logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Ks. Przemysław Śliwiński
Droga spod ciemnej gwiazdy
Pastores
 


Droga spod ciemnej gwiazdy

"Witam Księdza serdecznie!" - Robert zeskakuje z łóżka i podbiega do kraty, przez którą przeciska rękę na powitanie. Zaczyna mówić, nie można mu przerwać, opowiada o ostatniej rozprawie apelacyjnej, która utrzymała w mocy wyrok 25 lat więzienia. To zadziwiające, że ten człowiek wciąż się broni, skoro na koncie i tak ma już dwa dożywocia.
Według mediów był płatnym zabójcą, jednym z najniebezpieczniejszych przestępców w Europie. Sąd udowodnił mu kilka morderstw. Dreszcze przechodzą, gdy w prasowych archiwach czyta się o jego zbrodniach. Sędziowie uznali, że powinien być na stałe izolowany od społeczeństwa. "Jako szczególnie niebezpieczny recydywista nie rokuje nadziei na resocjalizację" - brzmiało uzasadnienie. To słynny Robert K., pseudonim "Ciolo", jednak kapelan prosi: "Nie mówmy tak o nim. Mówmy: Robert. Dobrze?".

Rozmowa nie trwa długo. Stojący tuż za kapelanem uzbrojeni strażnicy (hełmy, broń, kamizelki kuloodporne) już po paru minutach pobrzękują kluczami. Robert, jak tylko może, przedłuża rozmowę. Nic dziwnego: w celi spędza 23 godziny na dobę, a jedna godzina to szybkie rundy wokół spacerniaka, który - mówiąc najprościej - tym różni się od celi, że jest trochę większy i zamiast sufitu ma niebo.
"Dzień, kiedy ktoś mnie odwiedza, to święto" - mówi Robert. Powtarzają to inni aresztanci: jedyna rozrywka w więziennym życiu to widzenie i list. "Kiedy nikt nie przychodzi, to tragedia" - przyznaje Piotr, a Arek dodaje: "A jak się dostanie list, taki głupi kawałek papieru, to czasem trzy miesiące się go czyta, dzień w dzień".


Żeby ktoś ich uratował

W Areszcie Śledczym w Lublinie działa jedyna w Polsce wspólnota neokatechumenalna, którą tworzą więźniowie. Kapelan aresztu, ks. Mirosław Flak, oprócz tradycyjnej posługi w więzieniu, prowadzi ewangelizację poprzez głoszenie katechez i zakładanie wspólnot.
W ewangelizację więzienia ks. Mirosław włączył swoją wspólnotę neokatechumenalną. "Zawsze bałam się bandytów, wszelkie typki spod ciemnej gwiazdy omijałam na ulicy z daleka - opowiada Mariola Zagojska, katechistka i śpiewaczka operowa. - Nogi mi się ugięły, kiedy tych ludzi zobaczyłam na katechezach, ale jednocześnie miałam głębokie pragnienie, żeby ktoś ich uratował!". "Kiedyś Kościół uratował mi życie - wyznaje Waldemar Zagojski. - Teraz nie mam oporu iść głosić tego, co mi kiedyś inni głosili".
Katechezy neokatechumenalne w więzieniu różnią się od tych na wolności. Często zamieniają się w dyskusję. "Nagle ktoś się zrywa i mówi, że się nie zgadza z tym, co powiedziałem - relacjonuje Grzegorz Ligaj. - Gdzie indziej taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia".
Rzecz jasna, wieńcząca katechezy konwiwencja organizowana jest - co jednak stanowi wyjątek w neokatechumenacie - w więzieniu. Katechiści do każdego kierują pytanie, czy chce kontynuować Drogę. Ten, kto chce, pozostaje we wspólnocie.

Po pierwszych katechezach powstała pięćdziesięcioosobowa wspólnota, ale trudno o jej utrzymanie. W Polsce co jakiś czas przenosi się więźniów z jednego więzienia do drugiego. Inaczej we Włoszech, gdzie wspólnoty neokatechumenalne w więzieniach powstawały najwcześniej: stałej formacji sprzyja tam system rezydencjalny. Dlatego w Lublinie po każdej konwiwencji (a katechezy głoszone są tu co rok) chętni dołączani są do jednej więziennej wspólnoty neokatechumenalnej.
Gdy ktoś z nich wychodzi na wolność, kapelan proponuje, by kontynuował drogę we wspólnocie przy parafii. Wiadomo, że przynajmniej kilku byłych więźniów do dziś pozostaje w neokatechumenacie: w Gdańsku, Krakowie i Lublinie.


Arytmia wiary

Ks. Mirosław Flak sam kiedyś doświadczył pomocy ze strony wspólnoty neokatechumenalnej. Wstąpił do niej jeszcze jako kleryk lubelskiego seminarium duchownego. Tam właśnie znalazł odpowiedź na swoje wątpliwości dotyczące wiary.
Podczas sesji zimowej na drugim roku seminarium, nieoczekiwanie zasłabł. Czuł, że może tego nie przeżyć. Natychmiast wylądował w szpitalu, okazało się, że to arytmia serca. Problemy powtarzały się przez rok: "Zadawałem sobie wtedy pytania o sens życia i o wiarę w istnienie Pana Boga. Zobaczyłem wtedy, że moja wiara jest niewystarczająca. Potrzebowałem pewności, że Bóg jest. Wahanie: "Może jest" nie wystarczało. Arytmia była uciążliwa fizycznie, ale o wiele bardziej uciążliwa była kruchość życia, którą mi ona pokazała".
Na pogrzebie ks. Alfreda Cholewińskiego, inicjatora Drogi Neokatechumenalnej w Polsce, zobaczył ludzi, którzy potrafią się cieszyć. W kondukcie żałobnym za trumną kilkadziesiąt osób z gitarami szło i śpiewało pieśni paschalne. To wydarzenie skłoniło go do pójścia na katechezy. "W mojej wspólnocie była profesor kardiologii. Jako kardiolog mówiła, że moje serce jest w miarę zdrowe, jako siostra ze wspólnoty mówiła, że Bóg mnie kocha."
Wahania przyszły raz jeszcze, tuż przed decyzją o przyjęciu święceń diakonatu, ale pomogły kolejne etapy Drogi. "Zobaczyłem ludzi, którzy mają dzieci, rodziny, pracę, ale czas wolny przeznaczają nie na odpoczynek, lecz na katechizowanie. Dlaczego to robią? Mówili: "Bóg jest i On mnie uratował". To oni stali się dla mnie świadectwem, że Bóg jest".
W 1992 roku ks. Mirosław przyjął święcenia kapłańskie. Wylądował na wiejskiej parafii. Obok pracy z młodzieżą, wspólnie z grupą katechistów mógł także głosić katechezy.


Przez kraty

Areszt Śledczy w Lublinie położony jest na peryferiach miasta. Okolica nieciekawa i rzadko kto tu zagląda. Daleko stąd do miasta dwóch kultur i dwóch uniwersytetów.
Areszt śledczy to coś innego niż zakład karny, dokąd się trafia po wyroku, ale nie jest to też areszt tymczasowy. Przywozi się tu podejrzanych, kiedy sąd zgodzi się na ich aresztowanie, i tu pozostają aż do wyroku. Przebywają tu również ludzie po wyrokach, jeśli czekają na kolejne rozprawy, swoje lub inne, na których będą świadkami. Albo, jak Robert czy Iwona, przyjeżdżają na apelacje.
Oddziały są zróżnicowane. Im więzień bardziej niebezpieczny, tym więcej w drodze do jego celi krat do pokonania. Największy rygor panuje w oddziale dla najniebezpieczniejszych. W drodze do celi Roberta towarzyszą uzbrojeni strażnicy w kamizelkach kuloodpornych oraz hełmach, na czas wizyty zamykany jest cały oddział. Jednak w większości oddziałów z aresztantami można kontaktować się bez krat.

Życie w areszcie jest monotonne. Osadzeni wstają o godz. 6.00 na poranny apel, potem jest śniadanie, potem obiad, potem kolacja, potem noc. I tak przez kilkanaście miesięcy (jak Arek) albo pięć lat (jak Iwona), albo całe życie (jak Robert).
Najgorszą karą dla więźnia jest nuda. Praca to wyjątek, praca płatna to marzenie. Czasy, kiedy resocjalizowano poprzez pracę, minęły. "Co robię w celi całymi dniami? Zależy od dnia i nastroju - wyjaśnia Iwona. - Czasem się śpi, czasem się czyta, czasem tańczy i wariuje, śpiewa, krzyczy. Trzeba jakoś odreagować. Najradośniejsze chwile? Kiedy ktoś przychodzi do mnie i rozmawia".
W aresztach śledczych cele są zawsze zamknięte. Półotwarte i otwarte, czyli z możliwością wychodzenia na przykład do innych cel, bywają dopiero w więzieniach. W Lublinie aresztanci siedzą więc dosłownie, w kilkuosobowych celach, patrząc na siebie nawzajem przez 24 godziny na dobę. O czym rozmawiają? O życiu. A to zwykle przestępcze życie. "I jak tu nie mówić, że więzienie jest szkołą dla przestępców?" - pyta jeden z pracowników.


Powołanie do półświatka

Jak niektóre rody mają wpisany w genealogię określony zawód i charakter, tak życiorysy ludzi z pewnych środowisk - od dziada, pradziada - zawierają rozdział zatytułowany "Więzienie". Ks. Mirosław poznał takie środowiska w 1993 roku, kiedy został przeniesiony do kościoła św. Michała na Bronowicach w Lublinie. Każdy ksiądz odpowiadał tu za jakiś obszar parafii. Ks. Flakowi przypadł najtrudniejszy rewir - lubelski "półświatek", znany i z tego, że mieszkał tam Robert. Kiedy ks. Mirosław rozpoczynał pracę, Robert był poszukiwany listem gończym, a wkrótce został ujęty na Ukrainie, deportowany do Polski i na oczach kamer - sądzony.
"Stare osiedla, z domami jeszcze z kamienia wapniowego - opisuje swój rewir ks. Flak. - Niski standard powoduje, że rodziny lepiej sytuowane wyjeżdżały, a do pozostawionych mieszkań zjeżdżały kolejne rodziny patologiczne, bo bardzo niski czynsz był dla nich jedyną szansą na dom. W ten sposób tworzyło się osiedle rodzin patologicznych i środowisko przestępców".

Problemy to oczywiście bardzo chwiejna moralność, alkohol, ostatnio narkotyki, a czasem zwykłe napady nerwicy, gdy człowiek nie wie, co się z nim dzieje. Tak było z Patrycją: kiedy się ocknęła, była już w kajdankach - w napadzie szału zabiła dwie osoby. Według ostrożnych ocen psychologów takie środowiska zasiedlają więzienia przynajmniej w 60%.
Po spotkaniu w Denver, gdzie Papież apelował, by nie wstydzić się głoszenia Ewangelii na ulicach, wspólnoty neoakatechumenalne z parafii na Bronowicach wzięły to sobie do serca: chodziły po ulicach i śpiewały pieśni.
"Za nami przychodzili do kościoła ludzie - wspomina ks. Mirosław - często bardzo zniszczeni. Razem pięćset osób. W kościele głosiliśmy im katechezy. Znamienne, że w ciągu pół roku trzech braci z powstałej wówczas wspólnoty zostało zamordowanych w wyniku przestępczych porachunków". Ks. Flak czuł, że z ludźmi z Bronowic ma dobry kontakt.


Normalny facet by nie wytrzymał

Na wolności Iwona zostawiła córkę. Anetka ma dziś siedem lat, wychowuje ją mama Iwony. Ostatnio widziały się trzy miesiące temu. "Żyję dla Anety. Sumienie by mnie zabiło, gdybym usunęła to dziecko" - mówi. Ojciec Anetki, Edek, też siedział w Lublinie. Kiedy w areszcie dowiedział się, że dostał dożywocie, nie wytrzymał. Powiesił się w celi.
Iwona dostała pięć lat. To już jej drugi wyrok. Mówi, że o ile na wolności żyła chwilą, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, o tyle tu "ma czas i myśli". "Co zrobię, kiedy wyjdę z więzienia? Zamieszkam daleko od Lublina, żeby za wszelką cenę uniknąć tego towarzystwa. Zajmę się córeczką" - deklaruje. "Kochasz kogoś?" - pyta kapelan. "Ktoś pisze do mnie listy, ale ja jeszcze mu nie ufam" - Iwona czerwieni się i lekko uśmiecha. "Ten "ktoś" jest stąd?" "Tak, z więzienia." "I co, nie boisz się?" "Normalny facet by ze mną nie wytrzymał. Musi być ktoś z więzienia, żeby wytrzymał z moją przeszłością."
Tak jak wszyscy ludzie, Iwona ma rodzinę, przyjaciół, plany i marzenia oraz potrzebę czynienia dobra. Więzienie uczy cieszyć się z małych rzeczy, ale i doprowadza do samobójczych myśli. Iwona odwiodła od samobójstwa dwudziestoczteroletnią dziewczynę, z którą siedziała w jednej celi w Lublińcu. Kompanka z celi dostała 25 lat. "Była niewinna" - zaznacza Iwona. Tłumaczy, że wzięła na siebie winę swojego chłopaka, a kiedy zdała sobie sprawę z konsekwencji, było już za późno. "Chciałam jej pomóc i pomogłam jej."


Po pierwsze, kraty

Nieważne, czy jest to więzień, kapelan czy dziennikarz - pierwsze doświadczenie z więzieniem od środka to szok dla każdego. "Widziałem kraty, w drugiej kolejności cały ten świat za kratami" - ks. Mirosław wspomina pierwszy pobyt w areszcie. Kapelanem więzienia został w 2000 roku. Ks. abp. Józefowi Życińskiemu spodobały się owoce działalności wspólnot neokatechumenalnych w więzieniu w Chełmie i postanowił przeszczepić ten pomysł w większym wymiarze do Aresztu Śledczego w Lublinie.
Pomimo strachu i niepewności, pierwsze tygodnie posługi ks. Flaka nie były trudne dzięki klerykowi z seminarium Redemptoris Mater, który przybył wtedy do swojego rodzinnego Lublina i poszukiwał praktyki duszpasterskiej. Przez dwa tygodnie razem ewangelizowali i poznawali więzienie. Wówczas ks. Mirosław ukształtował model swojej posługi.
W ciągu tygodnia przebywa w więzieniu mniej więcej 20 godzin, odprawia trzy Msze święte, dwa razy głosi katechezy ewangelizacyjne, ponadto rozmawia z aresztantami. Na każdym oddziale znajdują się skrzynki, do których więźniowie mogą wrzucać kartki z prośbą o rozmowę albo spowiedź. Ks. Flak zawsze wyjmuje pokaźny plik kartek. Rozmowy zabierają najwięcej czasu, dlatego pomocą służy Bractwo Więzienne - w ewangelizację więźniów zaangażowani są najczęściej studenci.
Raz do roku katechezy głoszą bracia i siostry z jego wspólnoty neokatechumenalnej. Wychowawcy mówią, że na katechezy najczęściej przychodzą ci z największymi wyrokami. "Czyli ci, którzy osiągnęli w życiu już dno" - precyzuje ks. Mirosław. Przybici procesem sądowym i wyrokiem, w więzieniu dowiadują się ponadto, że żona wniosła pozew o rozwód, że dzieci wypierają się ojca. Widzą, że coraz mniej ludzi ich odwiedza.

 
Być twardym

Dla człowieka, który przychodzi tu odsiadywać wyrok, pierwsze zetknięcie z więzienną rzeczywistością jest stokroć bardziej przygnębiające. "To tragedia. Nie da się tego opowiedzieć" - mówią zgodnie Piotr, Arek i Łukasz. Piotr ma wyrok 12,5 roku (za zbrodnię), pozostali za kilkanaście miesięcy wyjdą na wolność. "Trzy miesiące muszą minąć, by przestać myśleć o wolności. Te trzy miesiące to najtragiczniejszy okres życia." Mówią, że recepta na przeżycie i pogodzenie się z sytuacją jest tutaj jedna i brzmi: "Być twardym". "Od rana do wieczora być twardym i za nic w świecie nie dać po sobie poznać, kiedy jest źle, bo cię upodlą" - tłumaczy Piotr. Ten, kto jest twardy i to udowodni, znajdzie się wśród grypsujących.

Wszyscy trzej przyznają, że grypsują. Pytani, co to jest grypsera, solidarnie milczą. "To, co piszą w gazetach, to nieprawda. Czasami jest coś tam "na rzeczy", ale generalnie nikt o tym nie wie, poza samymi grypsującymi, a my nie możemy o tym mówić" - wyjaśnia Arek. Grypsera to coś więcej niż swoisty język, coś więcej niż zasady i subkultura tych "ważniejszych". Co? Sęk w tym, że o grypserze nie wiedzą nawet klawisze, chociaż non stop widzą życie więźniów. Tak przynajmniej zapewniają grypsujący. Stawiają oni administracji więziennej maksymalny opór. Ciągle się buntują i lekceważą ją, kpią z upomnień i konsekwencji wychowawczych. To kosztuje: mniej przepustek, mniej widzeń, brak pracy i gorsza opinia, a dobra opinia potrzebna jest do przedterminowego zwolnienia. Ale taka jest cena więziennego honoru. Zyskują tym, że należą do tych "lepszych", są ludźmi. Nieustannie poniżają niegrypsujących, którzy ludźmi nie są.
W najgorszym położeniu są ci, którzy trafili do więzienia, łamiąc jedną z podstawowych zasad. A te zasady to: matka, dzieci, żona. Podejrzani o zamordowanie matki albo dzieci, o kazirodztwo albo pedofilię w więziennej hierarchii są nawet poniżej niegrypsujących. Co spotkało małżeństwo z Czerniejowa, które trafiło tutaj latem ubiegłego roku, podejrzane o zamordowanie kilkorga swoich dzieci - można sobie tylko wyobrazić. Wychowawcy nie powiedzą, bo obowiązuje ich tajemnica służbowa.
"Są mistrzami psychicznego znęcania się - mówi wychowawca Paweł Skrzek. - Nikt, choćby był zamknięty w odosobnionej celi i nie miał żadnego kontaktu z innymi więźniami, psychicznie nie wytrzyma, gdy przez parę godzin słyszy rytmiczne skandowanie dwustu osób, że jest na przykład matkobójcą".
"To jest inny świat, inna rzeczywistość - powtarza ks. Mirosław. - Oni niczym innym tu nie żyją, bo są zamknięci".


Bariery nie do przekroczenia

Podczas jednej z pierwszych Eucharystii dla wspólnoty neokatechumenalnej ks. Flak zauważył, że tuż przed Komunią świętą więźniowie szybko zmieniają miejsca. Żaden grypsujący nigdy nie dotknie czegoś, co wcześniej dotknął stojący niżej w hierarchii więziennej, choćby to był kielich z Krwią Pańską. Tej bariery nie przekroczyli do dziś.
Piotr, Arek i Łukasz uczestniczą w przygotowaniu liturgii słowa. Postanowili wstąpić na Drogę Neokatechumenalną, bo chcieli bliżej poznać Boga i pogłębić wiarę. "Teraz, jeśli zbyt długo nie ma spotkania, wszystko zaczyna się walić" - mówi Piotr. Podczas przygotowania byli skupieni i zaangażowani: niezorientowany nie powiedziałby, że w modlitewnym spotkaniu biorą udział więźniowie. Po wyjściu z kaplicy szybko wracają do "tamtego" świata. Zauważają na korytarzu niegrypsującego: "Patrzcie, frajer!" - krzyczy któryś. Z wrzaskiem dopadają go, przewracają na ziemię, sypią przekleństwami. Przybiega strażnik, całej trójce wpisuje wykroczenia.

Bardzo trudno jest zmienić świat za kratami. "Wymagać od grypsujących, żeby nie grypsowali, bo tego Jezus nie chce, to tak jak wymagać od nas, ludzi wolnych, byśmy opuścili swoje rodziny, sprzedali wszystko i zamieszkali na pustyni. Oni są na początku Drogi" - tłumaczy ks. Mirosław. A więziennych zasad nie wolno im łamać w imię honoru. Jeśli grypsujący okazałby litość niegrypsującemu albo złamałby solidarność - "idzie do wora", jest wyłączony. "A to oznacza cierpienie" - dodaje kapelan. Dawni kompani w przeciągu jednej sekundy mogą "przeczołgać" zdrajcę. Przypadek z Włoch: jeden z więźniów i wieloletni uczestnik Drogi Neokatechumenalnej zdecydował, że odtąd będzie żył według Ewangelii, niezależnie od więziennych zasad. Wiedział, że za ich zdradę współwięźniowie go zabiją. I zrobili to. Przestać grypsować ze względu na Ewangelię to chyba decyzja o męczeństwie.


Pan Bóg dopowiada

Iwona: "Kiedy siedziałam w Lublińcu i miałam depresję, psycholog zaproponował mi zrobienie sobie rozrachunku z całego życia. I rzeczywiście, zrozumiałam, że w przeszłości byłam taka zła: krzyczałam na innych, dużo przeklinałam...".
Iwona siedzi za współudział w pobiciu ze skutkiem śmiertelnym. Oczywiście zaznacza: "Siedzę za to, czego nie zrobiłam".
Prawie wszyscy więźniowie są niewinni. Dlaczego? Psycholog Mariola Mielniczuk tłumaczy, że uniewinnianie siebie to postawa obronna albo próba poprawy wizerunku we własnych oczach: "Trudno komuś pogodzić się z tym, że stać go na przykład na zabójstwo. Nie da się żyć z taką świadomością". Jednak wejście na drogę nawrócenia musi w końcu doprowadzić do odkrycia prawdy o sobie. Czy w więzieniu to jest możliwe?
"Jeden z więźniów przyszedł na dyżurkę odebrać paczkę - relacjonuje ks. Flak. - Przechodziłem wtedy korytarzem. Gdy mnie zobaczył, powiedział, że chciałby ze mną porozmawiać. Podczas godzinnej rozmowy opowiedział o swoim życiu, a życie miał bardzo trudne. Na koniec zaproponowałem: "Otwórzmy Ewangelię", bo mam przekonanie, że w ten sposób Pan Bóg zawsze dopowiada. Kiedy przeczytaliśmy fragment, on, człowiek niewierzący, mówi ni stąd, ni zowąd: "Te słowa są dla mnie". A był to fragment o procesie Jezusa. O mało co się nie rozpłakał. Zreflektował się, że płakać nie może, że musi być twardy, przeczekał to. Wkrótce poprosił o następną rozmowę, potem o kolejną. Za każdym razem otwieraliśmy Ewangelię. W końcu poprosił, bym dał mu Pismo Święte. Teraz codziennie czyta Ewangelię, wchodzi w dialog z więźniami, jedna się z nimi. Widać, że taka postawa nie pochodziła od niego".
"Jezus przyszedł nie do sprawiedliwych, lecz do tych, którzy się źle mają - przypomina Waldemar Zagojski. - Gdy ludzie żyjący z wiecznym piętnem, odrzuceni przez społeczeństwo, słyszą, że Bóg im przebacza, to słowo naprawdę do nich trafia".
"Po kilku, kilkunastu spotkaniach we wspólnocie, po pewnym czasie obcowania ze słowem Bożym, więźniowie zaczynają mówić o swoim życiu, o swoich błędach - opowiada ks. Mirosław. - Dla mnie to jest cud, bo przecież w więzieniu panuje żelazna zasada, że o swoim życiu i o swoich błędach się nie mówi. A oni, czytając słowo Boże, zaczynają o tym mówić. Ono naprawdę działa".


Wierzę

Robert nie może uczestniczyć we Mszach świętych - jest zbyt niebezpieczny. Ma jedynie prawo prosić o rozmowę z kapelanem, o Komunię świętą i spowiedź. Jednak straż więzienna nie może odejść od celi nawet podczas spowiedzi. Wówczas kapelan przymyka za sobą drzwi, rozmawiają szeptem, oddzieleni kratą.
W celi Roberta na tkwiącym w półce gwoździu wisi różaniec. Mówi, że codziennie się modli ("Tylko to mi zostało"). Codziennie modli się za wszystkich kapłanów. Gdy przed paru laty dowiedział się, że ks. Mirosław poważnie choruje, modlił się tak: "Boże, zrzuć na mnie tę chorobę, a ten ksiądz, żeby wyzdrowiał".
"Kiedy Ksiądz przychodził, otwierał Pismo Święte, tak jakby przypadkowo, na chybił-trafił, ale to nie był przypadek. Za każdym razem otworzył się temat, który dotyczył mojego problemu. Ja wiem, że to nie przypadek" - zwierza się Robert.
Przed rokiem poprosił ks. Mirosława o bierzmowanie. Czuł ogromny ciężar i, jak mówi, niedopełnienie. Miewał (i miewa, w więzieniu to norma) częste depresje. Dotarło do niego, że w więzieniu umrze. Po solidnym przygotowaniu ten przestępca, "nierokujący - w opinii sądu - nadziei na resocjalizację", został bierzmowany.
Strażnicy, jak zwykle w hełmach i z bronią, doprowadzili go do więziennej kaplicy. Tym razem jednak zdjęli mu kajdanki, a sami pozostali za drzwiami. W kaplicy był tylko on, kapelan oraz delegat abp. Życińskiego, ks. Józef Szczypa, który udzielił Robertowi sakramentu bierzmowania.
Na zakończenie Eucharystii ks. Szczypa rozpłakał się. Drżał mu głos, gdy mówił: "Jest to jeden z najpiękniejszych i najradośniejszych momentów w moim życiu". Obchodził wówczas czterdziestolecie posługi kapłańskiej.

Kiedy po spotkaniu z Robertem wraz z ks. Flakiem opuściliśmy oddział dla najbardziej niebezpiecznych aresztantów, nie mogłem nie zadać tego pytania: "Czy to prawdziwe nawrócenie? A może to jego wyrafinowana gra, symulacja, umiejętności, dzięki którym zdobył przecież swą pozycję w przestępczym świecie?". Zresztą wychowawcy i administracja więzienna też nie wierzą w to jego nawrócenie. Ks. Mirosław odpowiedział dopiero po minucie: "Słowo mówi: "Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska". Pan Bóg bardzo się nad nim napracował". A po chwili dodał: "Ja wierzę".

Ks. Przemysław Śliwiński (ur. 1978), neoprezbiter archidiecezji warszawskiej.

 
Zobacz także
Elżbieta Ruman
Pani Renata z Warszawy walczyła z chorobą nowotworową od kilku lat. Jej dwuletnia córeczka często bywała tylko z ojcem lub dziadkami, kiedy Renata trafiała na kolejną chemię. Wszystko zaczęło się w pierwszych miesiącach po urodzeniu Julii. Jeszcze przed rozwiązaniem Renata zauważyła na szyi guz. Do lekarza poszła trzy miesiące później...
 
o. Robert Wawrzeniecki OMI
Dziś słowo „posłuszeństwo” jest bardzo niepopularne. Na pierwszy plan wysunęła się wolność, którą posłuszeństwo zadaje się ograniczać. Wolność stała się dziś naczelną wartością, której należy bronić zawsze i w każdej sytuacji, nawet z naruszeniem dobra innych. A kto z nas lubi, kiedy ograniczana jest jego wolność, jego prawa?
 
ks. Marek Dziewiecki
Pierwszą rzeczą, która jest zła dla człowieka, to samotność. Każdy potrzebuje wsparcia ze strony różnych ludzi i środowisk, pragnie wnieść swój pozytywny wkład w życie innych. Wspólnota rodzinna - chociaż najważniejsza - nie może zaspokoić wszystkich naszych potrzeb czy aspiracji. Konieczne są również inne wspólnoty i środowiska: szkolne, rówieśnicze, regionalne...
 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS