logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
ks. Zbigniew Paweł Maciejewski
Dominicantes… communicantes… legentes…
Wieczernik
 


 
Co wydaje się Wam większe i bardziej znamienite: słowo Boga czy ciało Chrystusa? Jeśli chcecie na to pytanie udzielić poprawnej odpowiedzi, musicie odrzec, że słowo Boga nie jest w niczym mniejsze od ciała Chrystusa.
A zatem z taką samą dbałością, z jaką przyjmujemy ciało Chrystusa, uważając, by żadna jego cząstka nie upadła na ziemię, tak samo powinniśmy starać się, by nasze dusze nie utraciły danego nam Słowa Boga, błędnie sądząc, że mówimy lub myślimy o czymś zupełnie innym. Ten, kto słucha niedbale słowa Boga, jest winien w takim samym stopniu, jak ów, który przez beztroskę dopuszcza tego, by ciało Chrystusa upadło na ziemię
(św. Cezary z Arles, Kazanie 300, 2).
 

 Zimą 1984 roku jako młody chłopak, w maturalnej klasie, dotarłem do Brzegów. Wielu osobom z oazy nie trzeba tłumaczyć, co to za miejsce, tym, którzy nie wiedzą wyjaśniam, że jest to malutka parafia na Podhalu, niedaleko Bukowiny Tatrzańskiej, gdzie w tamtym czasie rozmaite „oazowe teorie”, zwłaszcza liturgiczne, przekuwały się bardzo konkretnie na praktykę. Tym „eksperymentem” zarządzał o. Hubert Lupa.
 
Zjawiłem się w tym miejscu jako uczestnik KODAL-u, czyli Kursu Oazowego dla Animatorów Liturgicznych. Ciekawa była rzeczywistość Brzegów, uczestnicy oazy, którzy zjechali z różnych części Polski nie tworzyli od podstaw liturgii, ale włączali się w to, co normalnie i każdego dnia funkcjonowało w maleńkiej parafii. Sprawowana Eucharystia, zawsze z homilią, sprawowana (śpiewana) codziennie jutrznia i nieszpory. Wszystko przygotowane, dobrze wykonane, w naturalnym rytmie życia wspólnoty.
 
Nie chcę jednak wspominać tej oazy, ale ideę urządzenia kościoła. Trudno o malutkim kościółku w Brzegach powiedzieć, że jest trzynawowy, niemniej można w nim spojrzeć na lewo i na prawo. Po jednej stronie, w bocznym ołtarzu znajdowało się tabernakulum, po drugiej stronie, w drugim bocznym ołtarzu znajdowało się „wystawione” otwarte Pismo Święte.
 
W ten oto sposób, w tym znaku, próbowano pokazać znaczenie Biblii, w pewien sposób ją dowartościować, stawiając w pewnej równowadze z sakramentami. I słusznie.
To, co dociera do niektórych, nie jest jednak jeszcze powszechną świadomością u wszystkich. To, co jest oficjalną nauką Kościoła, nie jest jeszcze jego praktyką. W statystykach Kościoła umieszcza się dominicantes (uczestniczących w niedzielnej Eucharystii), communicantes (przyjmujących w niej Komunię), ale czy pomyślał ktoś, by liczyć legentes (czy jak inaczej nazwać „czytających” – w domyśle czytających Biblię)?
 
I myślę, że nie chodzi tu tylko o trudności natury metodycznej, ale pewną świadomość, że załamywać ręce należy nad niską frekwencją, nad tym, że uczestniczący nie podchodzą do ołtarza, ale nad „nie-czytaniem” Biblii już niekoniecznie.
Czasy od ostatniego soboru wiele zmieniły. Więcej czytań w liturgii, obecność Słowa Bożego przy sprawowaniu innych sakramentów. Nowe tłumaczenia na języki narodowe. Masowe nakłady Biblii. Pismo Święte znajduje się w każdym domu i… nic to nie zmienia.
 
Pewnego rachunku „legantes” dokonuję w czasie jednego ze spotkań z kandydatami do bierzmowania. Zaczynam od pytania: „kto z was ma Pismo Święte w domu?” i proszę szczęśliwych posiadaczy o powstanie. Wstają wszyscy. Następnie mówię: „Jeśli ktoś z was, kiedykolwiek, z własnej woli (nie liczę wymuszonych sytuacji na katechezie czy języku polskim) otworzył swoją Biblię i przeczytał z niej choć jedno zdanie, niech stoi dalej, reszta niech siada”.
 
Bywa, że kilka osób już w tym momencie siada. Oznacza to, że nie zajrzeli nawet na chwilę do pamiątki Komunii Świętej, jaką jest u nas Pismo Święte Nowego Testamentu.
Pytam dalej o czas ostatniego roku. Tu siedzi już większość. Pytam o ostatni miesiąc, siedzą już prawie wszyscy. Pytam o tydzień i wczorajszy dzień. Pytam o dzisiaj. Stoi jedna osoba, albo wszyscy siedzą.
 
Nie kończę na tym. Proszę, by wstali ci, którzy… kiedykolwiek cokolwiek… jedli. Wstają oczywiście wszyscy. Pytam, czy jedli w ciągu ostatniego roku, miesiąca, tygodnia. Wszyscy stoją. Pytam o wczorajszy dzień… nikt nie siada.
Domyślamy się jak można puentować tę historię. I tak też czynię. Czy to coś zmienia? Niewiele. Czy coś zmienia fakt, że całe przygotowanie do bierzmowania jest „ustawione” bardzo biblijnie? Niewiele. Jest to raczej wołanie na puszczy, głos księdza, który ma „hopla” na pewnym punkcie i którego trzeba zwyczajnie przetrzymać.
Trudno coś zmienić, jeśli cała atmosfera jest „niebiblijna”. Jeśli kolejne momenty życia nie pokazują ważności tej księgi, jeśli dziecko nie widzi jej w rękach swoich rodziców, jeśli nie jest szanowane w kościele…
 
 
 
strona: 1 2