własnej rodziny. Gdy zmarli jej rodzice i siostra, została zupełnie sama. Odtąd święta stały się dla niej smutne, bo przypominały o nieodwracalnej stracie – dodaje. Swoją przystań na wiele świątecznych wieczorów znalazła w domu Królów. Pani Teresa: – Stanowiła z moim mężem zgrany duet. Zbyszek grał na instrumentach, a Alinka uświetniała wieczory barwnymi opowieściami. Ma dar krasomówstwa, potrafi spontanicznie układać wiersze, więc jej przyjazd zawsze był dla nas odskocznią od codzienności i jakby przenosił w inny świat. A na pogrzebie Zbyszka Alina wygłosiła piękną mowę, w której głównym wątkiem była jej wdzięczność za serce, które okazaliśmy jej w świątecznym dniach.

Bez ciebie nie jemy


Był 24 grudnia 1995 r. Jedynaczka Wiktoria mieszkała z tatą na poznańskim osiedlu. Miała 21 lat i była na drugim roku studiów. Półtora roku wcześniej zmarła jej mama. Pierwsze święta po jej śmierci spędziła z tatą u dziadków, a w kolejną wigilię miała perspektywę samotnego, przepłakanego wieczoru. – Mieliśmy spędzić ten wieczór z tatą. Ale rano on poinformował mnie, że wybiera się na kolację do swojej nowej towarzyszki życia. I jeśli chcę, mogę pójść z nim – opowiada 43-letnia dziś Wiktoria, która wtedy nie chciała skorzystać z zaproszenia. – Nigdy wcześniej nie widziałam tej kobiety, nie wiedziałam, kim jest. I nie miałam ochoty akurat wtedy jej poznawać, choć w kolejnych latach spędzaliśmy już wigilię we troje – tłumaczy swoją decyzję. Wtedy została sama w domu z poczuciem niezrozumienia i opuszczenia przez najbliższą osobę. Z perspektywy czasu widzi, że tata nie umiał zachować się inaczej. Nie potrafił porozmawiać o tej sytuacji. Dopóki żyła mama, to ona budowała rodzinne relacje. Gdy jej zabrakło, tata nie sprostał temu zadaniu. Choć więc dziś Wiktoria nie ma do niego pretensji, wtedy została sama z trudnymi emocjami.


– Na naszym stole zawsze stało puste nakrycie – mówi Małgorzata, koleżanka Wiktorii jeszcze z podstawówki. – Kiedy dowiedziałam się, że Wiktoria spędzi wigilię sama, powiedziałam jej, że jeśli do nas nie przyjdzie, w naszym domu nikt nie zasiądzie do stołu – wspomina. I tak się stało. Wiktoria: – Cieszyłam się i byłam wdzięczna Gosi oraz jej rodzinie za zaproszenie. Poczułam, że przyjmowanie kogoś do siebie w wigilijny wieczór to nie jest pusty gest, że to dzieje się naprawdę. Zwłaszcza że ktoś zadał sobie trud i przyszedł po mnie, wyciągnął mnie z domu, z samotności. Ale byłam też zmieszana, nie wiedziałam, czy nie będę piątym kołem u wozu i jak mam się zachować – to przecież wejście w atmosferę choć znanej, to jednak nie mojej rodziny. Pomogły mi słowa Gosi: „Chodź, będzie normalnie, bez spinania się. U nas nie jest ą i ę, to nie będzie wystawna kolacja przy świecach”.


Od tamtego czasu minęły 22 lata i Małgorzata i Wiktoria założyły swoje rodziny. W domu Gosi na „zaproszenie do pustego talerza” odpowiedziała kiedyś babcia męża, która przeżyła swojego małżonka, dzieci i bratową. W domu Wiktorii talerz jest pusty co roku. – Nigdy nikt do nas nie przyszedł niespodziewanie. A puste nakrycie jest dla mnie trochę wyrzutem sumienia. Bo z jednej strony wydaje mi się, że w moim otoczeniu nie było przez te lata osób samotnych, które mogłabym zaprosić. A z drugiej: może po prostu słabo się rozglądam?

Magdalena Guziak-Nowak
Przewodnik Katolicki 51/2017

 
Zobacz także
s.M.Donata Koska OSC Cap.
W lutym br. minęła 60. rocznica powrotu Sióstr Kapucynek z wygnania do klasztoru w Przasnyszu. Siostry Kapucynki deportowane w kwietniu 1941 r. do obozu koncentracyjnego w Działdowie, po kilku miesiącach zostały w cudowny sposób ocalone. Niemcy w brutalny sposób „załadowali” Siostry w ciężarówkę i niespodziewanie wyrzucili w rowie w okolicach Augustowa i pozostawili je w lesie. To cudowne uwolnienie Siostry przypisują wstawiennictwu bł. s. M. Teresy Kowalskiej, zmarłej w Działdowie...
 
s.M.Donata Koska OSC Cap.
Poruszony zniechęceniem do teraźniejszości i sceptycyzmem wobec przyszłości, jakie zaobserwował wśród przybywającej ostatnio do Taizé polskiej młodzieży, brat Roger wypytywał mnie głównie o kwestie związane z przystąpieniem naszego kraju do Unii Europejskiej, o stanowisko Kościoła, nastroje wśród społeczeństwa, stan wiary w naszej Ojczyźnie. Na zakończenie powiedział: Mais, c'est urgent! - "Ale to pilne!"...
 
Cezary Sękalski

Osoby zranione, gdy uświadomią sobie, że same sobie nie radzą z powodu zranień wyniesionych z dzieciństwa, bardzo często zastanawiają się nad tym, czy mogą wyjść ze swoich problemów. Myślę, że gdyby nie jakaś szczypta nadziei, nigdy nie zgłosiłyby się do gabinetu psychologicznego. Ich problemem jest nie tyle brak nadziei, ile samo zranienie i to, co ja nazywam pamięcią emocjonalną. 

 

Z ojcem Mateuszem Hincem OFMCap, wykładowcą psychologii i psychoterapeutą, rozmawia Cezary Sękalski

 

___________________