logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Monika Białkowska
Bóg kontra wirus
Przewodnik Katolicki
 


Czy Komunia, Ciało Chrystusa, może nieść nam śmierć? Czy wirus sprawi, że opustoszeją kościoły? Epidemia może być punktem wyjścia do nawrócenia.

 

Na całym świecie koronawirusem zakażonych jest już ponad 110 tys. osób, w Polsce potwierdzono jak dotąd kilkanaście przypadków. To stan na poniedziałek 9 marca – i z pewnością do momentu, gdy numer ukaże się drukiem, liczby te znacznie się zwiększą. Nie mamy wątpliwości, że epidemia wpłynie na nasze życie religijne. Jak? Jak to z epidemiami bywało, może to być wpływ niezwykle pozytywny.

WHO zamiast kaznodziejów


W Iranie, uznawanym za jedno z największych (po Chinach) ognisk choroby, początkowo szyiccy mułłowie nawoływali do tłumnych wizyt w meczetach, a Irańczycy mieli nadzieję na uzdrowienie, które miało nastąpić dzięki lizaniu żelaznych prętów i balustrad w sanktuarium. To na szczęście był tylko epizod. Dziś irański minister zdrowia ostrzega przed wizytami w świątyni, odwołano piątkowe modlitwy w całym kraju, a przywódcy religijni proszą, by słuchać opinii naukowców i WHO, a nie szukających sławy kaznodziejów. Tu tylko jednej nocy stwierdzono 586 nowych infekcji.


W Singapurze wierni proszeni są o przynoszenie do meczetu własnych mat modlitewnych i unikanie uścisku dłoni, a jeśli już ów uścisk nastąpi – o to, by ręką nie dotykać potem swojej twarzy. Zachowanie czystości ułatwiają muzułmanom przepisy o rytualnej czystości – w każdym meczecie znajduje się miejsce, w którym dokonać można obmycia się.


Wirus dotarł również do Izraela. Tam naczelny rabin David Lau wezwał Żydów, żeby powstrzymali się od całowania mezuzy. Mezuza to mały zwój pergaminu z fragmentami Tory, umieszczony w pojemniku przy framudze drzwi. Przykazania żydowskie nakazują, żeby przy wchodzeniu i wychodzeniu z pomieszczenia dotknąć jej i ucałować swoje palce. Zamknięta została również bazylika Narodzenia Pańskiego w Betlejem oraz inne chrześcijańskie miejsca kultu oraz meczety.

Mydło na liturgii


Z Włoch z dnia na dzień docierają do nas kolejne informacje: odwołane uroczystości, zamknięte kościoły, zawieszenie publicznego kultu. We Francji księżom zezwolono, by w trakcie lavabo (obmycia rąk w trakcie liturgii eucharystycznej) używali mydła. W Polsce biskupi przypomnieli o możliwości przyjmowania Komunii św. na rękę oraz komunii duchowej.


Swoje wątpliwości wyraża wielu, między innymi założyciel Wspólnoty Sant’Egidio, prof. Andrea Riccardi. Pyta on, czy ryzyko jest rzeczywiście tak wielkie, że ludzie zmuszeni są do rezygnacji ze wspólnotowego życia religijnego. Prawosławny patriarcha Rumunii przekonuje, że strach przed całowaniem ikon i Komunią św. (w prawosławiu udzielaną pod postacią wina z jednego kielicha i jedną łyżeczką) jest właściwy ludziom „małej wiary”, bo „Eucharystia nie jest i nigdy nie może być źródłem choroby i śmierci, ale źródłem nowego życia w Chrystusie, przebaczenia grzechów, uzdrowienia duszy i ciała”. Inni pytają prościej: czy da się przetrwać epidemię bez modlitwy, skoro to właśnie ona przed wiekami od epidemii ocalała? Czy Komunia św., Ciało Boga, może być źródłem choroby? Czy woda święcona, której „diabeł się boi”, może nieść w sobie zagrożenie? Jak odróżnić lęk od braku wiary i wiarę od brawury?


Niezbędne i pożyteczne


W życiu religijnym chrześcijanina są elementy konieczne do zbawienia – i te, które są na drodze wiary pożyteczne, pomagające duchowo wzrastać, ale nie niezbędne. Pożyteczne są sakramentalia, czyli znaki, które pomagają nam uświęcać codzienne życie, ale same z siebie nie udzielają wprost łaski. Należą do nich medaliki, szkaplerze, czynienie znaku krzyża, posypanie popiołem, błogosławieństwa czy używanie wody święconej.


