logo
Niedziela, 09 listopada 2025 r.
imieniny:
Anatolii, Gracji, Teodora, Jana, Ludwika – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
S. Teresa Paszkowska
Bóg jest zajmujący
Pastores
 
fot. Sarah Lee | Unsplash (cc)


Stwierdzenie św. Pawła dotyczące ilości „mędrców, możnych, szlachetnie urodzonych” (por. 1 Kor 1,26) w gronie powołanych przez Chrystusa nie straciło nic na aktualności. „Niewielu” – to właściwa ocena stanu rzeczy; a zarazem pretekst do pytania o Boże kryterium doboru tych, których On sam chce przywołać. Bóg nie stosuje ludzkich ocen przy doborze tych, których chce mieć bliżej i których zamierza posyłać.

Wśród wielu kryteriów powołania do kapłaństwa za jedno z istotniejszych należałoby uznać szczere rozstrzygnięcie kwestii, czy dla tego konkretnego człowieka, myślącego o seminarium czy zakonie, Bóg jest zajmujący. Nie to, czy wyobraża on sobie pełnienie posług związanych z tą drogą życia – bo być może pragnie jedynie znaczenia, pierwszego miejsca w świątynnych celebracjach. Nie to, czy chce służyć ludziom – bo to można czynić z pasją na wiele innych sposobów.

W powołaniu kapłańskim chodzi nade wszystko o to, by mieć osobiste doświadczenie, że Bóg jest zajmujący, i wprowadzać w nie innych; by mieć przekonanie, że warto bez żalu odłożyć wiele zajmujących spraw, by zająć się Nim i przyzwolić, by On zajął mój czas i uwagę.

Powołanie do stanu duchownego stawia wymaganie: być bliżej Boga, a gdy nadejdzie „godzina”, być posłanym przez Niego. Doświadczył tego Mojżesz, kiedy na pustyni nagle odezwał się doń Jahwe. Podszedł i słuchał; rozumiał i wszedł w dialog; usłuchał Boga i przyjął Jego dzieło do wykonania (zob. Wj 3,2-4,18). Doznali tego uczniowie Jezusa naznaczeni mianem Dwunastu, kiedy spośród wielu zostali przywołani i poddani specjalnej formacji. Słuchali Pana, gdy mówił do tłumów i na osobności otrzymywali dodatkowe objaśnienia i pouczenia (zob. Mt 24,3; Mk 13,3; Łk 9,18). Stawiali Mu wiele pytań, a kiedy bali się Go pytać, sam podejmował inicjatywę i jasno rozstrzygał problemy.

Uczniowie wielokrotnie widzieli Jezusa prowadzącego dialog z Ojcem. Słyszeli Jego wyznania, że z niego, jak z pokarmu, czerpie siłę. Wypełnienie woli Ojca, realizacja Jego zamysłów – to jedyna rzecz, która autentycznie zaprzątała umysł i serce Jezusa. Nie miał innych spraw – równie zajmujących; wszystko, co czynił i przeżywał, wchodziło w zakres tego fundamentalnego doświadczenia. Diakon, prezbiter, biskup Nowego Przymierza jest powołany do zanurzenia się w to własne doświadczenie Syna Bożego. Jeśli, posłuszny wezwaniu Pana, wypłynie na głębię powołania, doświadczy wielkich rzeczy, które uczyni Wszechmocny w nim i przez niego. Jeśli, z obawy przed powiewem wichru, zatrzyma się na obrzeżach, nie będzie łowił ludzi w Boże sieci, nie dozna radości ze skuteczności słowa i mocy Boga.

Ten, kto stwierdza w głębi serca, iż Bóg jest dla niego zajmujący, i to bardziej aniżeli inne ponętne sprawy tego świata, podejmuje ryzyko wejścia w wielkie Misterium. Ryzyko nie dotyczy wymagań ze strony Boga – one nigdy nie zagrażają śmiertelnie człowiekowi; odnosi się raczej do wymogu utrzymania tego priorytetu do końca, niezależnie od pokus świata czy złego. Formacja, która pozwoli osiągnąć odpowiednią do tego powołania „formę” i utrzymać ją na stałe, wymaga od kandydata na prezbitera i od prezbitera zaawansowanego, solidnego i konkretnego wysiłku w kilku wymiarach.

