logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Joanna Gorecka-Kalita
Dlaczego dziś nie ma templariuszy?
List
 


Wilhelm z Nogaret zna się na rzeczy jak mało kto – jego rodzony ojciec został wszak skazany za herezję albigeńską. Kto wie, czy i z tej rodzinnej przyczyny nie pozostała w nim nienawiść do papiestwa? Przez lata prowadzi zaciekłą walkę z papieżem Bonifacym VIII, w której znów pomoc ne okazuje się posądzenie o herezję, a do tego znajomość kruczków prawnych: skoro nie można zwołać soboru (może to zrobić jedynie papież), by doprowadzić do usunięcia papieża, należy oskar- żyć głowę Kościoła o herezję – a będzie zmuszony dowodzić na nim swej niewinności. Wilhelm oficjalnie oskarżył Bonifacego przed królem, potępiając go jako „nieprawowitego papieża, heretyka sprze- dajnego i zatwardziałego w swych zbrodniach”, do tego, oczywiście, sodomitę i satanistę (templariu- sze w tym konlikcie opowiadają się, acz niechętnie, po stronie Filipa IV, pochwalając zwołanie soboru). Plan się nie powiódł: Bonifacy zagroził ekskomuniką królowi Francji. Wilhelm z Nogaret współorganizuje tedy porwanie, a następnie zabójstwo papieża. Nie zaprzestaje prześladować Bonifacego nawet po śmierci, starając się go zniesławić. Warto wspomnieć, że znawca prawa kanonicznego, sporządzający raport na zlecenie Wilhelma, nie znajduje żadnej winy papieża i doradza porzucenie wszelkich oskarżeń o herezję, czym Wilhelm nie przejmuje się w najmniejszym stopniu. Walczy zresztą we własnej sprawie: gdy- by bowiem udało mu się skutecznie zniesławić zmarłego papieża, uniknąłby sankcji za udział w zamachu.
 
„Zbrodnia szkaradna” i „czyn ohydny”
 
Zagrożenie sankcjami pośrednio wpłynęło na koniec dziejów templariuszy: wiosną 1307 r. papież Klemens V oznajmia Filipowi IV, że jeśli Wilhelm z Nogaret chce uzyskać odpust za udział w zamachu, winien poprowadzić wyprawę krzyżową (jej główną siłę stanowiliby, oczywiście, templariusze). Wilhelm nie ma jednak najmniejszej ochoty na karierę bojownika wiary; spiesznie szuka więc odpowiedniego „haczyka”, tym razem na templariuszy. Znajduje go w wyjątkowo mało wiarygodnych zeznaniach lorentczyka, Noffo Dei, i Francuza, Esquina de Flexian, z których pierw- szy jest kryminalistą, drugi zaś podejrzanym do- nosicielem, próbującym wcześniej sprzedać swe wątpliwe rewelacje na dworze aragońskim (wedle niektórych źródeł obaj mieli być zdegradowanymi templariuszami). Wilhelm, jak już powiedzieliśmy, nie przejmował się jednak przesadnie rzetelnością dowodów. Na podstawie zeznań fabrykuje akt oskarżenia w sobie tylko właściwym stylu: „oto sprawa gorzka, sprawa godna pożałowania, sprawa naprawdę okropna… zbrodnia szkarad- na, przestępstwo wstrętne, czyn ohydny, hańba przerażająca, postępki zupełnie nieludzkie…”.
 
Jak pisze Zbigniew Herbert w swym „Barbarzyńcy w ogrodzie”: „przymiotniki towarzyszą nie tylko złej poezji, ale stanowią zawsze istotny składnik oskarżeń, których strona dowodowa jest wątła”. Czy to nie zaskakujący zbieg okoliczności, że trzy prowadzone przez królewskiego doradcę procesy sprowadzają się do podobnego zestawu oskarżeń? Główne zarzuty wiążą się z obrzędem przyjmowania nowych braci podczas tajnych obrad kapituły: zaparcie się Boga i splunięcie na krzyż, bluźniercze uczynki popełniane podczas wkładania stroju (nowicjusz miałby całować preceptora – lub też na odwrót – w pośladki lub w pępek), nakaz uprawiania sodomii. Poza tym oskarżenia dotyczyły niewłaściwego konsekrowania hostii, bezprawnego udzielania rozgrzeszenia, no i wreszcie bałwochwalstwa. W tej ostatniej kwestii jednak ani oskarżyciele, ani więźniowie zdają się nie wiedzieć, o co chodzi. Kim miałby być ów tajemniczy „Bafomet”, opisywany jako bóstwo obdarzone bądź to głową mężczyzny (z brodą lub bez), bądź kota**, bądź maciory, o dwóch lub czterech twarzach? Punktem wyjścia zdaje się tu być zwykła metafora: „zastąpili swą chwałę Złotym Cielcem i składają ofiary bożkom”, co oznaczałoby po prostu chciwość i zachłanność zakonu (w pewnym stopniu można by nawet w to uwierzyć). Potem jednak Wilhelm twórczo wzbogaca swą metaforę, czyniąc z owego Cielca obiekt kultu.
 
Absurdalność owego oskarżenia zaskakuje. Niewykluczone, że opuszczonym przez wszystkich w Ziemi Świętej templariuszom, będącym świadkami muzułmańskiej reconquisty, zdarzały się odruchy buntu i stwierdzenia na pograniczu bluźnierstwa (jak na przykład w poemacie „Ire et Dolor” pióra jednego z templariuszy, oskarżającego w rozpaczy samego Boga o wspomaganie mahometan) – ale żeby mieli czcić jakąś mutację Mahometa (Bafomet w tekstach prowansalskich jest często wersją Mahometa)? Oni, którzy w ciągu niecałych dwóch wieków stracili ponad dwadzieścia tysięcy swoich ludzi na polach rozmaitych bitew i którzy po wielekroć, nawet w obliczu śmierci, odmawiali przejścia na islam i wyparcia się chrześcijaństwa? To bzdura. Zresztą posądzanie templariuszy o jakiekolwiek ezoteryczne czy gnostyckie poszukiwania nie ma najmniejszego sensu. Ich reguła jak najdalsza jest od mistycyzmu. Są oni w końcu żołnierzami, którym całkowicie obce są scholastyczne dywagacje i liczenie diabłów na łebku od szpilki; zaś ich praktyki religijne sprowadzają się do prostego pacierza i uczestnictwa w nabożeństwach, nie ma w nich miejsca na jakąkolwiek kontemplację, adorację czy medytację.
 
Na torturach przyznają się do wszystkiego, czego się od nich zażąda, nie sposób jednak odnaleźć w tych zeznaniach śladu jakiejkolwiek wiedzy tajemnej czy ezoterycznej doktryny, której mieliby być adeptami. Notabene inkwizycja również nie daje wiary tym oskarżeniom. Jeśli jednak upadają oskarżenia o innowierstwo, jeśli żaden świadek nie występuje jako wyznawca zakazanego kultu – wszyscy templariusze określają siebie mianem dobrych chrześcijan, a wstępując na stos głoszą wiarę w Boga – jakiż sens miałaby mieć ich apostazja, rzekome spluwanie na krzyż i zapieranie się Boga? Jeśli zaś idzie o sodomię, to zapewne zdarzały się takie przypadki, tak jak i gdzie indziej, niemniej jednak reguła templariuszy nakazywała bezapelacyjnie wykluczyć z zakonu sprawców takich czynów. Było to więc jedno z najsurowiej karanych przewinień (poważniejsze niż np. zabójstwo niewolnika!), na równi z symonią, czyli przyjmowaniem do zakonu w zamian za korzyści materialne (co również igu-rowało na liście oskarżeń).
 
 
strona: 1 2 3