Niezbędne są sakramenty, czyli ustanowione przez Chrystusa święte znaki, w których udziela On nam wprost swojej łaski (najprostsza definicja mówi, że to „widzialne znaki niewidzialnej łaski”). Bez sakramentów życie chrześcijańskie jest niemożliwe.


Rezygnacja z sakramentaliów jest wprawdzie pewnym minimalizmem w życiu duchowym, ale jeśli jest podyktowana troską o życie i zdrowie w warunkach wyjątkowych, nie warto o nią kruszyć kopii. Nasze życie duchowe nie ucierpi, jeśli nie przeżegnamy się wodą święconą, a jedynie klękniemy i przeżegnamy się, wchodząc do kościoła ani kiedy (co jest bardzo możliwe) w Wielki Piątek usłyszymy, by adorować krzyż jedynie skłonem głowy, bez pocałunku.


Problem zaczyna się, kiedy chrześcijanin zostaje odcięty od źródła swojego życia – od sakramentów, w tym przede wszystkim od Eucharystii. Za chwilę, gdy zbliżać się będziemy do Wielkanocy, to samo pytanie padnie również w kontekście spowiedzi. Sakramenty są drogą, którą Bóg ze swoją łaską do nas przychodzi: jeśli je odrzucamy, odrzucamy Jego samego. Nie oznacza to jednak, że może przychodzić tylko i wyłącznie przez sakramenty, że jest nimi związany. Przeciwnie – Bóg jest większy. Tam, gdzie człowiek obiektywnie jest od sakramentów odcięty, On sam znajdzie sposób, by udzielić swojej łaski człowiekowi, który jej pragnie, szuka i tęskni.

Istota i przypadłości


Zakaz odprawiania Mszy św. na terenach objętych epidemią łączy się z dwiema kwestiami. Pierwsza to publiczne zgromadzenie dużej liczby osób na zamkniętej przestrzeni: w takich warunkach jedna chora osoba z łatwością zarazi kolejne. Druga, bardziej duchowa, wiąże się z powstrzymaniem się od przyjmowania Komunii św., a co za tym idzie z pytaniem: czy Bóg może mieć wirusa? Czy Ciało Chrystusa nie jest doskonałe? Czy nie jest źródłem życia i zdrowia, nie jest lekarstwem dla duszy i ciała? Czy mamy prawo okazywać Bogu taką nieufność i z lękiem podchodzić do Niego samego? Czy ze strachu przed wirusem możemy zrezygnować z karmienia się Eucharystią?


Żeby na te pytania odpowiedzieć, musimy wejść na chwilę na grunt teologii i filozofii. Już starożytni filozofowie mówili o tym, że każdy byt ma swoją istotę i przypadłości. Istota to to, co jest niezmienne i świadczy o tożsamości bytu, a przypadłości to pewne cechy, które mogą być zmienne. Ja to ja, moja istota się nie zmienia, niezależnie od tego, jak zmienię kolor włosów czy ile kilogramów przytyję. Kościół próbując zrozumieć, na czym polega rzeczywista obecność Jezusa w Eucharystii, sięgnął po te filozoficzne pojęcia. Tłumaczy, że w przeistoczeniu (nazywanym teologicznie transsubstancjacją) to przypadłości chleba i wina pozostają niezmienne, zmienia się natomiast ich istota: to, co wygląda i smakuje jak chleb i wino, w rzeczywistości jest Ciałem i Krwią Jezusa Chrystusa.


Bóg w prawach fizyki


Skoro jednak przypadłości pozostają: smak, kruchość, zawartość alkoholu, kolor – to pozostają wszystkie fizyczne właściwości chleba i wina. A jeśli pozostają, to podlegają prawom natury, prawom fizyki i biologii, co Kościół szanuje do tego stopnia, że łagodzi czasem swoje – wydawałoby się niezmienne – reguły. Zgadza się na przykład na wypiek niskoglutenowych komunikantów dla osób chorujących na celiakię albo umożliwia księżom z chorobą alkoholową na odprawianie Mszy św. nie z winem, a z sokiem z winogron (za zgodą biskupa). Jesteśmy świadomi, że wino może się rozlać i wsiąknąć w dywan (dlatego pod ołtarzem zwykle nie ma dywanów). Chleb może spleśnieć (dlatego w wilgotnej Amazonii księża nie mogą zostawić go konsekrowanego „na zapas”, żeby wierni mieli dostęp do Komunii, gdy oni nie mogą dojechać). Jeśli może spleśnieć i może się rozlać, to może również być nośnikiem dla wirusów.


Można wprawdzie oczekiwać, że Bóg w cudowny sposób zainterweniuje. Może przecież zawieszać prawa natury i czasem to robi, mówimy wówczas o cudach. Robi to jednak niezwykle rzadko i wtedy, kiedy chce nas wprost prowadzić wyraźnym znakiem do zbawienia. A my nie mamy prawa oczekiwać cudu tam, gdzie działać możemy sami, inaczej wystawiamy Boga na próbę. Narażając się świadomie na niebezpieczeństwo w przekonaniu, że Bóg nas ocali, zuchwale stawiamy wyzwanie Bożej Opatrzności – ewentualnie pozostajemy na poziomie myślenia magicznego, traktujemy Komunię św. jako talizman, który „nie może zrobić nam krzywdy”. Bóg nas ocala, ale nieroztropne jest wystawiać się na zagrożenie życia tam, gdzie to nie jest konieczne.

Nie idźmy drogą przeszłości


Wróćmy na chwilę do samego zakazu odprawiania Mszy św. Powtarzamy, że w przeszłości wielkie epidemie gromadziły ludzi w kościołach, a tłumnie odprawiane modlitwy pomagały oddalić kolejne zarazy. Wydaje się jednak, że tej przeszłości nie warto mitologizować, nie wyglądała ona bowiem wcale tak różowo. Kiedy ludzie odkryli, że zarażają się od siebie nawzajem, bardziej niż pobożnością kierowali się strachem. Pokutę i posty odprawiano, zanim zaraza dotarła do miasta. Potem najprostszym i najczęściej stosowanym środkiem zaradczym była po prostu ucieczka. O chrześcijańskich relacjach wobec chorych, pięknie jeszcze opisywanych w starożytności, w średniowieczu można już było tylko pomarzyć. Z miast wypędzano nie tylko zarażonych, ale również tych, którzy byli podejrzani, czyli ladacznice, włóczęgów, żebraków i Żydów. Biedaków zamykano w domach zadżumionych i zostawiano tam na śmierć. Ci, którzy akurat się nie biczowali na publicznych placach, upijali się do nieprzytomności albo na inne sposoby używali życia. Chorzy zamknięci w lazaretach wyrzucali przez okna strzępy zarażonych ubrań, żeby zarazić zdrowych szczęściarzy. Zmarłych chowano byle jak, w niepoświęconej ziemi, na odludziu – a kiedy już nie nadążano, po prostu w zbiorowych grobach, bez najmniejszej nawet tabliczki.


Odwoływanie się do przeszłości nie ma więc sensu: nie było czasów, kiedy epidemię przeżywano w prawdziwie chrześcijański sposób. Ten sposób musimy wypracować dziś sami.

Pracować i modlić się


Jak ten sposób może wyglądać? Żyjemy w czasach, kiedy nauka na temat wirusów i epidemii mówi nam bardzo dużo i tej wiedzy nie wolno nam ignorować. Nie sprzeciwia się ona w żaden sposób wierze, a już Jan Paweł II w encyklice Fides et ratio napisał, że „wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzi unosi się ku kontemplacji prawdy”. Modlitwa jest rzeczą w życiu chrześcijańskim niezbędną, ale nie zmienia to faktu, że nawet najpobożniejszy chrześcijanin do pożaru wzywa straż pożarną, a kiedy złamie nogę jedzie do szpitala, a różaniec odmawia po to, by się umocnić w przeżywaniu cierpienia, a nie po to, by noga cudownie się zrosła. To Bóg pozwala nam się rozwijać i on uzdalnia nas, żebyśmy sami potrafili sobie pomóc. Z szacunku dla Niego i dla zdolności, które nam podarował, z wirusami również radzić sobie powinniśmy, najpierw wykorzystując wiedzę i osiągnięcia medycyny. Już św. Ignacy Loyola pisał, że powinniśmy modlić się tak, jakby wszystko zależało od Boga i pracować tak, jakby wszystko zależało od nas. Jeśli wiemy, że w przypadku epidemii „wszystko” zależne od nas to maksymalnie ograniczenie bliskich kontaktów – należy to zrobić. Nie zaniedbując przy tym modlitwy, która może zmienić swoją formę, ale nie musi przez to stać się mniej gorliwą.

Adekwatnie


Rozumne podejście oznacza jednak również adekwatność reakcji do zagrożenia. Odwołanie Mszy św. i zamknięcie oraz dezynfekcja kościoła dlatego, że jeden ksiądz jest nosicielem wirusa nie jest działaniem adekwatnym, jeśli wiemy, że wirus przenosi się drogą kropelkową, że na przedmiotach może przetrwać krótki czas, a w bezpośredniej relacji z człowiekiem zaraża z odległości metra. Nieadekwatne jest zamykanie kościołów tak, by wierni nie mogli się modlić indywidualnie. Nieadekwatne jest odwoływanie Mszy św. w dni powszednie, jeśli jest na nich kilka osób w ogromnym kościele. Nieadekwatny jest lęk i unikanie Mszy św., jeśli w całym kraju są tylko pojedyncze przypadki zachorowań. Nieadekwatne wreszcie jest traktowanie koronawirusa jak dżumy i sianie paniki. Rozumność pozwala ocenić zagrożenie i podejmować środki zapobiegawcze, które nie są ani zbyt małe, ani nieproporcjonalnie duże.

Odwrócona logika


Czy to oznacza, że w spotkaniu wiary z rozumem za chwilę zgodzić się jednak będziemy musieli na zamknięte kościoły i niemożność uczestniczenia w Eucharystii – albo że dla własnego bezpieczeństwa zrezygnować powinniśmy z przyjmowania Komunii św.?


Nie. Cała sztuka w tym, żebyśmy jako chrześcijanie znaleźli sposób na życie Eucharystią w trudnym czasie, który być może nas czeka. Jaki? Dokładnie taki, jaki znajdowali przez wieki ludzie doświadczani epidemiami: nawrócenie.


Abp Konrad Krajewski zwrócił uwagę, jak bardzo to, co się wokół nas dzieje, kieruje nas ku życiu: – Wszyscy są za życiem! – mówił. – Szukamy szczepionek, szukamy, jak się ratować. Począwszy od mediów, wszyscy wybierają dziś życie.


Nawrócenie w epidemii polegać powinno na trosce o życie, ale nie tylko własne. Jeśli mam się chronić przed wirusem, to również w imię ocalenia drugiego. Dziś najbardziej narażeni są ludzie starsi, ale prawdziwy dramat rozegra się, kiedy choroba dotrze do krajów Afryki. To, co nam sprawia dyskomfort, ludzi pozbawionych opieki medycznej będzie zabijać. W imię odpowiedzialności za nich my możemy dziś robić wszystko, by maksymalnie zmniejszyć rozmiar epidemii. To nie jest kwestia semantyki – to odwrócenie logiki myślenia z „ochronić siebie” na „ochronić innych”. W imię tej samej logiki to nie zdrowi powinni powstrzymywać się od przychodzenia na liturgię, ale chorzy albo podejrzewający chorobę powinni z niej zrezygnować i wysłuchać Mszy św. w radiu, przyjmując komunię duchową.


Nawrócenie i troska o życie objawiać się może i tak, jak kilka dni temu w Warszawie, gdzie ludzie w trosce o starszych sąsiadów zaproponowali, że będą im robić zakupy – żeby nie narażali się na kontakty z potencjalnie chorymi w sklepie. Drobiazg, który odwraca myślenie od „ja” i ratuje komuś życie.


Nawrócenie polegać może wreszcie na budowaniu poczucia solidarności z tymi, którzy pragną Eucharystii, a nie mają do niej dostępu. Jeszcze niedawno przy okazji Synodu dla Amazonii dyskutowaliśmy o tamtejszych ludach, stawiając łatwe diagnozy na ich głód Komunii św. Dziś na ten głód mamy szansę spojrzeć z zupełnie innej perspektywy i poczuć to, co czują oni: jak to jest musieć żyć bez Eucharystii.

Znów zapragnąć


Pobożność jest ważna, jeśli łączy się bardziej z nawróceniem serca niż zewnętrznymi znakami. Nawrócone serce będzie się modlić nawet wówczas, jeśli (oby nie!) zamkną nam kościoły. A na razie bądźmy ufni, roztropni i ostrożni, bez lęku i wystawiania Boga na próbę. I szukajmy sposobów. Może w niedzielę trzeba odprawiać Msze krótsze, ale częściej, żeby rozładować niebezpieczny tłok w kościele? Może Komunię św. podawać i przyjmować delikatnie, żeby palce księdza nie miały kontaktu z ustami wiernych? Może przyjmować ją wyłącznie na rękę, przy zachowaniu zasady czystych rąk zarówno księdza, jak i świeckich?


A może owocem tej próby będzie po prostu to, że znów zatęsknimy za Eucharystią i zaczniemy jej naprawdę pragnąć.

 

Monika Białkowska
Przewodnik Katolicki 11/2020