Nauczyć się języka Objawienia

Powołani, by „być bliżej” Pana (por. Dz 7,31), nie tylko przestrzennie zmieniają swoje położenie. O wiele ważniejsza jest duchowa bliskość osób, które chcą siebie nawzajem słuchać i rozumieć (por. Jk 4,8).

W obecnych czasach ceniona jest znajomość obcych języków, gdyż to ułatwia porozumiewanie się. O wiele mniej ceni się „język Objawienia”, który pozwala na dostosowanie mentalności własnej do wskazań, które Bóg dał jako normy życia doczesnego i wiecznego.

Wezwany do kapłaństwa nie może nie pragnąć opanowania znajomości języka Boga, jeśli prawdziwie chce znać Boga, mówić z Nim i o Nim. Już na podstawowym etapie formacji seminaryjnej przyszły prezbiter przyswaja sobie „język Objawienia”. Na początek, terminologię i treści ksiąg biblijnych, którymi posłużył się Bóg w dziejach zbawienia. Z czasem nabiera biegłości w tym Słowie, zna już nie tylko tematykę Objawienia, postacie i zdarzenia. Od lektury Pisma przechodzi do rozdawania wiedzy, a przyswojone „formuły” stają się przydatne w codzienności.

Gdyby opanowanie sztuki czytania miało zakończyć się na przeczytaniu elementarza, cały trud byłby płonny. Dopiero lektura wielu dzieł, i to wartościowych, czyni umiejętność czytania w pełni pożyteczną dla siebie i innych.

Prezbiter, który nie zatrzymuje się na drodze powołania, przechodzi bardzo złożony proces wyzuwania się z mentalności, jakiej nauczył go świat. Wymaga to o wiele większego wysiłku niż zzucie sandałów przez Mojżesza, wskazujące na zasadę, iż w obszar świętości wchodzi się w pokorze, wynikającej ze świadomości statusu człowieka. Zgoda na przyswojenie sobie Bożych wskazań i kierowanie się nimi czyni człowieka swego rodzaju odmieńcem. Naznaczony słowem Boga, staje się „obcym” dla tych, którzy są stale podnieceni „rewelacjami dnia dzisiejszego” – medialnymi sensacjami, formułami używanymi do napiętnowania osób niewygodnych. Językiem telewizji i gazet mówi dziś większość, ci zaś, którzy z rzadka korzystają z tych źródeł wiedzy, mogą mieć kłopoty w porozumieniu się ze środowiskiem podekscytowanym nowinkami dnia.

Boży człowiek nie ujmuje rzeczyswistości w małe klatki chwili obecnej; ma inną perspektywę i zachowuje spokój długodystansowca zorientowanego na wieczność. Nabywa takiej postawy na modlitwie, stosunkowo częstej i długiej. Poczucie włączenia w wielkie sprawy, które są rzeczywistością, a nie ideami, dodaje jego codzienności barw, wyzwala radość i siły. Modlący się autentycznie przestaje być jedynie czcicielem „słowa spisanego” nie tylko w gazetach, ale nawet w tekstach biblijnych. Staje się słuchaczem i świadomym wyznawcą Słowa Życia, wchodzi z Bogiem w pełne relacje osobowe. Tekstów natchnionych nie interpretuje już historycznie, lecz aktualizuje ich przesłanie do własnego „tu i teraz”.

Być „uczonym w Słowie”

Wcielone Słowo Ojca nazywa ślepcami i obłudnikami tych, którzy poprzestają na nauczeniu się „litery” Pisma (por. Mt 23,25-26), a nie posługują się tym językiem w życiu codziennym, dla porozumienia z Bogiem i ludźmi. Do tych właśnie, którzy dali się „zwieść” literze, według niej kształtując mentalność i stając się „wężowym plemieniem” (por. Mt 23,33), Pan posyła swoich „proroków, mędrców i uczonych” (Mt 23,34). Oni uczą prawdziwej znajomości nie tylko litery, ale języka przydatnego w żywym obcowaniu z Bogiem.

Język ten musi najpierw dosięgnąć poziomu serca człowieka, gdyż człowiek mówi, czerpiąc z zasobów, które zapadły w jego sercu (por. Łk 6,45; Mt 12,34). Ten, kto ma być posyłany przez Pana, gromadzi w sercu zapasy słów Pańskich, które będzie rozdawał, gdy nastanie głód i pragnienie tego pokarmu (por. Am 8,11). Wcześniej sam tym słowem karmi się wewnętrznie, stale je smakując i przeżuwając (łac. ruminare) na wzór starożytnych chrześcijan i w opozycji do tych współczesnych, którzy stale stosują technikę ruminare do newsów ulubionej stacji czy gazety.

Człowiek nasycony Słowem – nawet niezbyt „mądry według oceny ludzkiej” (por. 1 Kor 1,26) – zdoła „osądzić pragnienia i myśli serca” własnego i tych, którzy są powierzeni jego pieczy. Jego ostrość pozwala „rozdzielić” nawet „duszę i ducha” (por. Hbr 4,12), czyli psychikę i tę najbardziej wewnętrzną warstwę w człowieku, która jest sanktuarium samego Boga. Słowo wzięte z języka Objawienia jest niczym skalpel. Modlący się Słowem pozwala mu się zoperować, oducza się myślenia i mówienia na sposób światowy: „Ja tego za grzech nie uważam”. Nauczy się formuły: „Chrystus uznał to za złe, to jest złe w oczach Pana”.

Wydaje się, że ludzie dziś mają raczej głód dźwięku niż słowa. Nie czują się bezpiecznie w ciszy – bez dopingu hałaśliwej muzyki, bez gwaru słów mało znaczących. W seminarium i pierwszych latach kapłaństwa powołany podejmuje trud wyzbywania się wielu nawyków w tym względzie. A w zamian nabywa wrażliwości na słowo Boże, które precyzyjnie oczyści mentalność i emocjonalność, usunie stare nawyki, obnaży pust-kę używanych do tej pory fraz i powiedzonek, zaczerpniętych z języka „świata”, z którego Pan go wyprowadził.

Takiej miary mistrz słowa jak św. Augustyn smucił się, że jego język nie mógł dorównać sercu, gdy przyszło mu mówić o Panu. Z pewnością doznaje tego smutku wielu dzisiejszych pasterzy. Wielu nosi w sercu obawę – jak św. Paweł – uwiedzenia „od prostoty i czystości wobec Chrystusa”, wskutek uległości komuś, kto głosi „innego Jezusa i inną ewangelię”, przekazując też innego Ducha (por. 2 Kor 11,3-4).

Autentyczna formacja duchowa zawiera wśród priorytetów taką modlitwę, w której powołany przechodzi od gadatliwości do smakowania słowa, którym mówi Bóg, i do stosowania tego słowa, gdy sam zwraca się do Boga i do człowieka. Wówczas jego mowa staje się wolna od światowych pretensji wobec Boga, od ubliżania Mu tonem i treścią rzekomej modlitwy. Jasno rozeznaje, w jakim duchu winno wybrzmiewać słowo adresowane do Świętego, z pokorą potrafi wchodzić także w dialog z człowiekiem. Na modlitwie, spotykając się prawdziwie z Panem, uniknie niebezpieczeństwa skażenia cynizmem, nie podda się wypaleniu, oprze się zgorszeniom. Będzie wypróbowanym przez Słowo świadkiem, a nie tylko nauczycielem zawartości Biblii. Taki stan osiąga się jednak dopiero po osobistym przejściu przez test Słowa.

Przejść przez test Słowa


Testy są dziś równie modne i cenione jak znajomość języków obcych. Ujmując w takiej konwencji sytuację powołanego do kapłaństwa, można powiedzieć, że alumni w pierwszym rzędzie powinni poczuć się testowanymi – nie przez formatorów, lecz przez słowo Tego, który ich wybrał i powołał. Ten Formator przenika tajemnice ludzkiego życia, ucząc logiki nowej drogi. Logika formalna nie wystarcza do życia w pełni sensownego, człowiek potrzebuje jeszcze innej logiki, tej właśnie, która znamionuje życie Syna Umiłowanego.

Sobór Watykański II, trzeźwo oceniając tendencje współczesnego świata, wskazał, że obecny „postęp nauk i różnych gałęzi techniki, które siłą swojej metody nie mogą dotrzeć do najgłębszych przyczyn rzeczywistości, może sprzyjać pewnemu fenomenalizmowi i agnostycyzmowi, kiedy metoda badań, którą posługują się te dziedziny nauki, niesłusznie zostaje uznana za najwyższą regułę odnajdywania całej prawdy” (KDK,57).

Wiara Kościoła jest z gruntu logiczna, i tej logiki prezbiter uczy się stopniowo na modlitwie i w działaniu. Św. Augustyn z całym przekonaniem zachęcał: intellectum valde ama – „Bardzo kochaj myślenie” (Epistula 120). Bezmyślność niszczy wiarę i wystawia człowieka na pośmiewisko. Myślenie, które przyjmuje Bożą logikę, czyni człowieka silnym i realnie pomocnym wobec bliźnich. Logos Chrystusa sukcesywnie przenika do wnętrza prezbitera, a proces formacji seminaryjnej przechodzi (jakby spontanicznie) w permanentny stan „nauczania i napominania siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha”, zaś wszelkie działanie „słowem lub czynem” dokonuje się w imię Pana (por. Kol 3,16-17).

Kapłan napotyka wiele sytuacji trudnych, w których – już w seminarium, w pracy na parafii czy na emeryturze – zdaje się być pozostawiony zupełnie sam sobie. Na takie doświadczenie opuszczenia i udręki przydatne będą zastosowane do siebie słowa Chrystusa: „Nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał” (J 8,16), albo skierowane do przyjaciół: „Każdy w swoją stronę, a Mnie zostawiliście samego. Ale Ja nie jestem sam” (por. J 16,32). Równie przydatne mogą być słowa św. Pawła: „Nikt przy mnie nie stanął, ale wszyscy mnie opuścili (...). Natomiast Pan stanął przy mnie i wzmocnił mnie” (por. 2 Tm 4,16-17).

Zanim prezbiter stanie się nauczającym „z mocą”, najpierw do siebie stosuje słowo, którego się nauczył. To słowo stara się nie tylko „pojąć” intelektem, lecz zjednoczyć się z Nim wręcz oblubieńczo, jakby je poślubić. Tym właśnie różni się od „uczonych w Piśmie i faryzeuszy”, którzy „sami nie czynią” tego, o czym mówią innym (por. Mt 23,2-3).

Pasterz Nowego Przymierza wielokrotnie doświadcza „pałania serca”, gdy Pan mówi do niego i słowami Pisma wyjaśnia mu sprawy życia (por. Łk 24,32). Takie doświadczenie kruszy twardość serca, dolewa oliwy do lampy umysłu. Do nauczania w imię Pana zdatni są ci, którzy „przez ćwiczenie mają władze umysłu zaprawione do rozróżniania dobra i zła” (Hbr 5,14) najpierw w sobie samych, następnie u innych.


Słowo ludzkie może zostawiać po sobie ruinę i zgliszcza; może też leczyć i podnosić, oświecać i wyprowadzać z chaosu. Ten, kto przygotowuje się do posługi głoszenia Ewangelii, oczekuje od Pana, by dał mu słowo właściwe do sytuacji, w której ma służyć. Jak starotestamentalny mędrzec modli się: „Oby mi Bóg dał słowo odpowiednie do myśli i myślenie godne tego, co mi dano!” (Mdr 7,15).

Prezbiter, który nauczył się sztuki modlitwy, nie łudzi się, iż do posługi pasterskiej zastosuje jakieś słowo-wytrych, którym zmanipuluje człowieka. Do każdego życiowego zdarzenia dobiera odpowiednie Słowo, znajduje przyswajalną dla adresata formę. Poświadcza tym samym, iż wierzy nie w słowo magiczne, a jedynie w to Słowo z mocą, które nawet krzyż człowieka otoczy światłem.


Autentyczny świadek Słowa ujawnia swą stałość serca najpierw w wierności modlitwie. Nie odrywa się w niej od rzeczywistości, przeciwnie „wszystkie swoje ziemskie sprawy” odpowiedzialnie konfrontuje z mądrością odwieczną.

Zasiewać semina Verbi na ziemi rodzącej cierń i oset


Prezbiter, modląc się, nabywa świadomości, że „ziemia”, na której ma zasiewać ziarno Słowa, to teren niezbyt urodzajny, często wręcz skażo-ny. W pracy pasterskiej doświadcza gorzkiej prawdy słów, które Adam usłyszał po grzechu: „Cierń i oset będzie ci ona rodziła” (Rdz 3,18). Doświadczy zarazem, że ostatecznie to Ojciec jest Tym, „który (...) uprawia” (J 15,1), czyniąc człowieka swym współpracownikiem. Będzie mógł przeżyć doświadczenie Jeremiasza, który wyznał: „«Widzę gałązkę drzewa czuwającego». Pan zaś rzekł (...): «Dobrze widzisz, bo czuwam nad moim słowem, aby je spełnić»” (Jr 1,11-12).

Ziemia stała się przeklętą (por. Rdz 3,17) z tego powodu, że człowiek, z ziemi wzięty, dał posłuch innemu słowu niż słowo Boga. To przekleństwo wciąż ujawnia władanie nad człowiekiem – słowo zwodziciela, słowo człowieka wydaje się wciąż bardziej życiowe niż rozstrzygnięcia objawione przez Boga. Powołaniem prezbitera jest systematycznie i cierpliwie oczyszczać z ostów i cierni grunt ludzkiego serca, aż zacznie przynosić plon w swoim czasie. Po to się narodził, „już w łonie matki (...) poświęcony na proroka, aby wyrywał, tracił i niszczył, jak również budował i sadził” (Syr 49,7).

Prezbiter, który gorliwie się modli, pozostanie wierny podstawowej zasadzie: „Siewca sieje słowo” (Mk 4,14), które nie od niego samego pochodzi! W ziemię dotkniętą przekleństwem wsiewa Ziarno-Słowo zrodzone z Ojca, które w Nim dojrzało i przyniosło Jego życie w dojrzałej postaci na ziemię.

Dla prezbitera, który jest homo Dei, rajskie przykazanie: „Bądźcie płodni...” ma postać troski o płodność własnego ducha i o przekazywanie ziemi nowego życia, wprost ze ródła życia – z łona Ojca. Szuka on radości nie tyle w nauczaniu nieumiejętnych (jeden z dobrych uczynków co do duszy), ile raczej w świadomości, że zasiewa semina Verbi w tych, których Bóg usynowił w Chrystusie. Gdyby rozpoczynając głoszenie Słowa, zastanawiał się: „Co ja im powiem?”, nie byłby jeszcze apostołem, gotowym do podjęcia posłannictwa. Ujawniałby tym pytaniem, że mocniej przeżywa siebie niż Słowo, które ma zasiać. W takiej sytuacji łatwo o wypalenie, gdyż koncentracja na sobie zawsze ostatecznie wiedzie do znużenia, frustracji z powodu braku satysfakcji, wreszcie do cynizmu. Kiedy zaczyna pytać: „Panie, co chcesz im powiedzieć?”, jest gotów do posługi i może prosić Pana: „Oto ja, poślij mnie!” (Iz 6,8). I pójdzie, nie czując się przymuszonym, ale wręcz zaszczyconym przez Boże wybraństwo.

Strzec się „trupiego wyglądu” słów

Podobno Ludwig Wittgenstein nigdy nie pisał wykładów, gdyż uważał, że słowa spisane mają „trupi wygląd”. Dopiero po wygłoszeniu tego, co powinno znaleźć się w temacie, pozwalał na utrwalenie słów, które pojawiły się „na żywo” jako wyraz myśli.


Dziś ludzie często stawiają zarzut kaznodziejom czy katechetom, że ich mowa „ma trupią postać”, czyli „ma się nijak do życia”, rozmija się z życiem („mowa-trawa”, „trucie”). Przysłowiowe „prawienie kazań” to tylko moralizowanie, mędrkowanie, żonglowanie słowami obliczonymi na efekt. Można żywić uzasadnione podejrzenie, że taką postać głoszeniu słowa Bożego nadaje ten, kto potraktował je jako nieżyciowe, zwietrzałe, nieadekwatne do obecnej rzeczywistości. Taki mówca nie działa życiodajnie, nawet jeśli przygotował wystąpienie, wydobywa z siebie słowa nieuduchowione po Bożemu, nieożywione przez Uświęciciela. Daleki jest od zasady wskazanej przez św. Piotra: „Niech to będą jakby słowa Boże!” (1 P 4,11).

Homilia w postaci felietonu czy wykładu akademickiego to produkt bezsensowny. Posługa Słowa zachodząca w sytuacji liturgicznej wchodzi w zakres formacji duchowej, a nie tylko intelektualnej. Tym, których Bóg wybrał do uświęcenia, prezbiter wskazuje, że zamysły Ojca stają się ciałem w Kościele, jak niegdyś stawały się w Jezusie Chrystusie. Liturgia jest miejscem i czasem dokonującego się właśnie Objawienia. Celebrans i uczestnicy, zzuwszy sandały pychy i mentalności światowej, przybliżają się do Płonącego Krzewu, by usłyszeć wskazania na dziś, na kolejny tydzień.

Wierni nie usłyszą takich wskazań od tych pasterzy, którzy przy (i po) swojej „ostatniej wieczerzy” nasycili się tylko telewizyjnymi obrazami, tekstami gazet czy stron internetowych. Na porannej albo niedzielnej Eucharystii nie znajdują w nich blasku „Słońca Wschodzącego z wysoka” (por. Łk 1,78), co najwyżej podekscytowanie polityczne, społeczne... Stojąc z drugiej strony ołtarza, wierni łatwo rozpoznają i surowo oceniają takich „mówców”. Słysząc pogwizdywane w zakrystii światowe melodie, widząc teatralne pozy i gesty prezentowane przy ołtarzu, gorszą się. Martwią się, ujawniając zdrowy sensus Ecclesiae, że ich kapłani nie są w stanie przygotowania do Najświętszej Ofiary powiązać ze sceną Ogrójca, gdzie Jezus krwawo spocony modlił się, wchodząc w godzinę Ofiary. Może niesłusznie zreformowano obyczaj, który nakazywał przy oblekaniu się w szaty liturgiczne stosować konkretne formuły modlitw? Pomagało to wejść w silentium sacrum i rozpocząć modlitwę jeszcze w zakrystii.

Trudno oskarżyć o antyklerykalizm tych, którzy nie chcą zaakceptować faktu, że prezbiter, mający najwyżej około 30 lat, stale opiera dłonie o ołtarz, bo – jak się wydaje – nie wie, co z nimi począć podczas celebracji. Daje tym świadectwo przeciw sobie: nie wypracował odpowiednich nawyków na modlitwie indywidualnej, dlatego czuje się nieswojo także przy modlitwie wspólnotowej. Bardzo rażą niedbałe postawy, demonstrowane nawet podczas celebracji papieskich przez koncelebransów, a świadczące o braku kultury w stosunku do Boga i ludzi, jak siadanie „noga na nogę” czy trzymanie rąk na torsie na sposób przekupki. Nie mniej rażący jest odłączony pretensjonalnie mały palec przy podnoszeniu ampułki czy nawet konsekrowanej hostii; codzienne odchrząkiwanie podczas przyklękania przed Ciałem i Krwią Pana, gdy usta znajdują się na wprost właśnie zakonsekrowanych postaci eucharystycznych. Zdarzył się nawet przypadek popijania wody wprost z ampułki z radosną uwagą: „W gardle mi zaschło”, co jest wyrazem braku świadomości powiązania celebracji Eucharystii z Chrystusowym: „Pragnę” z krzyża.

