logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Tomasz Balon-Mroczka
Boży doping
Wydawnictwo Rafael
 


redakcja: Tomasz Balon-Mroczka
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy RAFAEL
Rok wydania: Kraków 2000
ISBN: 83-913189-1-5
Format: 165 x 240
Stron: 240
Rodzaj okładki: miękka

 
Robert Korzeniowski
 
Nie jestem typem człowieka który wydarzenia toczące się nie po jego myśli odczuwa jako brak opieki Boga...
 
Urodzony w 1969 roku. Mistrz świata (1995) i mistrz olimpijski (Atlanta 1996) w chodzie sportowym, wielokrotny medalista mistrzostw Polski. Najpopularniejszy sportowiec Polski 1998 roku. Z ochotą uczy się języków obcych, zna już francuski, rosyjski, angielski i hiszpański. Z pewnością przydadzą się mu, gdy zostanie wybrany do grona członków Międzynarodowego Komitetu Olimipijskiego. Na listę kandydatów został zgłoszony na początku 2000 roku. Żona Agnieszka, z domu Fiedziukiewicz, także byłą lekkoatletką, biegała na 400 m.

 
Bywa, że podczas treningu jest pan potwornie zmęczony. Zdarzały się też zawody, gdy był pan w czołówce stawki, pokonał już prawie 50 kilometrów - jak podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie - i został zdyskwalifikowany tuż przed metą. Lata przygotowań poszły na marne. W takich trudnych momentach bywa, że ludzie mówią: Boże, dlaczego ja, dlaczego właśnie mnie to spotkało? Czy i pan pyta dlaczego?
 
Jeśli w takich chwilach mam do kogoś żal, to raczej do określonej osoby. Czasami do siebie, czasami do sędziów. Nigdy nie miałem skłonności żalenia się do Boga.  Jeśli już dochodziło do tak przykrych dla mnie sytuacji, to w Opatrzności szukałem - i znajdowałem - źródła optymizmu na później. Nie jestem typem człowieka, który wydarzenia toczące się nie po jego myśli odczuwa jako brak opieki Boga. Nigdy nie traktowałem Opatrzności jako siły, która ingeruje w bieżące działania człowieka. Nie myślałem w ten sposób, że jeśli mi się nie wiedzie, to ja poproszę Boga i los się odmieni. Opatrzność czuję jako coś globalnego i ważnego w tym właśnie wymiarze.
 
Czy uważa pan, że życie według dziesięciorga przykazań to wyłącznie domena katolików, czy też są to tak uniwersalne prawdy, że każdy uczciwy człowiek kieruje się nimi w życiu?
 
Żadna religia nie nakazuje kraść, zabijać czy kłamać, niemniej jednak są takie wyznania, które usprawiedliwiają pewne działania - niezgodne z przykazaniami: na przykład prześladowanie inaczej wierzących. Tego katolicyzm czy chrześcijaństwo nie przewidują. Nasza hierarchia wartości jest tak skonstruowana - cały czas mówię o europejskiej strefie kulturowej - że nie jest istotne w jakiej rodzinie się wychowujemy, zawsze dziesięcioro przykazań obowiązuje. Z takim zastrzeżeniem, że osoba wierząca, zanim wykroczy przeciwko nim - w moim odczuciu - zastanowi się, czy postępuje zgodnie z tym, co jej wpojono.
 
Niektórzy sportowcy noszą łańcuszki z krzyżykiem, czynią znak krzyża przed startem. Czy pana zdaniem jest to dawanie świadectwa temu, że jest się wierzącym?
 
Uważam, że nie chodzi tutaj o dawanie świadectwa wierze. Ja sam, na przykład, nie zastanawiam się, czy ktoś w takim momencie na mnie patrzy czy nie. Zresztą, zdecydowana większość zawodników czyni znak krzyża przed startem. U niektórych jest to być może jakiś odruch, u mnie nie tylko. Nie ruszam na trasę zawodów bez przeżegnania się. To dla mnie ważne. Kiedyś przeżegnałem się po przejściu mety i potem tego żałowałem. Powinienem był to zrobić w myśli. Niektórzy ludzie chcieli pokazać mnie - i pewnie to zrobili - jako symbol. Tego nie pochwalam. Uważam, że powinniśmy dawać świadectwo wiary życiem, a nie gestami. Tym bardziej, gdy szuka się pewnych gestów i symboli wśród ludzi znanych, popularnych. We mnie to rodzi reakcje obronne. Jeśli tylko wyczuję, że zaprasza się mnie po to, by wykorzystać jako symbol, odmawiam. Rozmowy z Bogiem to sprawy duchowe. To sfera prywatności danego człowieka, której nie powinno się wykorzystywać dla popularyzacji takiego czy innego modelu życia. Jeśli ktoś świadomie afiszuje się ze swoją pobożnością, to tym gorzej dla niego. Ale znam sportowców, którzy nie są wierzącymi, a noszą krzyżyki, bo mają taką potrzebę. Wielu dobrze się czuje regularnie uczestnicząc we Mszy świętej. Innym wystarcza cicha modlitwa... Ja najlepiej przeżywam Mszę w gronie dwudziestu, trzydziestu osób. Wtedy kontakt z kapłanem jest bardzo bliski. Mnie Msza jest potrzebna i chcę ją w pełni przeżywać. Uczestniczyłem jednak w wielu nabożeństwach, które nie miały niczego wspólnego z przeżyciem religijnym. Słuchałem mało inteligentnego kazania, stojąc w tłumie spieszących się gdzieś ludzi, przyjmujących w biegu Komunię. Modlitwa bez skupienia i refleksji - moim zdaniem - nie jest nic warta. Gdy byłem dzieckiem, chodziłem na Msze dla dzieci, potem dla studentów i z reguły byłem z tego zadowolony. Jeśli nauka dla konkretnego segmentu społecznego jest dobrze prowadzona - to wnosi nowe wartości w nasze życie. Dlatego jeśli mam do wyboru niespokojny, rozbiegany tłum na Mszy świętej, wolę pomodlić się w ciszy. Podobnie, gdy jestem w podróży.
Francja przeżywa ostatnio kryzys religijny. Spędzając dużą część życia w tym kraju, bywam w maleńkim kościółku, na osiedlu zamieszkałym w większości przez Arabów. Katolicy, którzy przychodzą do tego kościółka to starsi ludzie. Ale oni tę Mszę wspaniale przeżywają. I ksiądz jest tam taki do szpiku kości dobry. Panuje ciepła atmosfera. Tak wyobrażam sobie Msze pierwszych chrześcijan, dwa tysiące lat temu.
 
Miał pan okazję spotkać się z Janem Pawłem II. Proszę powiedzieć, co dla pana oznacza fakt, że głową Kościoła katolickiego jest Polak i co w tym pontyfikacie jest dla pana szczególnie istotne?
 
W różnych okresach mojego życia widziałem ten pontyfikat inaczej. W czwartej czy piątej klasie podstawówki dowiedziałem się, że Polak jest Papieżem. I gdy nam ksiądz na religii tłumaczył co się wydarzyło, wiedziałem że to coś wielkiego, ale nie rozumiałem w pełni znaczenia tego faktu. Podczas pierwszej wizyty Ojca Świętego w Polsce wyczuwałem, tak jak bardzo wielu, ogromne podniecenie, czułem, że dzieje się coś ważnego dla Polski, ale nie bardzo umiałem sprecyzować co. Potem obserwowałem wysiłki Papieża zmierzające do odnowienia chrześcijaństwa. Zaskoczyło mnie, że było to - chociaż brzmi jak paradoks - odnowienie konserwatywne. Podziwiam odwagę Ojca Świętego, który realizuje swoje zamierzenia, idąc często pod prąd wielu opinii, nowych filozofii, nowoczesnej  moralności.  Niektóre działania mi się podobały bardziej, inne mniej. Ale wynikało to często z niezrozumienia Jego intencji. Im jednak uważniej obserwuję pontyfikat, tym bardziej jestem pełen podziwu dla Jana Pawła II. Nie tyle jako głowy Kościoła, osoby duchownej, ale dla człowieka, który wnosi coś ważnego do religii i robi tak wiele dla świata. To, że opinia publiczna wciąż komentuje Jego posunięcia jest czynnikiem sprawczym wielkiego poruszenia wśród wierzących i niewierzących. Mogło się przecież zdarzyć tak, że problemy filozoficzne, etyczne czy moralne byłyby zepchnięte na dalszy plan. Dla wielu ludzi życie bez tych sfer jest możliwe. Wielu nie zdaje sobie sprawy, że chociaż mają pieniądze, to jednak są biedni. Do niedawna myślałem - nie ukrywam tego - że Papież jest już zbyt wiekowym człowiekiem, by jeszcze czymś zadziwić świat. Że już się nie może nic wydarzyć za Jego czasów, że może lepiej, aby przekazał władzę komuś innemu. Ostatnio jestem zszokowany i nie mogę wyjść z podziwu dla tego, co Papież nadal robi. Człowiek, który fizycznie jest przecież zależny od pomocy innych, wciąż imponuje błyskotliwą inteligencją. Prywatnie spotkałem się z Ojcem Świętym reprezentując polskich sportowców. Byłem pod wrażeniem Jego siły wewnętrznej. Od pewnego czasu zupełnie nie zauważam Jego ułomności fizycznych. Jego wystąpienia to dla mnie akt olbrzymiej odwagi. Nie ukrywam, że w pewnym sensie przestałem myśleć o Papieżu jako o Polaku, bo w ciągu tych dwudziestu paru lat stał się Papieżem wszystkich chrześcijan, a co więcej, uznawanym nie tylko przez nich. Z dumą czytałem gazety marokańskie - a jest to kraj muzułmański - które żywo komentowały Jego wizytę w Izraelu i Palestynie.
 
