logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Krzysztof Wons SDS
Być synem, aby stać się ojcem
Pastores
 


Być może ktoś zmierzy tytuł tego tekstu nieufnym wzrokiem, zmarszczy brwi i wewnętrznie się najeży, czując swąd „psychologicznego determinizmu”. Znowu to psychologizowanie, znowu psychopedagogiczne dywagacje pod tytułem „takie ojcostwo, jakie dzieciństwo”, „taka relacja z Bogiem Ojcem, jaka relacja z tatą”, „poranione dzieciństwo – poranione kapłaństwo” itp. I choć nie należy wykluczać, że w tych skojarzeniach jest coś na rzeczy, to jednak jakiekolwiek myślenie podszyte determinizmem jest nieusprawiedliwione i nie ma nic wspólnego z podejmowanym tu tematem. Problem jest bardziej teologiczny niż się wydaje. Znajduje swoje wyjaśnienie bardziej w Biblii niż w psychopedagogice. Dlatego poniższa refleksja ma przede wszystkim charakter biblijny. Kilka intuicji, cennych w osobistej refleksji i modlitwie, sugerują rozważania J. Ratzingera Bóg Jezusa Chrystusa [1].

Życie ukryte w Ojcu
 
O człowieczeństwie, procesie dojrzewania i ojcostwie najwięcej może nam powiedzieć Jezus – „najpiękniejszy z synów ludzkich” (Ps 45,3). Często powtarzamy prawdę, że „Syn Boży stał się człowiekiem”, nie zawsze jednak wstrząsa ona nami na tyle mocno, by na wskroś przeszyła nas świadomość, iż Syn Boży, tak jak my, przeżywał człowieczeństwo „w każdym calu”: od stanu embrionalnego w łonie mamy, przez dzieciństwo, dorastanie, wiek dojrzały i śmierć. Tymczasem jeśli jeszcze w Boże Narodzenie potrafimy modlić się do nowonarodzonego Dziecięcia, to krótko potem, gdy nadchodzą zwykłe dni per annum, rzadko, albo wcale, modlimy się do Jezusa dwunastoletniego chłopca, osiemnastoletniego młodzieńca, trzydziestoletniego mężczyzny, aby rozmawiać z Nim o tym, jak przeżywał swoje dorastanie, dojrzewanie i męskość, i szukać u Niego światła dla zrozumienia naszej historii dzieciństwa, dorastania i dojrzewania. Bogactwo Jego ludzkiego życia zawiera się nie tylko w trzech latach publicznej posługi, lecz także w 30 latach życia ukrytego. Tajemnicze 30 lat życia Jezusa nie było próbą chowania się przed życiem publicznym, ale naturalnym czasem wychowywania Dziecka... przez Ojca. Jezus był cały w „sprawach” Ojca, dosłownie: „w tych Ojca” (en tois tou patros – Łk 2,49), co można rozumieć także „w domu Ojca”; był zanurzony we wszystkim, co najdroższe Ojcu. Ukryte życie Jezusa było jak credo. Wierzył, że Ojciec „widzi w ukryciu” i daje to, co dla życia najistotniejsze (Mt 6,4.6.18).
 
Ukryte życie dorastającego Jezusa pokazuje nam, gdzie jest źródło dojrzałego przeżywania kapłaństwa. Nasze prawdziwe życie „jest ukryte z Chrystusem w Bogu” (Kol 3,3), to znaczy, że także nasze kapłaństwo będziemy przeżywali na tyle prawdziwie, na ile, jak Jezus, zadbamy o synowską relację z Ojcem. Wszelka aktywność intelektualna, zdobywanie wiedzy teologicznej, szlifów duszpasterskich bez tego synowskiego wymiaru życia prędzej czy później mogą okazać się niewystarczające, nużące, a nawet puste. Wszystko, co przez trzy lata posługi Jezus mówił i dawał z siebie ludziom, płynęło z Jego 30 lat życia ukrytego w Ojcu. Bliskość z Ojcem była stanem Jego życia i odegrała decydującą rolę w Jego misji, a zwłaszcza w „szokującym i publicznym akcie śmierci na krzyżu” [2]. Musimy koniecznie przejąć Jego synowski styl życia, jeśli chcemy zrozumieć i z mocą głosić Jego słowo, tak by nie ślizgać się jedynie po powierzchni retoryki, intelektualizmu czy moralizatorstwa. Bez głębokiej relacji z Ojcem, jaką miał Jezus, nie przekażemy głębi Jego słów. „Dopiero gdy dochodzimy do milczenia Pana, przebywającego ze swoim Ojcem, od którego pochodzą słowa, możemy rzeczywiście zacząć pojmować głębię Jego słów. (...) Z tej milczącej komunii z Ojcem, z zanurzenia w Ojcu (...), dochodzimy do prawdziwej głębi słowa i możemy stać się prawdziwymi wyrazicielami słowa.” [3]
 
Więź z Ojcem i brzemię własnej historii
 
Ukryte życie Jezusa nie toczyło się gdzieś w zaświatach. Toczyło się pośród „kurzu codzienności”, było przeniknięte zwyczajnością, na wskroś ludzkie, z twardym stąpaniem po ziemi. Ojciec wychowywał Go „po męsku”, zważywszy na trudną historię życia, z jaką musiał się zmierzyć, w surowych warunkach, wśród bardzo prostych i ubogich ludzi. Chyba rzadko myślimy o tym, że od samego poczęcia Jezus był całkowicie zdany na innych, radykalnie zależny od tych, którzy przekazali Mu życie: „Ukształtował się w łonie kobiety, od której otrzymał swoje ciało i swoją krew, swoje bicie serca, swoje gesty, swój język. Otrzymał życie z życia innego człowieka. Takie pochodzenie tego, co własne, od innych nie jest sprawą samej tylko biologii. Oznacza ono, że również formy myślenia i widzenia świata, znamiona swojej ludzkiej psychiki otrzymał Jezus od ludzi żyjących przed Nim i na koniec od swojej Matki. Oznacza ono, że wraz z dziedzictwem przodków przyjął w siebie całą skomplikowaną drogę, jaka od Marii prowadzi wstecz do Abrahama, a w końcu aż do Adama. Nosił w sobie brzemię tej historii” [4].
 
Historia Jezusa była naznaczona osobistą traumą. Żył z „syndromem ocaleńca”, z traumą dziecka śmiertelnie zagrożonego w łonie matki, której groziło ukamienowanie z powodu podejrzenia o cudzołóstwo. Urodzony „na bruku”, w miejscu dla bydła, w brudzie i zimnie; od urodzenia prześladowany i ścigany, dzielił los uchodźców w Egipcie. Ssał mleko z piersi matki drżącej o Jego życie, ukrywany przez rodziców żyjących w permanentnym lęku o Jego bezpieczeństwo. Należał do dzieci, które miały wspaniałą opiekę, ale pogmatwaną historię życia. Ani ludzkie biedy międzypokoleniowe, ani brzemię historii trudnego dzieciństwa nie determinowały dorastania i dojrzewania Jezusa. A jednak, chociaż nosił w sobie skutki zranionej natury, ani ludzkie biedy międzypokoleniowe, ani brzemię historii trudnego dzieciństwa nie determinowały Jego dorastania i dojrzewania. Co więcej, kiedy słucha się Jezusa, z jaką miłością i szacunkiem mówił o dzieciach, z jaką delikatnością je traktował, ma się nieodparte wrażenie, że traumy z dzieciństwa stały się w sposób cudowny „błogosławionym środowiskiem”. Czytamy w Biblii, że w tych, a nie innych warunkach „nabierał mocy, czynił postępy w mądrości i latach, a łaska Ojca spoczywała na Nim” (por. Łk 2,40.52). Jezus, wzrastając w łasce u Boga i u ludzi, stał się niezwykle wrażliwy na los odrzuconych dzieci, na ich ubóstwo i bezbronność. Kiedyś mocno rozgniewał się na uczniów, bo zauważył, że zabraniali maluchom zbliżyć się do Niego. Marek napisał, że „wybuchnął oburzeniem” (eganaktesen). Tylko raz jeden został użyty ten czasownik w Ewangeliach w odniesieniu do Jezusa (Mk 10,14). Innym razem, nie przebierając w słowach, wołał „biada” do tych, którzy stają się gorszycielami najmniejszych (Mt 18,6).
 
Tożsamość: Syn
 
Dziecięctwo było dla Niego „najczystszą formą człowieczeństwa” [5]. Nie dlatego, jakoby dzieci były pod każdym względem idealne. Mają swoje „za uszami”. Jezus był daleki od romantycznego idealizowania dzieci. Dostrzegał w nich jednak pewną cechę dziecięctwa, którą uważał za najświętszą i niezastąpioną. To cecha, która kształtuje najgłębsze poczucie godności i nadaje sens ludzkiemu życiu. Przenikała Jego bóstwo i człowieczeństwo. Wyrażała Jego tożsamość. Całe życie Jezusa można by streścić w jednym słowie: „Syn”. Wyszedł z łona Ojca i wracał do Ojca. Oto sedno życia. Vado ad Patrem – powtarzał (J 14,28). Relacja z Ojcem Go konstytuowała. Żadna sytuacja, najbardziej traumatyczna, nie zachwiała Nim, bo był jedno z Ojcem. Kiedyś zwierzył się uczniom, że Go wszyscy zostawią, i... od razu dodał: „Ale Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną” (J 16,32). Bez więzi z Ojcem „nie byłby On tym samym, kim jest” [6]. Jego najważniejszy tytuł brzmiał nie „Pan” czy „Król”, ale „Dziecko”. Wszystkie inne godności pochodzą od tej jednej – godności Dziecka.
 
______________________
Przypisy:

[1] J. Ratzinger, Bóg Jezusa Chrystusa. Medytacje o Bogu Trójjedynym, tłum. J. Zychowicz, Wydawnictwo Znak, Kraków 1995.
[2] G. Aschenbrenner SJ, Życie z Jezusem, tłum. I. Dziasek, P. Kaźmierczak, WAM, Kraków 1992, s. 9.
[3] Benedykt XVI, Homilia podczas Mszy świętej na zakończenie sesji plenarnej Międzynarodowej Komisji Teologicznej, 6 października 2006. Cyt. za: „L’Osservatore Romano” (wyd. polskie), 1/2007, s. 31.
[4] J. Ratzinger, Bóg Jezusa Chrystusa, dz. cyt., s. 71.
[5] Tamże, s. 72.
[6] Tamże, s. 40.
 
1 2 3  następna
Zobacz także
Krzysztof Osuch SJ

Słowa Ewangelii z pierwszej Niedzieli Wielkiego Postu mówią o Jezusie, który przebywa na pustyni, pości, modli się i jest kuszony przez szatana. „Duch wyprowadził Jezusa na pustynię. Czterdzieści dni przebył na pustyni, kuszony przez szatana” (Mk 1,12). Święty Marek jest, niemal jak zawsze, wyjątkowo zwięzły. Ale i tak czujemy, że padają stwierdzenia mocne i życiowo ważne, gdyż i my brniemy przez pustynię, doświadczamy prób. Nieuchronnie zderzamy się z kuszeniami szatana. Jednak w tym wszystkim – na pustyni, pośród prób i pokus – możemy podobnie jak Jezus czuć się ogarnięci Miłością Ojca i prowadzeni przez Ducha.

 
Piotr Słabek
Jest wiele dróg ufności Bogu, bo każdy z nas jest inny, nazwany przez Boga jego własnym imieniem. Każdy z nas musi więc odkryć swoją drogę ufności. Będzie to droga tylko dla niego. Droga uwzględniająca to, kim był, kim jest, kim chce być i w jakich warunkach żyje.
 
Dariusz Piórkowski SJ

Zacznijmy od końca przypowieści o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-16). Zapytajmy, co tak zeźliło owych mężczyzn, którzy najdłużej pracowali w winnicy? Skąd to niezadowolenie i oburzenie? Czy ich powodem była niesprawiedliwość właściciela winnicy? Nie, ponieważ on umówił się z nimi o denara, a oni przystali na te warunki. I tyleż otrzymali. Gospodarz ich nie oszukał, ani nie naciągnął. Mimo to, z jednej strony, robotnicy zarzucili mu, że wszystkich potraktował tak samo. Z drugiej, że nie tak samo, bo nie uwzględnił ich znoju i poświęcenia. Dlatego poczuli się oszukani. Uważali, że właściciel jest im coś winien. O co więc poszło?

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS