Wierni nie usłyszą takich wskazań od tych pasterzy, którzy przy (i po) swojej „ostatniej wieczerzy” nasycili się tylko telewizyjnymi obrazami, tekstami gazet czy stron internetowych. Na porannej albo niedzielnej Eucharystii nie znajdują w nich blasku „Słońca Wschodzącego z wysoka” (por. Łk 1,78), co najwyżej podekscytowanie polityczne, społeczne... Stojąc z drugiej strony ołtarza, wierni łatwo rozpoznają i surowo oceniają takich „mówców”. Słysząc pogwizdywane w zakrystii światowe melodie, widząc teatralne pozy i gesty prezentowane przy ołtarzu, gorszą się. Martwią się, ujawniając zdrowy sensus Ecclesiae, że ich kapłani nie są w stanie przygotowania do Najświętszej Ofiary powiązać ze sceną Ogrójca, gdzie Jezus krwawo spocony modlił się, wchodząc w godzinę Ofiary. Może niesłusznie zreformowano obyczaj, który nakazywał przy oblekaniu się w szaty liturgiczne stosować konkretne formuły modlitw? Pomagało to wejść w silentium sacrum i rozpocząć modlitwę jeszcze w zakrystii.
Trudno oskarżyć o antyklerykalizm tych, którzy nie chcą zaakceptować faktu, że prezbiter, mający najwyżej około 30 lat, stale opiera dłonie o ołtarz, bo – jak się wydaje – nie wie, co z nimi począć podczas celebracji. Daje tym świadectwo przeciw sobie: nie wypracował odpowiednich nawyków na modlitwie indywidualnej, dlatego czuje się nieswojo także przy modlitwie wspólnotowej. Bardzo rażą niedbałe postawy, demonstrowane nawet podczas celebracji papieskich przez koncelebransów, a świadczące o braku kultury w stosunku do Boga i ludzi, jak siadanie „noga na nogę” czy trzymanie rąk na torsie na sposób przekupki. Nie mniej rażący jest odłączony pretensjonalnie mały palec przy podnoszeniu ampułki czy nawet konsekrowanej hostii; codzienne odchrząkiwanie podczas przyklękania przed Ciałem i Krwią Pana, gdy usta znajdują się na wprost właśnie zakonsekrowanych postaci eucharystycznych. Zdarzył się nawet przypadek popijania wody wprost z ampułki z radosną uwagą: „W gardle mi zaschło”, co jest wyrazem braku świadomości powiązania celebracji Eucharystii z Chrystusowym: „Pragnę” z krzyża.
Własna postawa podczas głoszenia słowa Bożego jest znacznie skuteczniejsza niż „prawienie kazań”. Z tego rozdźwięku biorą się często postawy niechęci demonstrowane wobec kaznodziejów. Słuchający głoszenia Ewangelii w Kościele mają prawo mówić, że chcą widzieć to w nauczającym, czego sami chcą się nauczyć. Że nie są to pretensje złośliwe, rozumie ten prezbiter, który sam uprzednio „widział w Jezusie” to, czego się nauczył i przekazuje innym. O takim słuchający dadzą świadectwo: „Ten ma coś do powiedzenia, jego chętnie słucham”.
Wierni, widząc pasterzy Kościoła, wybrańców Bożych, bardziej zaprawionych w modlitwie aniżeli skupieni w postawie pełnej godności mnisi buddyjscy, nie zechcą szukać sobie innych mistrzów duchowych. Jeśli ktoś im wyjaśni, dlaczego katolicki pacierz, zbudowany z fraz biblijnych i dogmatycznych, ma większą głębię i życiodajność niż „mantry” oferowane przez terapeutów, nie ulegną pokusie odejścia. Oni zdają się prosić prezbiterów słowami zrodzonymi w sercu św. Pawła: „Bracie, niech ja przez ciebie zaznam radości w Panu: pokrzep moje serce w Chrystusie! Piszę do ciebie ufny (...), że nawet więcej zrobisz, niż mówię” (Flm 1,20-21).
S. Teresa Paszkowska
(ur. 1959), służka NMP Niepokalanej, teolog, kierownik Katedry Duchowości Życia Konsekrowanego i kurator Katedry Psychologii Eklezjalnej w Instytucie Teologii Duchowości Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Opublikowała m.in. książki: Misterium konsekracji osób w perspektywie duchowości Soboru Watykańskiego II, Formacja i godność oraz Integrująca rola słowa.