Ma pan kilkuletnią córkę. Czy sądzi pan, że rodzice związani z Kościołem powinni dać dziecku szansę bycia chrześcijaninem?
 
Wychowanie dziecka polega na przedstawieniu mu pewnego systemu wartości. Przez chrzest będzie chrześcijaninem, ale czy stanie się osobą wierzącą zależeć będzie od jego woli, gdy dorośnie. Na ten wybór rodzice nie mają bezpośredniego wpływu. Ale uważam, że popełniłbym poważny błąd, gdybym nie dał dziecku szansy rozwijania się w tym duchu, w jakim ja zostałem wychowany. W mojej rodzinie nie było dewocji, chociaż każde z nas odmawiało pacierz, uczestniczyło we Mszach, obchodziliśmy święta zgodnie z tradycją, przyjmowaliśmy w domu kapłana. Moje dziecko rozwija się swobodnie. Czasami - w różnych momentach, nawet podczas jazdy samochodem, zadaje mi pytania - bywa że trudne - dotyczące uczciwości, posłuszeństwa, porusza na swój mądry dziecinny sposób sprawy dokonywania wyboru. Wychowujemy ją z żoną udzielając odpowiedzi i pozwalając samej decydować. Największą satysfakcją dla nas jest, gdy okazuje się, że Angelika sięga po to, co dobre. Nie chcę doprowadzać jej na siłę ani do szkoły, ani do kina, ani także do kościoła. Moim i żony zadaniem - trudnym, nie ukrywam tego - jest takie wychowanie córki, żeby chciała uczestniczyć w życiu religijnym i żeby tego potrzebowała.
 
wywiad z kwietnia 2000 r.

Zobacz także
o. Piotr Ścibor OCD
Jezus w samotności na pustyni judzkiej przez 40 dni wzrastał ku misji, którą miał wypełnić w posłuszeństwie Bogu. Mimo iż był Synem Bożym, uczył się tego posłuszeństwa przez wsłuchiwanie się w ciszy w rytm swego serca, bijącego harmonijnie z sercem Ojca. 
 
ks. Leszek Poleszak SCJ

Jakże wiele osób lubi marzyć o szczęściu dla swoich rodzin; o tym, co by chcieli w życiu osiągnąć, jak się rozwinąć i w czym się zrealizować. Marzymy, by jak najwięcej dobra mogło się przez nas dokonać, by dobrze przeżyć życie i mieć komu zostawić to, co po nas pozostanie. Marzenia są nam potrzebne, ponieważ motywują nas do rozwoju, podtrzymują nasze siły pomimo różnorakich trudności, jakich doświadczamy, i dodają otuchy, że to, co jest ich przedmiotem, dojdzie do skutku.

 
Ks. Henryk Skoczylas CSMA
Kapitan Henryk Whalley, zwany "Harry’m Śmiałkiem", dowodził sławnymi statkami handlowymi. Kilka z nich było jego własnością. Dokonywał sławnych podróży, był pionierem nowych dróg i nowych gałęzi handlu. Sterował po jeszcze nie zbadanych szlakach mórz Południa i oglądał wschód słońca z wysp nie oznaczonych jeszcze na mapie...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS