logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Wywiad z o. Augustynem Jankowskim OSB
Czy Jezus założył nową religię?
eSPe
 


Czy Jezus założył nową religię?

Redaktor naukowy Biblii Tysiąclecia, tłumacz m.in. Listu do Efezjan, Listu do Filipian oraz Apokalipsy św. Jana, przez ponad 10 lat członek Papieskiej Komisji Biblijnej Kongregacji Doktryny Wiary, autor niezliczonych publikacji biblijnych... Z ojcem profesorem Augustynem Jankowskim, benedyktynem z Opactwa tynieckiego, rozmawia Danuta Piekarz.

Pan Jezus spędził około 30 lat w Nazarecie, a tak krótka, stosunkowo, jest Jego działalność publiczna. Mógłby ktoś powiedzieć: iluż ludzi można by przez te lata nauczyć, uzdrowić... Czy te lata Nazaretu nie są, przynajmniej sądząc po ludzku, jakby czasem straconym?

Po ludzku można by tak oceniać. Ale mnie się wydaje, że właśnie tutaj dochodzi do głosu ten Boży paradoks - że Bóg nie jest skrępowany ludzkimi środkami, ludzkimi metodami, bo potrafi rozłożyć sprawę na długie lata: Jezus historyczny działał krótko, ale przedłużenie Jezusa w Kościele działa do dziś dnia. I dlatego właśnie ten Duch Święty, który, według zapowiedzi Jezusowej, nauczy nas wszystkiego i doprowadzi do całej prawdy (J 14,26), powoli rozwija tę - jak można by powiedzieć - jeszcze zalążkową naukę Jezusa Chrystusa. Kiedy apostoł Filip był pośrednikiem rozmowy Greków, (to znaczy może pobożnych prozelitów albo zwolenników jahwizmu) i przyprowadził ich do Jezusa, to odpowiedź Jezusa była bardzo znamienna: nie powiedział wprost, że nie udzieli im wywiadu, tylko mówił o zasadzie ziarna pszenicy, które najpierw musi wpaść w ziemię i obumrzeć, zanim wyda owoc (por. J 12,20-26). Za pomocą tej przenośni Jezus stwierdził, że Jego śmierć jako Odkupiciela jest koniecznym warunkiem powodzenia późniejszej wielkiej misji skierowanej na cały świat.

W Nazarecie Jezus na pewno nauczył się - oczywiście jako człowiek - bardzo wielu rzeczy, które nam potem umiejętnie przekazał. Zdaje mi się, że bardzo wiele szczegółów w przypowieściach i porównaniach Jezusa jest zaczerpniętych z tego właśnie okresu nazaretańskiego. Uważam, idąc za jednym z egzegetów, że nie byłoby przypowieści o niewieście, która zaczyniła trzy miary mąki, gdyby Jezus nie widział codziennie, jak robiła to Jego Matka.

Nie dziwię się Romanowi Brandstaetterowi, że w swojej kapitalnej trylogii: "Jezus z Nazaretu" czyni Pana Jezusa nie tyle cieślą w warsztacie Józefowym, ile robotnikiem w winnicy. Oczywiście, jest to dowolna supozycja, ale jedna z tych właśnie, która pokazuje, że i ten długi okres czasu Jezus - jako człowiek - w tym materiale ludzkim empirycznym wyzyskał do późniejszego nauczania.

Przejdźmy może do Kazania na Górze. Mówi się często, że Osiem Błogosławieństw to pewnego rodzaju rewolucja. A przecież już i w Starym Testamencie wyrażano się z wielką troską o ubogich, uciśnionych, płaczących... Na czym polegała rewolucja Ośmiu Błogosławieństw?

Stary Testament ma wprawdzie piękne przejawy troski o człowieka - zwłaszcza w tak zwanej reformie deuteronomistycznej - głębokiego humanizmu, humanitaryzmu w przepisach; brak mu jednak jednej rzeczy, która jest wyraźna w Kazaniu na Górze: perspektywy eschatologicznej. Stary Testament nie miał wielkich nadziei (poza ostatnimi, najpóźniejszymi księgami) na życie przyszłe, natomiast bardzo chętnie rozwijał ideę nagrody za dobre postępowanie, wyrównania tu, na tej ziemi. Tymczasem w Ośmiu Błogosławieństwach - zwłaszcza jeżeli weźmiemy ich odpowiednik, tzn. cztery błogosławieństwa Łukaszowe, które, jak się zdaje, są bardziej pierwotne niż osiem Mateuszowych - dokładnie widać, że rewolucja polega na tym, iż obecna rzeczywistość, pełna niesprawiedliwości i ucisku, ustąpi kiedyś miejsca zupełnie nowej rzeczywistości. I dlatego błogosławieni, a więc, paradoksalnie, szczęśliwi są ci, którzy są teraz, tutaj uciśnieni. I to jest rewolucja.

Skoro już nawiązaliśmy do Starego Testamentu, jak można by odpowiedzieć na postawione przez kogoś pytanie: "Czy Jezus założył nową religię?"

Moim zdaniem tak nie wolno mówić, chociaż jest to na pewno jedno ze spostrzeżeń biorących pod uwagę kontrast, jaki zachodzi pomiędzy nauką Starego a Nowego Testamentu. Natomiast jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że Jezus rozpoczął swoje nauczanie od hasła: "Królestwo Boże", to jest dowód, że kontynuował naukę, która już była znana doskonale w Starym Testamencie. W Psalmach tyle razy powtarza się zdanie: "Jahwe jest Królem". Jezus uczy o prawdziwym, ostatecznym etapie Królestwa, ale nie o czymś całkiem nowym. I w tym znaczeniu jest to na pewno kontynuacja. Ale nie zapominajmy, że istnieje też daleko idąca transpozycja, bo wartości starotestamentowe, nawet te największe, są umieszczone w nauczaniu Jezusa na zupełnie innej płaszczyźnie: na płaszczyźnie całkowicie nadprzyrodzonej. Ale jest to w dalszym ciągu to, co było wtedy głoszone. Gdy Jezus zmartwychwstały pouczał idących do Emaus zatroskanych uczniów, to wyraźnie powiedział do nich, co o Nim powiedziano u proroków i we wszystkich Pismach (Łk 24,27); krótko mówiąc: pokazał, że Jego życie było niczym innym, jak wypełnieniem Pism, czyli dalszym ciągiem.

W Kazaniu na Górze znajdujemy też polecenie miłości nieprzyjaciół. Czy miłość nieprzyjaciół to pacyfizm? Czy chrześcijanin ma prawo walczyć, bronić się?

Jezus postawił tę sprawę nie jako nakaz, ale jako radę. A więc na przykład: Jego słynny logion o nastawieniu drugiego policzka po uderzeniu, o oddaniu płaszcza, o pójściu dalej dwa tysiące kroków (por. Mt 5,38-48) - to są rady, które pozwalają rozładować wszystkie napięcia. Jeżeli człowiek nauczy się być tak wielkodusznym, tak ofiarnym, to pokona przeciwnika swą niesłychaną dobrocią. Czyli jest to recepta raczej na indywidualne kontakty międzyludzkie aniżeli rada dla państw. Kiedy przy aresztowaniu Jezusa Szymon Piotr wyciągnął miecz do obrony Pana, dowiedział się, że ma schować miecz do pochwy, bo kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie (por. Mt 26,53).

A jednocześnie Jezus bardzo trzeźwo przewidywał, że jeszcze będą wojny i przecież wśród zapowiedzi eschatologicznych zapowiada przyjście wojen, różnych niepokojów... (por. Mk 13,8 par.). Zobaczmy, ile miejsca zajmują wojny w Apokalipsie św. Jana, w tej księdze, która mówi o przyszłych dziejach. Zdaje mi się, że nie ma co oczekiwać od Pana Jezusa nauki o pokoju politycznym, bo co do tej sprawy, chyba zostawił On Kościołowi pole do powolnego przerabiania mentalności ludzkiej, aż wszystko będzie wyrównane. Czy i w jakim stopniu to się uda osiągnąć, to trudno powiedzieć, bo obrazy apokaliptyczne zdają się temu przeczyć - nawet samo zakończenie dziejów może być paroksyzmem jakiejś walki. Więc zdaje mi się, że trzeba by tak powiedzieć: pacyfizm, który uważa za zadanie wprowadzać ludzkość w warunki pokoju, ma najlepszą gwarancję, jaką można sobie wyobrazić, w tym właśnie, że nauka Ewangelii rozładowuje wszystkie konflikty, jeżeli się nią przejąć. Wiemy natomiast, że tak zwane pojęcie wojny sprawiedliwej, zwłaszcza wojny obronnej, jest na pewno pojęciem całkowicie ewangelicznym, dowodem na to duża liczba kanonizowanych rycerzy, królów, którzy prowadzili wojny, jak św. Ludwik IX i wodzów. Dlatego mamy pamiętać, ze Ewangelia jest zaczynem, który ma przekształcać ludzkość na całym odcinku, aż do paruzji. Natomiast dzisiaj na pewno każda wojna jest nieszczęściem, ale wtedy, gdy jest obronna, jest na pewno sprawiedliwa.

Przejdźmy może do problemu cudów Pana Jezusa. Jest rzeczą ciekawą, że według naszej logiki cuda są źródłem wiary: człowiek wierzy na podstawie tego, że zobaczył cud; tymczasem jest jakby na odwrót: Pan Jezus wymaga wiary, by dokonał cudu.

Zdaje mi się, że jest jedno i drugie. Zacznę właśnie od tego drugiego. Mianowicie: zaraz po pierwszym cudzie pisanym w Ewangelii według św. Jana - a wszystkie dziewięć cudów w tej Ewangelii są znakami o ogromnym ładunku teologicznym - następuje refleksja ewangelisty, że uczniowie zobaczyli chwałę i uwierzyli (J 2,11). Czyli cud przemiany wody w wino spełnił swoje zadanie.

Pytanie dotyczy innej sprawy: cudowne znaki Jezusa nie są tylko środkiem do wywołania wiary, ale są czymś znacznie większym: są znakami, rzeczywistymi przejawami Bożej Opatrzności działającej w tym właśnie czasie mesjańskim, na co trzeba się otworzyć w tym znaczeniu, że trzeba ten znak Boży z wdzięcznością przyjąć. I to jest ta wiara. Nie jest to wiara w to, że Bóg rzeczywiście w tej chwili dokonał jakiegoś - powiedzmy - zakłócenia porządku praw natury, tylko że Bóg, jak zapowiedział w Starym Przymierzu, w tej epoce mesjańskiej będzie pokazywał, że Królestwo Boże osiągnęło nowy etap. Tak że oba aspekty są moim zdaniem od siebie nieodłączne. I ten - nazwijmy - apologetyczny: wywołanie wiary, jak i ten, którego Jezus żądał od swoich słuchaczy, mianowicie żeby byli otwarci na Boże działanie. Oni chcieli znaków według swojego upodobania, a Jezus mówił, że mają przyjąć te znaki, które Bóg przewidział.

Popatrzmy choćby na scenę w Nazarecie, gdzie jest powiedziane, że nie mógł uczynić cudu z powodu ich niedowiarstwa...

Tak, to jest najlepszy dowód, że jeżeli nie ma postawy otwartości, to znak nic nie powie. Człowiek musi być otwarty na znak. Racjonalista, który mówi, że cudów nie ma - jest zupełnie zamknięty na to wszystko. A tymczasem trzeba mieć na początku przynajmniej tyle wiary, że Bóg może w ten sposób znacząco przemówić do człowieka. Ponadto nie wystarczy niezwykłość samego zdarzenia, tylko musi być w tym sens: jaka jest wymowa tego faktu dla naszej wiary. Ale zauważmy, jak już powiedziałem: wszystkie cuda u św. Jana są znakami, a każdy z nich ma wielki wymiar teologiczny: np. przywrócenie wzroku niewidomemu (J 9) to wielka metafora tego, że Jezus przynosi światło na tę ziemię; jeżeli weźmiemy pod uwagę Łazarza (J 11) - Jezus przywraca życie utracone, jest zwycięzcą śmierci. Za każdym razem w cudach Jezusa o wiele ważniejsza jest ich treść teologiczna aniżeli tak zwany wymiar teratyczny, to znaczy wymiar niezgodności ze zwykłym biegiem praw natury.

Proszę wybaczyć, że postawię pytanie osobiste: czy jest jakaś scena czy słowo, w którym Pan Jezus zadziwia, niepokoi, zaskakuje Ojca Profesora?

Owszem, jest takie zdanie, zapisane tylko u Łukasza: zdanie, którego sensu do końca nie umiałbym wytłumaczyć: Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie? (Łk 18,8). Jest to rzeczywiście bardzo trudne zdanie. Ono nie mówi, że nie będzie już wiary na ziemi, bo ze strony Jezusa to jest tylko pytanie, ale jest to coś w rodzaju - jeśli wolno tak się wyrazić - pewnej pesymistycznej melancholii Jezusa w stosunku do tego, co widzi przed sobą. To pytanie powinno nas pobudzać do tego, byśmy zrewidowali naszą wiarę, bo bez wiary nie można podobać się Bogu - jak mówi List do Hebrajczyków (11,6).

Są też inne sceny, które czasem nas niepokoją, np. rozmowa z Kananejką czy słowa Pana Jezusa wypowiedziane w chwili, gdy krewni chcą się z Nim spotkać... Czy nie wydaje się Ojcu, że te słowa są zbyt surowe?

Tak, one są surowe, ale tylko przy powierzchownej lekturze. Zgadzam się, że rozmowa z Kananejką, zwłaszcza w opisie Mateuszowym (Mt 15,21-28), bo u Marka (Mk 7,24-30) lepiej brzmi - jest rzeczywiście surowa. Jest ona niczym innym, jak tylko wystawieniem na próbę tej kobiety, przeegzaminowaniem jej, a egzamin zdała rzeczywiście na piątkę. Jezus traktuje ją z taką wyraźną - powiedzielibyśmy - "dyskryminacją" po to, by jej wiara mogła przezwyciężyć wszystkie opory. Ewangelista ukazuje nam potem zdziwienie Jezusa: O niewiasto, wielka jest twoja wiara! W swojej wszechwiedzy Jezus wiedział, jaki będzie wynik, a doprowadził ją do tego ostatniego momentu, że ona uważała się nawet za "szczenię" i wtedy właśnie zasłużyła na tę łaskę.

Natomiast logion o krewnych (por. Łk 8,19-21 par.) ma ogromne znaczenie na tle tamtej sytuacji: ta cała surowość była podyktowana tym, by przełamać kategorie myślenia ówczesnych ludzi. Oni uważali, ze Jezus to Rabbi, który, kiedy przyszła Matka i krewni, powinien przerwać swoją naukę, bo jest tu rodzina, a tego wymaga normalne - powiedzielibyśmy - poczucie solidarności rodzinnej. A Jezus chce powiedzieć, że Jego misja jest tak wielka, iż przekracza wszystkie więzy rodzinne. Do tego mamy inne logia, np. Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien (Mt 10,37) - to znaczy, że wymaganie Boga jako Absolutu jest większe niż takie nawet dyktanda jak miłość najbliższych osób. To jest powód: konieczność ukazania płaszczyzny zupełnie nadprzyrodzonej i nowej, ona wywołuje tę pozorną surowość, ale to jest surowość Absolutu, Boga, który sobie zaprzeczyć nie może. A jest miłością.

 Na koniec może odwrotne pytanie: która wypowiedź Pana Jezusa jest zdaniem Ojca Profesora najpiękniejsza? W której On najbardziej wyraża Siebie?

Trudno o jedną wypowiedź. Myślę, że prawdziwym wylewem Serca Jezusa jest Ostatnia Wieczerza według Jana (13-17): te rozdziały, w których w ramach wielkoczwartkowego sprawozdania św. Jan umieścił na pewno nauki z bardzo wielu czasów, wypowiedziane w różnych okolicznościach, a umieścił je jako testament. Zdaje mi się, że najbardziej przemawia to, w jaki sposób Jezus przekazuje to, co najdroższe. Nie można tu mówić o jednym słowie, tam są różne sentencje niezwykle piękne: Ja jestem Drogą, i Prawdą, i Życiem (J 14,6), albo Beze Mnie nic nie możecie uczynić (J 15,5). To są słowa, które w tej całości są po prostu niezastąpione. Powiedziałbym, że najpiękniejszy jest testament Jezusa przy rozstaniu się z nami. To jest bowiem testament miłości.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

rozmawiała Danuta Piekarz

 
Zobacz także
Redakcja "Listu"
W ojcostwie duchowym, podobnie jak w przypadku ojcostwa fizycznego, chodzi o zrodzenie. Tyle że o zrodzenie – jak to określał św. Paweł – do życia wiecznego. Każdy z nas do takiego ojcostwa musi dojrzewać. Jeżeli tego nie robi, to dziecinnieje, karłowacieje. 

Rozmowa z o. Andrzejem Kamińskim, dominikaninem
 
ks. Andrzej Draguła

Z pewnością na przyjmowanie Ewangelii przez świat, na opozycję wobec głoszonego słowa Bożego wpływają czynniki nadprzyrodzone: łaska wiary i pokusa niewiary. Pierwsza jest darem danym od Boga, druga szatańską pokusą przeciwko temu darowi. Oba te czynniki w dużej mierze są poza naszą zdolnością do językowego uchwycenia. Jednocześnie trzeba przyznać, że "reakcja" człowieka na oba czynniki pozostaje w dużej mierze w obszarze tajemnicy.

 
Karolina Krawczyk

Nie wolno z powodu pieniędzy zdradzać Pana Boga i drugiego człowieka. Nie wolno stracić wartości, honoru czy przyjaźni. Czy z powodu chciwości mogę coś ukraść lub zniszczyć drugiego człowieka? Nie. Tu nie wolno mieć żadnych wątpliwości


– mówi ks. Wojciech Węgrzyniak, znany oraz ceniony biblista i rekolekcjonista. O tym, dlaczego warto mieć dystans do bogactwa rozmawia z Karoliną Krawczyk

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS