logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jadwiga Martyka
Czterej bracia
Źródło
 


Odejście rodziców, po ludzku, było dla ich synów niezrozumiałe i wręcz niesprawiedliwe. Teraz, gdy powinni oni cieszyć się dorosłymi dziećmi, ich życiowymi sukcesami, patrzeć jak rosną wnuki - musieli pożegnać się z tym światem. Dobrze, że przynajmniej matka zdążyła poznać synową Ewę i ujrzała pierwszego wnuka Tobiaszka.

Młodzi mężczyźni nie dyskutowali z wyrokami Opatrzności i powoli godzili się z wolą Najwyższego.
Dariusz, jako najstarszy, poczuł się szczególnie odpowiedzialny za rodzinę. Na swoje barki wziął nie tylko kierowanie rodzinnymi interesami, ale także troskę o dalsze losy Sławka, Tomasza i Marcina. Było to niezwykle trudne zadanie, gdyż skończył dopiero dwadzieścia siedem lat, a trzej jego bracia byli niewiele młodsi; różnica wieku między nim a najmłodszym wynosiła zaledwie pięć lat.

Bracia przyjęli zasadę, że zawsze będą się trzymać razem, wspólnie pracować i w sposób naturalny, niewymuszony dzielić się uzyskanymi dochodami. Wieczorami spotykali się, omawiali miniony dzień i dzielili obowiązki, jakie mieli wykonać nazajutrz. Wszystko zaczęło się dobrze układać, gdy niespodziewanie przyszło kolejne trudne doświadczenie.

W niespełna rok po śmierci matki zaczadzeniu uległ Tomasz. To, że żyje, można uznać za cud.
- Pamiętam, była późna jesień, spadł pierwszy śnieg - opowiada Dariusz. - Tomkowi przypadło w udziale nadzorowanie prac firmy wykonującej modernizację ogrzewania w jednym z kurników naszej fermy, na której hodowaliśmy kurczaki. W tym samym czasie zachorował jeden z pracowników, więc brat pozostał dłużej na terenie gospodarstwa; ktoś musiał bowiem mieć oko na komputery dozujące paszę i wodę dla drobiu. Nocował w pomieszczeniu socjalnym, gdzie niedawno uruchomione zostało nowe ogrzewanie. Gdy na trzecią noc nie wrócił do domu, a jego telefon komórkowy milczał, zaniepokojeni Sławek i Marcin postanowili sprawdzić, co się stało.

Po przybyciu na miejsce zobaczyli Tomasza leżącego na podłodze, miał sine usta i nie dawał znaków życia. Marcin, który studiował farmację, rozpoczął reanimację. Powiadomili też pogotowie ratunkowe, jednak zamiast oczekiwać na przyjazd karetki, postanowili sami przewieźć brata do najbliższego ośrodka zdrowia. Stamtąd zabrali lekarza i udali się - przekraczając wszelkie przepisy ruchu drogowego - do szpitala w Janowie Lubelskim. Po wstępnych badaniach i stwierdzeniu bardzo poważnego zatrucia tlenkiem węgla, lekarze rozłożyli ręce; nie byli w stanie nic pomóc, doradzili przewiezienie młodego człowieka do Lublina. Bracia uczynili to niezwłocznie, helikopter przetransportował go do kliniki, lecz i tam nie dawano mu praktycznie żadnych szans.

- U Tomasza stwierdzono toksyczne uszkodzenie wątroby i nerek, encefalopatię, pęknięcie płuca i odmę opłucnową. Nie reagował na żadne bodźce, pojawiły się więc obawy o uszkodzenie mózgu. Wszelkie dopuszczalne normy zawartości związków toksycznych w organizmie przekroczone były kilkadziesiąt razy - wylicza Dariusz i uzupełnia: - Tomek był cały obrzęknięty, wyglądał, jakby go ktoś napompował powietrzem. Do tchawicy wprowadzono mu rurkę tracheotomijną, żeby się nie udusił. I oczywiście leżał nieprzytomny, bez jakiegokolwiek kontaktu. To było straszne.

Bracia robili wszystko, by zapewnić choremu jak najlepszą opiekę. Na konsultacje przyjeżdżali najbardziej znani specjaliści z całej Polski, ale niewiele mogli zdziałać. Ordynator oddziału, człowiek głęboko wierzący, nigdy nie odebrał rodzinie nadziei. Dawał jednak do zrozumienia, że można ją mieć raczej w Bogu, niż w działaniach medycznych.

Inaczej, wręcz skandalicznie, zachował się jeden z lekarzy asystentów.
- Pewnej nocy, gdy czuwałem przy Tomaszu, lekarz ten złożył mi propozycję, bym go sowicie wynagrodził, bo inaczej różnie może być z moim bratem. Jest bowiem w takim stanie, że gdyby zszedł choćby jutro, nikt niczego nie będzie podejrzewał i sekcja zwłok też niczego nie wykaże. Przekonywał mnie, że tak naprawdę, to robimy sobie złudne nadzieje, ponieważ ten pacjent jest już jak warzywo i właściwie nie wiadomo dlaczego jeszcze oddycha, więc nie ma sensu na siłę podtrzymywać jego egzystencji, nie ma potrzeby, by zajmował łóżko. Słuchając tych wywodów, wpadłem w szał, nie byłem w stanie zapanować nad sobą, powiedziałem mu, że jest śmieciem i chciałem pobić, nawet polało się trochę krwi - wyznaje Darek.
 

 
 
Zobacz także
Stanisław Łucarz SJ
Choroba w życiu człowieka nie jest niczym wyjątkowym. Jest integralną częścią jego kondycji, polegającej na przygodności i przemijalności, a więc pewnej fundamentalnej niedoskonałości, która w chorobie dochodzi do głosu, niekiedy w sposób bardzo dojmujący. Zdrowie nie polega wcale na nieobecności żadnych pierwiastków chorobowych w organizmie czy psychice człowieka, lecz na równowadze pomiędzy nimi a mechanizmami odpornościowymi. Jest więc czymś dynamicznym...
 
Iwona Józefiak
W ostatnich dniach starego roku otrzymałam list od znajomej, z drugiego końca Polski. Wspomniana pani zakończyła swój list w ten sposób: "Przestałam wierzyć księżom... Wpojono mi ideały, których nie ma. Idealny ksiądz to ten, który posiada lepsze auto i jest nadziany kasą"...
 
Paulina Matras
Czym jest cud? Ingerencją Boga w sprawy natury? A może miłosierdziem Bożym? Bez wątpienia cuda istnieją, chociaż często ich nie dostrzegamy. Dzieją się obok nas. Fakt, że Jezus oddał za nas swoje życie, to dowód na to, że bardzo nas kocha i chce naszego dobra...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS