Dlaczego kocham Kościół?
ISBN 83-88032-46-1
Warszawa 2002, s. 128
Dlaczego ślub kościelny?
Religijną sytuację miłości małżeńskiej spróbuję naszkicować na tle ogólniejszym. Zwrócę najpierw uwagę na to, jak dalece dobro, które czynimy i którym żyjemy, może być dwuznaczne. Sądzę, że w świetle zaproponowanego opisu sens sakramentu małżeństwa ukaże się nam niejako automatycznie.
Chrystus prostuje sens miłości
Pomińmy tu oczywisty fakt, że czynimy wiele zła. Również dobro, jakie czynimy, jest najczęściej okaleczone. Jak trudną sztuką jest na przykład miłość do dziecka. Trzeba raz po raz zadawać sobie pytanie, czy moją miłością nie uczę dziecka egoizmu. A może całkiem odwrotnie, może w mojej miłości jest za dużo surowości, może dziecku zbyt zimno, żeby normalnie się rozwijać. Tak czy inaczej nie ma miłości doskonałej. Stawka idzie jedynie o to, żeby w bilansie ogólnym było jak najwięcej daru i jak najmniej krzywdy.
Ceni się wysoko ludzi, którzy "spalają się dla innych". Może przynajmniej to jest jednoznaczne? Przecież sam Chrystus powiedział, że nie ma większej miłości niż życie oddać za braci. Niestety, "spalanie się dla innych" nie jest jednoznaczne z "oddawaniem życia za braci". Może być wystawianiem się na żer cudzemu bęcwalstwu, może być ucieczką od podstawowych obowiązków, rozmienianiem się na drobne i przelewaniem z pustego w próżne. Chrystus uczył, że tylko wtedy ktoś naprawdę oddaje życie za braci, jeśli w ten sposób życie zyskuje. Istnieje cienka, a przecież niezmiernie istotna granica między ofiarą a ofiarnictwem. Ale nie tylko w tym rzecz, że trzeba uczyć się rozróżniać. I tym razem chodzi jedynie o bilans, o to żeby zyski były większe niż straty.
Tę ambiwalencję wszelkiego dobra, jakie istnieje i dzieje się na tej ziemi, znakomicie ujmuje symbolika bibli.jna. Na przykład bogactwo jest w Biblii znakiem Bożego błogosławieństwa. Ale na czyimś dostatku może też ciążyć krzywda drugiego, bogactwo może zamykać na potrzeby bliźniego i odgradzać od Boga.
Inny obraz biblijny: spokojny sen jest nagrodą za pracę, znakiem spokojnego sumienia i zaufania Bogu. Jezusowi nawet burza nie przeszkodziła spać spokojnie. Bezsenne noce są - według Biblii - zapłatą za grzech: sen z powiek spędzają wyrzuty sumienia i nieumiarkowane pożądanie bogactw. Ale z drugiej strony spokojny sen może być znakiem niewierności i leniwego serca: .jak sen Samsona z Dalilą albo sen uczniów Ogrodzie Oliwnym.
Otóż podobna dwuznaczność jest pierwotną cechą wszystkich istotnych symboli liturgii chrześcijańskiej. Weźmy chleb. Chleb jest symbolem dostatku i przyjaźni. Chlebem łamiemy się tylko z przyjaciółmi, do wspólnego stołu zapraszamy jedynie rodzinę i bliskich. Ale tenże chleb jest zarazem znakiem naszej ciężkiej doli, jest zmoczony potem naszego czoła. "W pocie czoła pożywać go będziesz, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty" - powiedziano Adamowi.
Analogiczną dwuznaczność znajdziemy w symbolice wina i wody. Wino jest znakiem radości. "Dałeś nam wino, aby rozweselało serce człowiecze" - dziękuje Bogu psalmista. Ale wino jest zarazem znakiem grzechu, źródłem pijaństwa i rozpusty. Podobnie woda, żywioł, który ożywia i oczyszcza, jest jednocześnie żywiołem niszczącym: potrafi zniszczyć ludzki dorobek, a nawet zatopić samego człowieka.
Chrystus wybrał te właśnie symbole - tak dwuznaczne - aby uobecniały Jego łaskę i moc. Ale w liturgii chrześcijańskiej nie są już one dwuznaczne. Chrystus prostuje ich sens naturalny, oczyszcza i przemienia. Chleb eucharystyczny i Wino są pokarmem i napojem nowego świata, świata odkupionego i przemienionego, i nie mają już w sobie nic negatywnego. Ciało Chrystusa jest znakiem i źródłem duchowego dobrobytu i ostatecznego pojednania. Radość ze spożywania tego Chleba jest przedsmakiem radości wiecznej. Kielich eucharystyczny upaja człowieka miłością powszechną, miłością Boga, ludzi i całego świata. Natomiast woda chrztu obdarza życiem Bożym i oczyszcza z grzechu, jeśli zaś kogokolwiek niszczy, to jedynie tego starego człowieka, który musi w nas umrzeć, aby narodził się człowiek nowy.
To prawda, ciągle jesteśmy jeszcze grzesznikami. Ale jeśli uczestniczymy w mocy Chrystusa, nasze dobro zyskuje coraz więcej jednoznaczności. To bowiem, co się stało z symbolami z chwilą przejęcia ich do liturgii, jest obrazem mocy Chrystusa wobec człowieka i całej rzeczywistości: Chrystus po to umarł i zmartwychwstał, aby oczyścić nas ze zła, aby ujednoznacznić nasze dobro i przemienić nas w prawdziwe dzieci Boże.
Spróbujmy w tej optyce spojrzeć na sakrament małżeństwa. Miłość, jaką wiążą się na zawsze mężczyzna i kobieta, jest czymś tak wielkim i świętym, że właśnie ona - według zamiaru Stwórcy - jest naturalną przestrzenią, w której ma się rodzić i wychowywać każdy człowiek na ten świat przychodzący. Czyżby i ta miłość miała swoje dwuznaczności? W naszym szablonowym myśleniu o małżeństwie bardzo eksponuje się moment, że miłość powszednieje oraz że jest wystawiona na próby, jako że każde życie człowiecze ma swoje dole i niedole. Mniej natomiast mówi się o tym, że nawet najlepsza miłość ma w sobie elementy moralnie podejrzane.
Istnieje u świętego Pawła pewne stwierdzenie na ten temat, ukrywane wstydliwie nawet w Kościele, brane całkiem niesłusznie za wyraz Pawłowej nieufności i niechęci wobec małżeństwa. Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś przypominał te słowa podczas liturgii małżeńskiej. Chodzi o znany skądinąd fragment z Listu do Koryntian:
Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana, o to, jak by się przypodobać Panu. Ten zaś, kto wstąpił w związek małżeński, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać żonie. I doznaje rozterki. Podobnie i kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana, o to, by była święta i ciałem, i duchem. Ta zaś, która wyszła za mąż, zabiega o sprawy świata, o to, jak by się przypodobać mężowi (1 Kor 7,32-34).
Czy słowa te nie obrażają tych wszystkich, którzy z własnego doświadczenia znają miłość małżeńską jako wielką i jasną przygodę duchową całego życia? A może pisał je jakiś inny Paweł, nie ten, który w Liście do Efezjan tak pięknie wyjaśnił, że miłość małżonków jest uczestnictwem w miłości, jaka łączy samego Chrystusa z Kościołem?
Otóż właśnie to: my prawie nie chcemy o tym myśleć, że nawet wielka i wspaniała miłość małżeńska miewa swoje dwuznaczności. Nie chodzi o to, żeby miała przeszkadzać w modlitwie czy w ogóle w życiu religijnym, choć i to może się zdarzyć. Od Boga istotnie odwodzi egoizm, hamowanie ogólnoludzkiego krwiobiegu miłości. Otóż nawet w bardzo udanej miłości małżeńskiej zdarzają się elementy egoizmu we dwoje czy zgoła egoizm całkiem w pojedynkę. A że zdarzyć się może i tak, iż sama miłość się marnuje i rozpływa gdzieś między palcami - chyba nikogo nie trzeba przekonywać. Myślących inaczej wystarczy odesłać do roczników statystycznych.
I tu nasuwa się nam odpowiedź na pytanie: dlaczego ślub w kościele? Miłość, którą postanowili dla siebie na zawsze on i ona, jest po prostu warta tego, aby ją przedstawić Chrystusowi i otworzyć na Jego przemieniającą moc.
Z czterema rodzajami modlitwy zapoznał nas osobiście nasz Pan, potwierdzając i w tym względzie wypowiedziane o Nim słowa, iż czynił i nauczał. "Prośby" - używał, na przykład, gdy mówił: Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich!, lub gdy wypowiadał słowa psalmu: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?