Własna postawa podczas głoszenia słowa Bożego jest znacznie skuteczniejsza niż „prawienie kazań”. Z tego rozdźwięku biorą się często postawy niechęci demonstrowane wobec kaznodziejów. Słuchający głoszenia Ewangelii w Kościele mają prawo mówić, że chcą widzieć to w nauczającym, czego sami chcą się nauczyć. Że nie są to pretensje złośliwe, rozumie ten prezbiter, który sam uprzednio „widział w Jezusie” to, czego się nauczył i przekazuje innym. O takim słuchający dadzą świadectwo: „Ten ma coś do powiedzenia, jego chętnie słucham”.

Wierni, widząc pasterzy Kościoła, wybrańców Bożych, bardziej zaprawionych w modlitwie aniżeli skupieni w postawie pełnej godności mnisi buddyjscy, nie zechcą szukać sobie innych mistrzów duchowych. Jeśli ktoś im wyjaśni, dlaczego katolicki pacierz, zbudowany z fraz biblijnych i dogmatycznych, ma większą głębię i życiodajność niż „mantry” oferowane przez terapeutów, nie ulegną pokusie odejścia. Oni zdają się prosić prezbiterów słowami zrodzonymi w sercu św. Pawła: „Bracie, niech ja przez ciebie zaznam radości w Panu: pokrzep moje serce w Chrystusie! Piszę do ciebie ufny (...), że nawet więcej zrobisz, niż mówię” (Flm 1,20-21).

 

s. Teresa Paszkowska
Pastores nr 3/36(2007)
(ur. 1959), służka NMP Niepokalanej, teolog, kierownik Katedry Duchowości Życia Konsekrowanego i kurator Katedry Psychologii Eklezjalnej w Instytucie Teologii Duchowości Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Opublikowała m.in. książki: Misterium konsekracji osób w perspektywie duchowości Soboru Watykańskiego II, Formacja i godność oraz Integrująca rola słowa.

 
Zobacz także
ks. Zbigniew Sobolewski
Gdy Bóg objawiał swoją chwałę, potęgę i wielkość, pierwszą reakcją tych, którzy zostali dopuszczeni do bliskości z Nim, było przerażenie, zrodzone z poczucia własnej nędzy i grzeszności kontrastującej z pięknem i wspaniałością Boga. Uświadamiali oni sobie, że Bóg jest całkowicie inny niż ludzie – że jest święty.
 
Ks. Mariusz Pohl
Ciekawe, że to, co w dziedzinie ekonomii – także tej praktycznej, „domowej” – jest dla nas zupełnie oczywiste, w dziedzinie duchowej, moralnej czy religijnej, sprawia nam wiele trudności. Chodzi mianowicie o planowanie. Podejmując jakąkolwiek inwestycję, nową pracę, wydatek, zadanie do wykonania czy zwykłe zakupy, wiele czasu poświęcamy na przemyślenie, kalkulację i żmudne obliczenia: starczy czy nie starczy, opłaci się czy nie? Po prostu, zmusza nas do tego samo życie.
 
ks. Leszek Poleszak SCJ

Ewangelia (Łk 8,4-15) przynosi nam do rozważenia znaną nam już doskonale przypowieść o siewcy, której treścią zasadniczą – jak wyjaśnia sam Jezus – jest relacja człowieka do słowa Bożego. Zdajemy sobie sprawę z tego, że pierwszą przeszkodą, która często uniemożliwia lub przynajmniej utrudnia nam właściwe przyjęcie słowa Bożego, jest rutyna, z którą nie zawsze chcemy lub potrafimy sobie poradzić. Gdy brakuje nam wytrwałości, często nie jesteśmy w stanie nawet usłyszeć tego, co czytamy, co Bóg pragnie zasiać na glebę naszych serc.

 

___________________