logo
Piątek, 19 kwietnia 2024 r.
imieniny:
Alfa, Leonii, Tytusa, Elfega, Tymona, Adolfa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Do Św. Józefa
materiał własny
 


Ojcowie i pisarze Kościoła podkreślają, że do opieki nad Jezusem i Maryją Opatrzność wybrała mężczyznę o niezwykłej cnocie. Dlatego Kościół stawia św. Józefa na czele wszystkich świętych i daje mu wyróżnione miejsce w hagiografii. O św. Józefie pierwszy pisał Orygenes, chwaląc go jako „męża sprawiedliwego”.

 
Rozdział 1
 
Czy szukasz Boga, który...
…wie o wszystkim?
 
Gdy byłem w szkole średniej, raz do roku, przez pełne dwa tygodnie, każda jednostka mojej siły poświęcona była jednemu celowi: koszykówce. Gdy budziłem się rano, myślałem już o tym, co zrobię podczas treningu, aby wywrzeć wrażenie na trenerze. Podczas obiadu zastanawiałem się, jaki pokarm pomoże mi zagrać najlepiej. A gdy zbliżała się trzecia po południu, zdawałem sobie sprawę, że coraz mniej jestem w stanie skupić się na nauce i mam niemal obsesję na punkcie mentalnego przygotowania się do treningu. I tak każdego dnia, od trzeciej do piątej po południu, trzydziestu młodych ludzi stawało się „własnością” trenera koszykówki. Był jak słońce, wokół którego krążyliśmy. Kazał nam biegać na takich dystansach, że myśleliśmy, iż nogi nam odpadną, lecz mimo to biegliśmy tak długo, jak kazał, a nawet więcej. Gdy mówił, byśmy nie zwracali uwagi na pęcherze na stopach i obite palce, zaciskaliśmy zęby i robiliśmy to. Jeśli kazał nam na obronie trzymać ciągle uniesione ręce, trzymaliśmy je w górze tak długo, aż ramiona nas bolały z wysiłku. Wszystkie nasze wysiłki koncentrowały się na jednym: chcieliśmy zbudować drużynę i byliśmy skłonni poświęcić praktycznie wszystko, by to osiągnąć.
 
W końcu, pod koniec drugiego tygodnia treningów, trener zgromadził nas wokół siebie i wygłosił swoją coroczną przemowę:
– Chłopcy – powiedział. – Trzydziestu z was trenowało dla drużyny, ale tylko jedenastu zostanie wybranych. W piątek o trzeciej po południu wywieszę listę w szatni obok mojego pokoju. Kto znajdzie się na liście, należy do drużyny. Jeśli nie będzie cię na liście, nie jesteś w drużynie. Nie będzie żadnych literówek ani ludzi pomyłkowo niewpisanych na listę, więc nawet nie myślcie, żeby mnie potem o to wypytywać. Zrozumiano? Trzydzieści głów skinęło równocześnie.
– W porządku. Macie przed sobą jeszcze jedno spotkanie, aby przekonać mnie, że wasze nazwisko powinno znaleźć się na liście! Próbując za wszelką cenę dowieść swych umiejętności, na ostatnim treningu wypociliśmy z siebie tyle, że spokojnie uzbierałoby się tego na mały staw.
 
Gdy zbliżała się piąta po południu, wszyscy czuli się tak, jakby ktoś wykręcał im nogi w imadle. Płuca nas paliły, oczy piekły od potu, który spływał po twarzach, i kuśtykaliśmy w stronę pryszniców, zastanawiając się, czy nasze wysiłki były wystarczające. Następnego dnia o trzeciej po południu przed pokojem trenera zrobiło się tłoczno. Trzydziestu chłopaków, odurzonych nadzieją i znaczną dawką niepokoju, przybiegło tu zaraz po dzwonku. Tylko jedenastu mogło dostać się do drużyny. Pamiętam, jak podszedłem i stanąłem za grupą, widziałem klaskanie w dłonie, słyszałem okrzyki, ale dostrzegałem również twarze tych, którzy cicho i ze smutkiem odchodzili.
 
Tłok był tak duży, że – jak pamiętam – próbowałem przeczytać listę z odległości jakichś trzech metrów. W takich sytuacjach wymaga się od oczu niemożliwego: aby natychmiast odnalazły twoje nazwisko wśród jedenastu na liście. Pragniesz, by to nazwisko było pierwszym, które dostrzeżesz, ponieważ przeglądanie listy z góry na dół jest prawdziwą torturą dla pełnego nadziei nastolatka, w którym aż kotłują się oczekiwania, dążenia i obawy.
 
Przez trwające wieczność dziesięć sekund człowiek czuje się tak, jak gdyby jedynym, co się liczy na świecie, jedynym, co będzie miało znaczenie do końca jego życia, było znalezienie swojego nazwiska na liście (na szczęście, moje nazwisko znalazło się na tej liście trzy razy w ciągu czterech lat nauki w szkole średniej).
 
Wspominając ten czas, prawie trzydzieści lat później, jestem niemal zawstydzony znaczeniem, jakie przywiązywałem do tej listy. Ale jednocześnie często uderza mnie to, jak ważna jest inna lista – ta, na której zapisane są imiona tych wszystkich, którzy należą do Boga. Nadejdzie czas, gdy każdy z nas bezpośrednio przekona się o znaczeniu tej Ostatecznej Listy. W tej godzinie nie będzie dla nas ważne, ile pieniędzy zarobiliśmy, ile razy pisano o nas w gazetach, w ilu domach mieszkaliśmy czy też jaką władzę mieliśmy, a nawet ile niezwykłych przeżyć dane nam było doświadczyć.
 
Jedyne, co się będzie wtedy liczyło, to nasza obecność na tej liście lub jej brak. I podobnie jak w przypadku drużyny koszykówki, jest tylko jedna osoba, która może wpisać nas na tę listę. Nie jest nią nasza matka. Nie jest nią nasz najlepszy przyjaciel czy przyjaciółka. Ani nasz duszpasterz. Tylko „Trener”, sam Bóg, może to uczynić.
 
Książkę tę będą czytać dwie grupy ludzi. Ci z pierwszej grupy nie są nawet pewni, czy wierzą w Trenera. Dla nich Ostateczna Lista konkuruje z Gwiazdorem i Zajączkiem Wielkanocnym, jest jak urocza bajka, która ma zachęcić nas do życia bardziej moralnego. Ale na wypadek, gdyby Trener istniał naprawdę, są skłonni dowiedzieć się o Nim czegoś więcej.
Druga grupa ludzi to ci, którzy w mniejszym lub większym stopniu pragną, a nawet są zdeterminowani, by spodobać się Trenerowi i dostać się do drużyny. Niektórzy czują się jak weterani – kilka sezonów grali już dla Trenera, nieobce są im Jego zwyczaje przed rozgrywkami, znają cechy Jego osobowości, wiedzą, co ma na myśli, gdy znacząco chrząknie. Inni są nowicjuszami. Słyszeli o Trenerze, przyglądali Mu się z daleka, ale nie mają pojęcia, jaki On jest naprawdę.
 
Być może zaskoczy was, jeśli powiem, że każdy z was – poszukujący, nowicjusz, weteran – potrzebuje w zasadzie tego samego. Przypomniałem sobie o tym, gdy usłyszałem pytanie zadane człowiekowi, którego darzę wielkim szacunkiem – R. C. Sproulowi, filozofowi i teologowi. Brzmiało ono:
– Co według pana jest największą duchową potrzebą w dzisiejszym świecie?
Dr Sproul umilkł na chwilę, a potem odpowiedział:
– Największą potrzebą współczesnych ludzi jest odkrycie prawdziwej tożsamości Boga.
Wyjaśnił, że większość niewierzących ludzi nie rozumie do końca, jakiego Boga odrzuca. Gdyby to wiedzieli, najprawdopodobniej ogłosiliby rozejm – przynajmniej czasowy – aby się upewnić, czy warto kontynuować tę bitwę.
 
Ktoś wtedy zadał teologowi uzupełniające pytanie:
– Co według pana jest największą duchową potrzebą ludzi w Kościele?
Ku mojemu zachwytowi Sproul udzielił tej samej odpowiedzi:
– Jest nią odkrycie prawdziwej tożsamości Boga. Gdy wierzący rzeczywiście zrozumieją charakter, cechy i naturę Boga, zrewolucjonizuje to ich życie. No właśnie. To samo, co nakarmi poszukującego, pomoże wzrosnąć nowicjuszowi, a nawet podniesie umiejętności weterana: zrozumienie cech i natury Boga. Jeśli to uczynimy, mówi Sproul, „zrewolucjonizuje” się nasze życie.
 
Czy potrzebujesz rewolucji? Czy jesteś poszukującym, który nigdy nie trenował w drużynie Boga? A może jesteś chrześcijaninem, któremu nie udaje się żyć po chrześcijańsku? Czy zdajesz sobie sprawę, że samo poprawienie jednego czy dwóch elementów nie wystarczy? A może przydałaby się całkowita przemiana? Czy jesteś gotowy na rewolucję?
 
To o tym będzie ta książka. Moc chrześcijaństwa leży w naturze Boga, któremu służymy – mimo to większość chrześcijan słabo rozumie prawdziwą naturę Boga. A ci, którzy się ciągle zastanawiają, czy jest On tym Bogiem, którego szukają, wiedzą o Nim jeszcze mniej. Na szczęście, Bóg nie ukrywa przed nami swojej natury. Nie bawi się w chowanego z nami, nie ukrywa znaków swojej obecności i cech charakteru na odległych planetach czy też w ezoterycznych zagadkach. Bóg objawił się nam i wyjawił swoją naturę w pewnego typu autobiografii, książce zwanej Biblią. Gdy czytamy Jego książkę i medytujemy nad nią przez pewien czas, otrzymujemy niezwykle przejrzysty obraz tego, kim Bóg naprawdę jest. Wtedy też w naszym życiu przygotowuje się najbardziej dramatyczna rewolucja, jaką możemy sobie wyobrazić.
 
Ten rozdział (i kilka następnych) traktował będzie o tym, co poprzedzamy przedrostkiem „wszech” – Bożej wszechwiedzy, wszechmocy i wszechobecności. „Wszech” oznacza wszystko, a zatem będę mówił o Bogu, który wie wszystko (wszechwiedzący), jest wszędzie (wszechobecny) i wszystko może (wszechmocny).
– Wiemy już o tym – może powiedzą niektórzy z was.
– Po co mamy o tym wszystkim czytać? – dodadzą.
Czy jesteś pewien, że całkowicie w to wierzysz? Czy twa wiara wpływa na przeżywanie tego każdego dnia?
 
Wróćmy na chwilę do szkoły średniej. Przez dwa tygodnie, życie trzydziestu chłopaków z tej szkoły obracało się wokół twardego, wymagającego trenera. Jego wiedza była dla nas wyzwaniem, jego obecność prześladowała nas, a jego moc wybrania spośród nas zawodników do drużyny sprawiała, że pokornieliśmy, a czasem nawet czuliśmy się upokorzeni. Przez czternaście dni, ten człowiek zmienił każdego z nas. Oczywiście, niektóre z tych zmian były trywialne i w niewielkim stopniu modyfikowały życie – to, jak przesuwaliśmy stopy w obronie, jak rozgrywaliśmy rzuty po trzech odbiciach – ale w niektórych aspektach można by powiedzieć, że „zrewolucjonizował” nasze umiejętności koszykarskie.
 
W ten sam sposób Bóg pragnie zrewolucjonizować nasze życie – poprzez pokazanie nam, jak poznanie Go może być najpotężniejszą siłą, która pomoże nam zrealizować nasze życiowe pragnienia. Zacznijmy od tej „wszech-cechy”, która może drażnić niektórych poszukujących i chrześcijan-nowicjuszy, a równocześnie zapewniać nieporównany komfort tym, którzy są głęboko oddani Bogu – od Bożej wszechwiedzy.

Zobacz także
Fr. Justin
Słyszy się nieraz, że nie należy absorbować Boga głupstwami i drobiazgami, zanudzać Go kłopotami naszego dnia codziennego, pytać Go o sprawy, które sami możemy rozwiązać, prosić o pomoc w błahostkach, które dla Niego są niczym. Myślę, że nic nie jest błahe dla Jego miłości, prawda?
 
ks. Tadeusz Marcinkowski
Świadectwo życia oraz radykalizm ewangeliczny francuskiego apostoła Sahary, znanego z historii duchowości katolickiej jako Brat Karol od Jezusa, według kardynała Y.M.-J. Congara (1904-1995) jest „latarnią dla wieku atomowego” i drogowskazem dla wielu chrześcijan, którzy pragną naśladować Pana Jezusa w Jego ukrytym i ubogim życiu w Nazarecie. Jednocześnie jest wyzwaniem dla tych, którzy pogrążeni w duchowym letargu, zatracili swą chrześcijańską tożsamość i świadomość obecności i działania Boga w świecie. 
 
Jacek Pulikowski
Przyszłość świata idzie przez rodzinę – to niepodważalnie prawdziwe zdanie Jana Pawła II dziś trzeba, niestety, uzupełnić dopowiedzeniem: przez normalną rodzinę. Na pytanie: Co to jest normalna rodzina? odpowie bez trudu każde przedszkolne dziecko. Rodzina to mama, tato i dzieci. Czasem dziecko dopowie: babcia i dziadek. I słusznie, bo dziadek i babcia to oczywiście też rodzina.  
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS