logo
Czwartek, 25 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Jarosława, Marka, Wiki – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Jowita Guja
Czy miłość jest niebezpieczna?
List
 


Porozmawiajmy najpierw o zakochaniu. 
 
Na tym etapie ważne są trzy elementy: zaangażowanie erotyczne, poczucie jedności, “stopienia się” z drugą osobą oraz idealizacja. Z każdym z tych elementów możemy mieć problemy, które utrudnią dalsze budowanie miłości. Pierwszy problem to nieumiejętność przeżywania bliskości i ciepła, wyrażania ich i przyjmowania. Powodem tego mogą być bolesne doświadczenia z własną seksualnością, mające swoje źródło niekoniecznie w jakichś dramatycznych przeżyciach, ale na przykład w tym, że ktoś ważny, na przykład rodzic czy opiekun, naśmiewał się z naszego ciała. Tak naprawdę nie trzeba być wcale poważnie zranionym, żeby bać się przyjemności zmysłowej. Czasami wystarczy nawet wysłuchać błędnej katechezy, żeby zacząć postrzegać swoją seksualność w sposób demoniczny.
 
Drugi problem stanowi trudność z prawidłowym przeżywaniem jedności z drugą osobą. Tutaj ważne jest, żeby umieć być blisko siebie, ale jednocześnie nie tracić własnej tożsamości, autonomii i kontroli nad swoim życiem. Istotne jest też poczucie bezpieczeństwa i zaufania, bez lęku o to, że druga osoba mnie kontroluje i może mną manipulować. Niebezpieczne jest też takie przeżywanie jedności, które jest jednocześnie całkowitym odcięciem się od świata, traktowanie go tak jakby zagrażał jedności wpatrzonych w siebie zakochanych, którzy przecież wszystko sobie nawzajem dają, więc po co im jeszcze świat... Trzeci problem to brak zdolności do idealizacji drugiej osoby. 
 
Więc jest coś pozytywnego w idealizacji drugiej osoby? 
 
Tak, idealizacja jest niezbędna do wejścia w związek. Polega ona na tym, że w drugim człowieku odkrywamy ideał, który już w sobie nosimy. Ciekawe, że na ten ideał składają się po pierwsze nasze najlepsze cechy, po drugie – cechy, których co prawda nie mamy, ale bardzo chcielibyśmy mieć. Właśnie dlatego, gdy się zakochujemy, jesteśmy przekonani, że oto właśnie spotkaliśmy naszą bliźniaczą duszę, naszą drugą połowę, że spotkaliśmy się właśnie dlatego, że jesteśmy do siebie podobni. Do pewnego stopnia druga osoba jest lustrem, w którym sami się podziwiamy. Wyobraźmy sobie, co się dzieje, gdy ktoś nie potrafi idealizować, bo na przykład bardzo boi się, że wejdzie w równie toksyczny związek, jaki obserwował między swoimi rodzicami. Tak bardzo się boi, że nie ufa nawet własnym wyobrażeniom. Ktoś taki może nigdy nie zdecydować się na wejście w bliską relację, bo ciągle nie jest pewien, czy to ta właściwa osoba. Można więc powiedzieć, że zakochać się w kimś, to jakby zaufać mu na kredyt. 
 
W którymś momencie przychodzi jednak świadomość, że osoba, w której się zakochało, nie jest ideałem. Co wtedy? 
 
Przychodzi rozczarowanie i problem, czy przeżyje się je umiejętnie, czy nie. Niebezpieczeństwem idealizacji jest to, że wiążące się z nią rozczarowanie może prowadzić do smutku, żalu i agresji, czyli albo do chęci ukarania samego siebie, że byłem taki głupi i się pomyliłem, albo ukarania tego kogoś za to, że się zmienił i już nie jest ideałem, którego poznałem. Pozytywnym natomiast rozwiązaniem jest akceptacja rozczarowania – przyjęcie drugiej osoby już nie takiej, jaką sobie wyobrażałem, ale takiej, jaka ona jest naprawdę. I to już jest początek nowego etapu, etapu bycia parą. 
 
Być parą 
 
Jaka jest różnica między byciem parą zakochanych a byciem w związku
 
Zakochanie się, czyli miłość romantyczna, nie musi wcale prowadzić do związku. Można ją przeżyć bez zobowiązań, bez wspólnych postanowień, może to być ekscytująca przygoda bez żadnego finału. Związek zaczyna się natomiast od decyzji, wtedy gdy dwoje ludzi decyduje się, że chce pogłębić swoją więź, budować razem związek, rodzinę. Aby osiągnąć ten cel, muszą sobie poradzić z dwoma rzeczami: rozliczyć się z własną przeszłością i pozytywnie przejść przez stadium integracji. Tutaj nie wystarczy już bycie oczarowanym drugą osobą, ale trzeba też umieć przeżyć rozczarowanie z jej powodu. Integracja polega na akceptacji faktu, że druga osoba różni się od moich wyobrażeń na jej temat, że jest ambiwalentna, ma zarówno dobre, jak i złe cechy.
 
Ale skoro ktoś nas rozczarował, to po co się z nim integrować? Ambiwalencja to jedna sprawa, a rozpoznanie, że jest to zupełnie inna osoba, niż się sądziło – to zupełnie inna kwestia... Tak, ale chodzi tutaj o to, czy potrafię żyć z takim rozpoznaniem. Oznacza to stanięcie przed alternatywą. Albo mówię: “Nie jesteś tą osobą, którą poznałem dziesięć lat temu, ale cię kocham”, albo: “Nigdy cię nie kochałem, bo nie jesteś tą osobą, którą poznałem”. Integracja to zgoda na to, że to jest osoba, którą kocham, ale nie taka sama osoba, jaką widziałem dziesięć lat temu. To postawa akceptacji, że miłość jest także prawdą o naszych wspólnych iluzjach i rozczarowaniach (które od początku były wpisane w związek) i że kiedyś trzeba taki etap przejść, bo im więcej będziemy się znali, tym więcej iluzji będzie się rozwiewało. 
 
Miłość miałaby być taką “arbitralną” decyzją? 
 
Niekoniecznie. Możemy powiedzieć: to dopiero teraz jest miłość, bo spadły nam łuski z oczu i poznaliśmy swoje prawdziwe twarze. Wreszcie stoimy wobec siebie jako osoba wobec osoby, a nie jak lustro wobec lustra, w którym dotąd tylko się odbijaliśmy, a nie widzieliśmy siebie nawzajem. To właśnie w imię miłości potrafimy przyjąć te rozczarowania, miłość pomaga nam przez nie przejść. A jeżeli jej nigdy między nami nie było, to związek się rozpadnie, bo w lustrach kochamy tylko samych siebie. 
 
Czy może być wyższa miłość niż prawdziwe poznanie siebie i osiągnięcie takiej integracji? 
 
Tak, miłość może nas zaprowadzić jeszcze dalej. Ścisłe zamknięcie się w jedności dwóch osób także jest niebezpieczeństwem dla miłości – prowadzi do wzajemnego zniewolenia. Prawdziwym gwarantem miłości, tym co wyzwala, jest otwarcie na inne osoby, na dzieci i na Boga. Jako jedność sami jesteśmy odbiciem tajemnicy Boga i nasza jedność powinna prowadzić do przeżycia jeszcze większej bliskości z Bogiem, a zarazem jeszcze większej otwartości na świat wokół nas. Przeszkodą dla osiągnięcia tego stadium może być brak poczucia spełnienia w związku. Jeżeli ludzie nie czują się spełnieni we wzajemnej miłości, to się nie otworzą, bo będą to traktowali jako zagrożenie tej bliskości, za którą tęsknią i do której zmierzają. Drugim zagrożeniem jest nieprzyjęcie prawdy, że miłość z definicji jest otwarta na coś więcej niż tylko to, co sobie nawzajem dają dwie strony. 
 
I co dalej? 
 
Powiedzmy, że z powodzeniem przechodzimy przez wszystkie etapy miłości, udaje nam się przezwyciężyć zagrożenia, i co dalej? Czy miłość osiąga stan constans? Nic się już nie dzieje? 
 
Dzieje się. To nie jest tak, że w 2001 roku się zakochaliśmy, w 2005 przeszliśmy przez integrację, w 2010 jesteśmy doskonałą parą. Dojrzewanie do miłości nigdy się nie kończy. Przez opisane etapy nie przechodzi się raz, ale wiele razy, cyklicznie. Powtarzają się one tak długo, jak długo trwa związek. 
 
Czyli małżonkowie zakochują się w sobie więcej niż jeden raz? 
 
Tak powinno być. Istnieje stereotyp, że zakochanie dotyczy tylko miłości romantycznej, a w małżeństwie już zupełnie nie ma na to miejsca, że małżeństwo to już zupełnie coś innego, jakaś wyższa duchowa przyjaźń. Jest to stereotyp nie tylko błędny, ale i niebezpieczny, bo do osiągnięcia prawdziwej intymności konieczna jest nie tylko agape, ale i eros. Miłość jest czymś dynamicznym i ewoluującym. My sami ewoluujemy i, patrząc na drugą osobę, zakochujemy się w niej wiele razy. Coraz bardziej w niej takiej, jaka ona jest, a coraz mniej w samych sobie i swoich wyobrażeniach; zakochujemy się w tym, co widzimy w sobie nawzajem i wokół nas. Dzieje się tak dlatego, że miłość nie jest celem do osiągnięcia, ale stylem życia.
 
Rozmawiała Jowita Guja
List nr 6/2005

fot. Wyatt Fisher, couple 
Flickr (cc)  
 
poprzednia  1 2 3
Zobacz także
Tomasz Budzyński
W oczach tego świata chrześcijaństwo jest szaleństwem, o wiele łatwiej przyjąć plastikową panreligię New Age. Kto by chciał słuchać o grzechu, albo o końcu świata? Piekło tej rzeczywistości jest jasne, "jaśniejsze niż tysiąc słońc", a będzie jeszcze jaśniejsze, kiedy połowa świata przejdzie do rzeczywistości wirtualnej...
 
Anna Dembińska
Najważniejsza – zdaniem psychologów – jest więź. To od jakości więzi z rodzicem zależy, jak dziecko będzie postrzegało siebie i innych. Relacja z rodzicem stanie się dla niego matrycą relacji ze światem, związek z mamą i tatą – punktem wyjścia wszystkich kolejnych związków. W ogromnym skrócie: dziecko, które boi się swojego rodzica i utraty jego miłości i bliskości, będzie bało się ludzi, świata, wyzwań. 
 
Jolanta Tęcza-Ćwierz

Kiedy poczułem powołanie, bardzo mnie urzekło, że Pan Jezus nie ma gotowego pomysłu na drugiego człowieka. Takiego pomysłu ad hoc: żyj tak, rób to, postępuj w ten sposób. Pan Bóg bardziej zaprasza niż nakazuje. Wprowadza nas w taką przestrzeń, abyśmy Mu towarzyszyli w zupełnej wolności. Moje pisanie jest zaproszeniem innych, aby mogli się w tej opowieści przejrzeć. A potem zrobić z tym, co chcą.

 

Z ks. Arkadiuszem Paśnikiem rozmawia Jola Tęcza-Ćwierz

 

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS