logo
Środa, 24 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Bony, Horacji, Jerzego, Fidelisa, Grzegorza – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Ks. Mariusz Pohl
Chrześcijaninie, w kim pokładasz nadzieję?
Wieczernik
 


Problem z wiarą

Nadzieja to to, na czym polegamy, w czym upatrujemy wsparcia i pomocy, coś, co zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa i sens życia, co jest naszą najwyższą, najbardziej upragnioną wartością i celem życia.
 
Już samo sformułowanie tytułowego pytania uwidacznia podstawowy problem z na­szą wiarą, a raczej tym, co nazywamy potocznie chrześcijaństwem. Sugeruje bo­wiem, że chrześcijanin mógłby pokładać nadzieję w czymkolwiek: w różnych war­tościach, ideach, rzeczach i że może w tym przebierać jak na półkach w hipermarkecie. Oczywiście, człowiek ma prawo wyboru, ale to właśnie podjęty przez niego wybór decy­duje, kim jest: chrześcijaninem, materialistą, poganinem, bezbożnikiem, klientem wró­żek, horoskopów itd. A zatem dopiero odpowiedź na pyta­nie: „człowieku, w kim pokładasz nadzieję?” określa naszą toż­samość i życie. Chrześcijanin to ten, kto swoją nadzieję złożył w Chrystusie. A jeśli nie w Chrystusie, to znaczy, że nie jest w pełni chrześcijaninem, albo może nawet wcale.
 
Niestety, często nasze chrześcijaństwo ma charakter po­wierzchowny i formalny, jest tylko zewnętrzną deklaracją, ale bez życiowych konsekwencji. I dlatego wszystkim „niedzielnym katolikom”, „chodzącym do kościoła”, „wierzącym, ale niepraktykującym”, „bywalcom Pasterek”, „sympatykom Pa­pieża”, „ochrzczonym” itp., trzeba po­móc w podjęciu refleksji nad swoją wiarą i jej istotnymi elementami, wymogami i praktycznymi konsekwencjami. A obok osobistej więzi z Bogiem, wyrażającej się w modlitwie i liturgii, właśnie nadzieja jest głównym eg­zystencjalnym wyznacznikiem wiary.

Powiedz mi, w kim pokładasz nadzieję...
 
Nadzieja to to, na czym polegamy, w czym upatrujemy wsparcia i pomocy, coś, co zapewnia nam poczucie bezpieczeństwa i sens życia, co jest naszą najwyższą, najbardziej upragnioną wartością i celem życia, a zarazem fundamentem, na którym opieramy – zwykle nieświadomie – nasze codzienne sądy, decyzje, działanie. W ten sposób nadzieja jest bardzo praktycznym i miarodajnym kryterium, który rozstrzyga, kim rzeczywiście je­steśmy. „Powiedz mi, w kim pokładasz nadzieję, a powiem ci, kim jesteś”. Nadzieja kształtuje nas samych, nasz charakter, postępowanie, zasady życiowe, pragnienia.
 
Niestety, często nie rozumiemy czym w ogóle jest nadzieja. Np. wtedy, gdy mówimy: na­dzieja matką głupich. O nie, to naiwność jest matką głupich – wtedy, gdy wmawiamy sobie: jakoś to będzie. Taka postawa nie ma z nadzieją nic wspólnego. Jest to fałszywe przekonanie, że nic złego stać mi się nie może, że jakoś się wszystko samo poukłada. Sa­mo? Życie nie jest zlepkiem losowych przypadków i prawdopodobieństwo, że coś „samo” ułoży się po naszej myśli jest nikłe. Na to nie można liczyć.
 
Taka postawa jest typowym przykładem ucieczki od odpowiedzialności w bezczyn­ność: boję się podejmować osobiste decyzje, nie chce mi się myśleć, wysilać ani praco­wać, więc wmawiam sobie, że jakoś się uda. Owszem, niekiedy się udaje, ale zwykle tyl­ko wtedy, gdy mimo wszystko jesteśmy choć trochę przygotowani, nawet gdy świadomie nie zdajemy sobie z tego sprawy; albo gdy Bóg zlituje się nad naszą głupotą i oszczędzi nam klęski. Ale to nie ma nic wspólnego z nadzieją.

Nadzieja sięga dalej
 
Nadzieja jest przeciwieństwem takiej postawy. Nadzieja mobilizuje człowieka do dzia­łania, ryzyka i wysiłku. Nadzieja jest przekonaniem, że Bóg mnie do czegoś powołuje, wzywa, że czegoś ode mnie oczekuje i wyznacza mi jakieś zadania, bo wie, że z Jego po­mocą i w Jego imię potrafię im sprostać. To bardzo zobowiązuje. Człowiek zdaje sobie sprawę, że nie może zawieść, nie może pozwolić sobie na fuszerkę, bo sam Bóg liczy na moją współpracę i potrzebuje mojego zaangażowania. A skoro tak, to owocność i sku­teczność takiego działania jest możliwa, wręcz zagwarantowana przez Boga, jeśli tylko zrobię wszystko według Jego myśli i planów. A to wymaga maksimum wysiłku z mojej strony, bo Bóg nie lubi połowiczności i tandety. A więc nadzieja jest wezwaniem do dzia­łania, do życia na całego, do wykorzystania pełni możliwości. Gwarantem sukcesu – nie zawsze doraźnego – jest sam Bóg, ale autorem sukcesu – człowiek. I sukces musi nas kosztować.
 
Ale nasza nadzieja sięga dalej, niż tylko w doczesność. „Jeśli tylko w tym życiu na­dzieję złożyliśmy w Chrystusie, to bardziej niż wszyscy ludzie jesteśmy godni polito­wania” (1 Kor 15,19) napomina Paweł Koryntian. Nasza nadzieja dotyczy przede wszystkim życia wiecznego. Doczesność, nawet najbardziej udana, przemija nieodwołal­nie. A wieczność leży poza zasięgiem naszych naturalnych możliwości. Nie ma żadnych eliksirów wiecznej młodości, kwiatów paproci i tym podobnych spe­cyfików. Tylko Bóg może dać człowiekowi nowe, wieczne życie. Może dać je tylko jako dar swej łaskawości, bo nie ma takich zasług, które zdołałyby wysłużyć ten przywilej na mocy sprawiedliwej należności i zapłaty. Tylko nadzieja jest „poręką tych dóbr, których się spodziewa­my” (Hbr 11,1)
 
I dlatego powinniśmy wystrzegać się fałszywego lokowania swojej nadziei. Najpierw w dobrach doczesnych. Są one miłe i potrafią dostarczyć sporo radości i zadowolenia, ale nie mają wartości absolutnej. A niestety, jesteśmy skłonni taką wartość im nieraz przypisywać. Szczególnie pieniądzom. Pieniądz, który w istocie jest tylko środkiem płat­niczym i jako taki dobrze spełnia swą funkcję, jest przez nas traktowany znacznie powy­żej swej „przyrodzonej” roli i wartości. Przypisujemy mu niekiedy znaczenie wręcz ma­giczne: jako źródło i gwarant szczęścia

Jesteśmy tacy naiwni?
 
Czy zastanawialiśmy się kiedyś, na jakiej zasadzie same cyferki na koncie czynią nas tak zadowolonymi i szczęśliwymi? Rozumiem, że możemy się cieszyć, gdy kupimy nowe auto, ale cieszyć się z papierków, cyferek? Pewien gospodarz z przypowieści złożył swą nadzieję w dobrach zgromadzonych na długie lata w nowych gumnach; głupi, nie wie­dział, że tej nocy zażądają jego życia – i co? Jakże często jesteśmy do niego podobni. Inwestujemy w dobra doczesne, jakby to był ekwipunek na wieczność. Faraonowie wie­rzyli, że po śmierci udają się w długą podróż i będą potrzebowali tam złota, strojów, żyw­ności, więc gromadzili to w wielkich grobowcach. Ale że my jesteśmy tacy naiwni?
 
Proszę nie rozumieć tego jako potępienia i pogardy dla dóbr materialnych. Nie: pie­niądze, mieszkanie, auto, ubrania, żywność, sprzęt – to wszystko jest potrzebne do ży­cia. Ale tylko tyle: jest potrzebne, ma służyć, ma cieszyć, ma być używane. Biada jednak, gdyby te dobra miały być wyznacznikiem naszej wartości jako ludzi, gdyby miały przym­nożyć nam godności. Wtedy bogactwa zamienią się w narzędzie tortur i ułudy, przypra­wią nas o zgubę, a przynajmniej o wielki niepokój. Pieniądz jest dobry jako sługa, fatalny jako pan.
 
Innym przykładem fałszywie lokowanej nadziei, jest wiara we własne zasługi jako gwa­rancja zbawienia. Przodowali w takiej postawie faryzeusze: legalistyczna sprawiedli­wość, pozory świątobliwości, przekonanie o własnej samowystarczalności wobec prawa i Boga. Nieraz i my ulegamy temu fałszywemu przekonaniu, że nasze zbawienie zależy tyl­ko od nas, od naszego życia i postępowania. I w tym przeko­na­niu i nadziei, gromadzimy sobie „duchowy kapitał” w postaci zamówionych mszy, odmówionych pacierzy, odbytych pielgrzy­mek, odprawionych odpustów... Jeśli akty te nie są wyrazem naszej miłości i zaufania do Boga, lecz formą zabezpieczenia ka­pitału na wieczność – niewiele różnią się od brzęczącej waluty. Wartość człowieka i ludzkiej godności zasadza się bowiem nie na naszych zdobyczach i dokonaniach, lecz na miłości Boga, ni­czym przez nas niezasłużonej. Paweł wszystko uznał za stratę ze względu na najwyższą war­tość poznania i pozyskania Chrystusa. (Flp 3, 7nn)

A co dopiero mówić o żałosnych przypad­kach ludzi, którzy swe nadzieje pokładają w horo­skopach, wróż­bach, amuletach i in­nych „dobrach” okultystycznych. To nie jest tylko za­bawa czy moda. Jeśli ktoś wydaje spo­ro pie­niędzy na sporządzenie indywidualnego ho­roskopu albo za horendalną stawkę zama­wia telefo­niczną wróżbę tarota, to nie można tego uznać za niewinny kaprys czy rozrywkę.

Tylko Bóg może dać nam życie
 
I jeszcze jedna sugestia biblijna: uczniowie zmierzający do Emaus niewątpliwie złożyli swe nadzieje w Bogu, w obietnicach Pisma, to było źródło ich oczekiwań. Spodziewali się, że Jezus wypełni misję mesjańską, przywróci królestwo Izraela, obejmie panowanie nad światem. Wszak takie były zapowiedzi Pisma. Ale zapowiedzi potraktowane wybiór­czo i cząstkowo. Chrystus w swoim wykładzie teologii biblijnej, również powołał się na to samo Pismo, może nawet na te same cytaty, ale odczytał je w pełni prawdy. I pokazał, że nadzieja złożona w Bogu, w słowie Bożym, wcale nie gwarantuje wolności od cier­ień, niepowodzeń, krzyża. Wręcz przeciwnie: prowadzi do krzyża, na krzyżu się oczysz­cza i hartuje. I uczy, że tylko Bóg może dać nam życie, nawet, gdy to życie odbiera.
 
Jeśli zatem chcemy badać i poznawać swoje nadzieje, by lokować je tam, gdzie nale­ży, to wskazówek jak to robić, powinniśmy szukać w słowie Bożym.

ks. Mariusz Pohl
Wieczernik nr 138 - lipiec/sierpień 2005
 
fot. Vins13pattar Life
Pixabay (cc) 
 
Zobacz także
Aneta Pisarczyk
Potrzeba kontrolowania własnego życia i otaczającego świata jest wpisana w psychikę każdego z nas. Różnimy się jednak między sobą poziomem jej natężenia. Są osoby, które próbują kontrolować najmniejszy szczegół, planują każdy kolejny krok i konsekwentnie trzymają się określonych reguł. Natomiast niektórzy z nas zdają się na to, co przyniesie kolejny dzień, potrafią delegować obowiązki, dzielić się odpowiedzialnością, żyją bardziej spontanicznie. Która z opisanych postaw jest nam bliższa? 
 
ks. Tomasz Jaklewicz
Przez ile dróg musi przejść każdy z nas, by mógł człowiekiem się stać? – śpiewał Bob Dylan. Bez wątpienia przez wiele. Wśród nich pojawi się też droga krzyżowa. Prędzej czy później spotkamy krzyż, który trzeba ponieść. Choroba, wypadek, jakaś niesprawiedliwość, grzech własny lub cudzy, samotność… A może ciężar samego życia, które ułożyło się tak, a nie inaczej. Krzyża nie bierze się na siebie, nie wybiera, on raczej spada na nas, często znienacka. 
 
Wojciech Werhun SJ

Kiedyś jeden z jezuitów powiedział mi, że to, co sprawia, że Bóg szaleje z miłości do człowieka, to właśnie ludzka słabość. Jezus mówi: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście”. Nie: mocni i wytrwali, ale „utrudzeni i obciążeni”. Taką samą historię niedawno wspominaliśmy: Jezus rodzi się w ludzkiej „dziurze”. Mam więc wybór: czy zależy mi bardziej na miłości Boga, czy na pozbyciu się mojej słabości? 

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS