logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
o. Mateusz Hinc OFMCap
Co lepsze: być z kimś czy samemu?
eSPe
 


Mały, ale własny

A rozwiązanie znajduje się w nas samych. Bo to my decydujemy o tym, jak na powołanie odpowiedzieć. Oczywiście, byłoby zbyt wielkim uproszczeniem napisać, że wszystko zależy od naszej woli. Bo aż tak pięknie nie jest. Możemy za św. Pawłem powiedzieć, że pragniemy dobrych rzeczy, ale dochodzi w nas do głosu stary człowiek i czynimy to, czego nie chcemy. Tak nierzadko jest z tymi, którzy uciekają od realnych kontaktów w świat wirtualnych spotkań, rozmów, wymiany myśli, blogów, itd. Są to często osoby, które bardzo potrzebują ciepła, zrozumienia, drugiej bliskiej osoby. Jednak w realnym świecie nie czują się na tyle odważne, a może adekwatne, aby ryzykować spotkanie. Za taką postawą może się kryć - z jednej strony - prosty brak doświadczenia relacji bo, dajmy na to, nigdy nikt nie nauczył ich bycia z innymi. Albo nie mieli okazji ku temu. Ale mogło się zdarzyć, że zostali odrzuceni, zranieni... i w konsekwencji schowali się w skorupce jak ślimak. Wychodzą z niej przed ekranem komputera, bo tam wydaje się im, iż nikt ich nie widzi, nie wyśmieje, nie skrzywdzi. To jest druga strona. W każdym razie lęk, brak doświadczenia, różne zranienia, niewiara w siebie, nieakceptowanie siebie (choćby swego wyglądu, czy braku wymarzonych „zdolności”) sprawiają, że osoby te nie podejmują ryzyka spotkania z drugim człowiekiem. Proszę zobaczyć – wracam do pierwszych rodziców – nie ufają innym i sobie. Jednym słowem wcale nie trzeba szukać przyczyn problemów nie wiadomo gdzie...

Psycholodzy już od dawna udowadniają, że wspólnota jest potrzebna każdemu człowiekowi do pełnego rozwoju. A rozwijamy się, dojrzewamy przez całe życie. Tak więc unikając spotkania z drugim człowiekiem w realnym świecie sprawiamy, że nasze dojrzewanie nie przebiega tak, jak powinno. Uważam, że każdy z nas ma wpisane nie tylko jakieś zadanie do wykonania, ale i formę fizyczną, psychiczną i duchową, która jest tylko jego i która winien osiągnąć w wyniku swojego rozwoju. I tak, jak do realizacji zakodowanych w nas możliwości fizycznych potrzebne są odpowiednie warunki, tak analogicznie i do pozostałych płaszczyzn: psychicznej i duchowej. Oczywiście, każdy z nas jest inny. Ma inne potrzeby i inne marzenia, pragnienia, różnimy się osobowościami. Jest wielką pokusa robić ze wszystkich ludzi identyczne istoty. Przecież tak jak różnimy się między sobą fizycznie, tak i jesteśmy zróżniocowani psychicznie. Wiemy, że są osoby, które bardzo dobrze czują się będąc pośród innych: zawsze w centrum, wyśmienicie radzą sobie z relacjami, ale bardzo źle znoszą samotność, ciszę. Nazywamy ich – praszczając – ekstrawertykami. Odwrotność – również dobra – to introwersja. Charakteryzuje osoby kochające ciszę, samotność. Preferują spokój, znajome miejsca i unikają hałasu, tłumu. Mają też kłopoty w nawiązywaniu relacji, za to są osobami na ogół głębokimi. Są też osoby łączące jedną i drugą cechę: trochę ekstra- a trochę intrawertyczni. Już ten zespół cech pokazuje, że każdy z nas inaczej będzie podchodził do samotności i relacji z innymi. Jednak należy odróżnić osoby introwertywne, które preferują ciszę, od osób unikających ludzi ze strachu czy też z braku wiary w siebie. Bo różnica jest spora.

Ale chciałbym wrócić do tytułowego pytania: być z kimś czy samemu? Z tego, co napisałem, wynika, że lepiej z kimś. Z tym, że potrzebne jest jeszcze jedno wyjaśnienie. Otóż badania wskazują na zmieniające się w ostatnim czasie nastawienie do małżeństwa i wspólnoty. Jeszcze w latach siedemdziesiątych, kiedy ktoś żenił się, stawiał sobie pytanie: co mam zrobić, aby moje małżeństwo, rodzina była szczęśliwa? Co mogę zrobić, aby wnieść w nią jak najwięcej szczęścia? Obecnie, jako że nierzadko brakuje w rodzinach miłości, bycia ze sobą, głębokich i autentycznych relacji, szukamy szczęścia poza własną rodziną. I wiele osób wstępuje w związki małżeńskie lub do wspólnot z pragnieniem (czy nawet ukrytym żądaniem) otrzymania i przeżycia szczęścia. „W mojej rodzinie szczęścia nie doznałem, więc da mi je małżeństwo/wspólnota”. Mam nadzieję, że różnica jest widoczna. Nie myślimy o tym, aby dawać, coś robić, ale aby otrzymać... A to nie zadziała. Bo jeśli dwie osoby wchodzą w związek małżeński lub tworzą wspólnotę z oczekiwaniem szczęścia i miłości, to skąd ono ma przyjść? Kto ma je dać? I konsekwencją takiego podejscia jest zawód, pretensje, rozżalenie i dramaty. Tymczasem uważam, że tyle otrzymamy, ile wpłacimy. Jak w banku: trzeba wpłacać, aby móc otrzymać odsetki. A im więcej na koncie, tym odsetki większe.

Zatem kwestia zasadnicza to nie pytanie: “Lepiej samemu czy we wspólnocie?”, ale wzięcie odpowiedzialności za siebie i innych przez aktywne tworzenie wspólnoty. Obojętnie czy będzie to małżeństwo czy wspólnota zakonna. Ważne jest, aby nie czekać na to, co się dostanie, ale dawać. Warto ryzykować. Jeśli nie mamy doświadczenia, jeśli nas nikt tego nie nauczył, to może jest czas na to, aby samodzielnie zrobić pierwszy krok. Może nieudolny, ale mój. A warto!

o. Mateusz Hinc OFMCap   
 
Zobacz także
Marta Wielek
Wiele par, które zgłaszają się do duszpasterstw osób żyjących w związkach niesakramentalnych, dręczy podobny dylemat. Z jednej strony jest miłość, z której nie potrafią zrezygnować, bo jest dla nich pewnym dobrem – często największym, jakie ich w życiu spotkało – z drugiej pojawia się świadomość grzechu i poczucie odrzucenia przez Kościół. 
 
Jacek Salij OP

Skoro wyznawcy Chrystusa wystawieni są na prześladowania, a co gorsza, nawet nam grozi załamanie w wierze i odejście, to co znaczą słowa Chrystusa: „Jam zwyciężył świat”? Fragment o ostatniej próbie Kościoła, który znajduje się w Katechizmie Kościoła Katolickiego, zaczyna się od następujących stwierdzeń: „Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących (...)” (KKK 675).

 
Krzysztof Osuch SJ
Wszyscy pragniemy żyć w radości. Tęsknota za radością jest uniwersalna. Ale doświadczanie smutku (przynajmniej od czasu do czasu) jest też powszechne. Jest nam bardzo źle, gdy w smutku upływa nam życie. Brak radości jawi się nam jako wielki brak. Tęsknota za życiem w radości i jej nierzadki brak otwierają nas na poszukiwania kogoś, kto pomógłby nam żyć w pokoju serca i w radości. 
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS