logo
Czwartek, 28 marca 2024 r.
imieniny:
Anieli, Kasrota, Soni, Guntrama, Aleksandra, Jana – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Karolina Krawczyk
Dziękuję za Twoje wyznanie
Czas Serca
 


„Dzisiaj mówię to z całą szczerością i odpowiedzialnością: nie wyobrażam sobie życia Kościoła bez tego sakramentu. Spowiedzi nie trzeba się bać. Co więcej, nie wolno się jej bać”

 

– mówi ks. Michał Kowalski, wikariusz parafii Miłosierdzia Bożego w Tychach. O odwadze grzesznika, słowach „teraz albo nigdy” i miłosierdziu Boga rozmawia z Karoliną Krawczyk.

 

Dziękuje Ksiądz penitentom za to, że wyznali grzechy?

 

Nie robię tego często, ale tak, zdarza się, że dziękuję za to wyznanie. Zazwyczaj robię to wtedy, kiedy widzę wielki stres u penitenta. Często też ja się boję, żeby niczego w tym spotkaniu nie zepsuć, tak po prostu, od tej ludzkiej strony, więc proszę Pana Boga o światło. Z drugiej strony staram się Bogu dziękować za te spowiedzi. Za te po dziesięciu, piętnastu, czterdziestu latach… Ale także za te miesięczne, dwutygodniowe, tygodniowe. Jestem też pod wielkim wrażeniem spowiedzi ludzi młodych. Oni mnie często zawstydzają. Bywa, że tym, którzy przyszli po wielu latach, sugeruję, żeby świętowali ten dzień, np. idąc do cukierni, pijąc kawę w świątecznej atmosferze, w gronie najbliższych. Bo dla wielu to dzień przełomowy, wyjątkowy. W końcu spowiedź to wyjście z więzienia, bo grzech jest więzieniem. Spowiedź jest sakramentem wypuszczenia człowieka na wolność.

 

Spowiedź wymaga też sporej odwagi.

 

Tak. Spowiedź jest najbardziej szczerym sposobem analizy swojego życia, bo przecież nikt nas nie zmusza do tego, żebyśmy przychodzili do konfesjonału. Jednak tak naprawdę w spowiedzi nie jest najważniejsza nasza grzeszność. Jestem skłonny zaryzykować stwierdzenie, że ona nie jest nawet na drugim miejscu. Owszem, musimy te grzechy wyznać, ale na pierwszym miejscu jest Boże miłosierdzie. Kapłan wcale nie ma ochoty wypytywać o grzechy. Na sądzie ostatecznym Bóg – to jasne – pokaże nam nasze grzechy, ale zapyta także o uczynione dobro, o miłość.

 

Powiedział Ksiądz, że w konfesjonale grzech nie jest najważniejszy. A jednak dużo czasu poświęcamy temu, by mówić o grzechach: „Tego nie wolno, a to już tak; a to na pewno jest grzech”… Zapominamy o istocie sakramentu?

 

Nie wyprę się tego. Grzech jest na drugim, piątym, dalekim miejscu… Na pierwszym jest miłość i miłosierdzie Boga. Po to jest ten sakrament. Nie po to, byśmy się „katowali” myślami o naszej grzeszności, ale po to, by zostawić tam cały brud i wyjść z konfesjonału czystym. Oczywiście trzeba mieć świadomość własnej słabości. Słowo Boże mówi wyraźnie: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Jeżeli wyznajemy nasze grzechy, Bóg jako wierny i sprawiedliwy odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości” (1 J 1,8-9). Słabości człowieka nie wolno przeakcentować. Trzeba się skupić na Bogu. Popatrzmy na św. Faustynę: kiedyś jej współsiostry zwracały jej uwagę na to, że zachowuje się jak królewna, bo po Mszy Świętej wracała, podskakując. Ona odparła bardzo prosto: „Owszem, jestem królewną, bo płynie we mnie królewska Krew Chrystusa”. A czy my nie należymy do Króla? Jesteśmy Jego własnością. My też, wychodząc z konfesjonału, jesteśmy zwycięzcami. To jest myślenie na pierwszy rzut oka infantylne, ale ono jest zgodne z tym, co Jezus mówił Faustynie, dyktując nowennę do miłosierdzia Bożego. Jezus kazał jej przyprowadzać poszczególne grupy ludzi: grzeszników, kapłanów, dusze zakonne, dusze pobożne i wierne, pogan, tych, którzy nie znają Jezusa, heretyków, odszczepieńców, dusze ciche i pokorne, dzieci, wszystkich czcicieli miłosierdzia, dusze w czyśćcu cierpiące, dusze oziębłe. Na pewno w którejś z tych grup możemy się odnaleźć. Bóg chce zbawić każdego. Przecież On sam powiedział, że wystarczy przy konającym koronkę odmówić… Czy tu jest miejsce na rozpamiętywanie grzechów? Nie. Najpierw liczy się miłosierdzie.

 

Przychodzi penitent i zanim wyzna grzechy, mówi: „Boję się”. Co Ksiądz na to?

 

Dobrze jest o tym powiedzieć. To jest też dla mnie znak: „Aha, Ty się boisz, więc ja zrobię wszystko, żebyś przestał”. Tu nie chodzi o strach, ale o miłość. Pan Jezus nie chce, żeby się Go bać. Jeśli ktoś przyjdzie do mnie z taką informacją, to jest to bardzo ważne. Czasem są penitenci, którzy mówią: „Teraz albo nigdy”. I wtedy trzeba odłożyć wszystko inne na bok i być z tym człowiekiem, który się zmaga, przeprowadzić go przez spowiedź. Jeśli kogoś się kocha, a długo się go nie widzi, to pojawia się tęsknota. I tak właśnie tęskni za nami Bóg, jeśli dawno się nie spowiadaliśmy. Czemu ja miałbym kogoś zganić? Poniżyć? Miałbym najpierw nakrzyczeć, a potem powiedzieć: „Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą…”? Przecież to byłoby nieludzkie. Ja nie jestem miłosiernym ojcem, ale takim prostym słowem chcę powiedzieć, że nie tylko Bóg kocha, ale także i ja, ksiądz, w tym konfesjonale chcę kochać tych, którzy do Boga przychodzą. Dzisiaj mówię to z całą szczerością i odpowiedzialnością: nie wyobrażam sobie życia Kościoła bez tego sakramentu. Spowiedzi nie trzeba się bać. Co więcej, nie wolno się jej bać.

 

Ale może też zdarzyć się tak, że jakiś ksiądz nakrzyczy na penitenta. A to jedno spotkanie przekreśli odwagę grzesznika. Nie wszyscy potrafią przejść ponad tym zranieniem. Co zrobić, jeśli taka rzecz już się stanie? No i czy można jakoś uniknąć zranień w konfesjonale?

 

Nie znam sposobu na to, jak uniknąć rozczarowania i zranień. Często ludzie między sobą polecają spowiedników, można podpytać i tak spróbować wybrać jednego. Ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że kiedy słyszę podziękowania za naukę czy spowiedź, to dla mnie to jest zobowiązanie, by nadal tak spowiadać, by „trzymać poziom”. Jako penitent też mam doświadczenie tego, że potraktowano mnie – delikatnie mówiąc – szorstko. Nie obraziłem się, ale wiedziałem już, że do tego konkretnego człowieka nie przyjdę. I mam do tego prawo. Jeśli ksiądz przekracza granice, to mogę zaprotestować, powiedzieć: „Nie zgadzam się na taki ton; proszę inaczej się do mnie zwracać; nie życzę sobie tego”. W konfesjonale penitent nie jest poddanym, który ma na siebie przyjmować pomyje. Ma prawo powiedzieć „stop”. Jeśli powie to z kulturą, to może nawet takiemu kapłanowi pomóc. Kto wie? Może temu księdzu potrzebne jest miłosierdzie? Może jemu potrzebne jest przebaczenie? Mnie na szczęście nikt nie upomniał w konfesjonale, ale gdyby to zrobił, to chciałbym to przyjąć z pokorą. Pewnie byłoby to dla mnie bolesne, ale cenne. Za to poza konfesjonałem usłyszałem parę gorzkich słów. I choć na początku bardzo mi się to nie podobało, to kiedy ochłonąłem, to zrozumiałem, że ten ktoś ma rację. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy boją się spowiedzi, bo zostali skrzywdzeni, niezrozumiani czy po prostu trafili na „nieciekawy dzień” księdza. To nie jest usprawiedliwienie. Za tych księży, którzy byli niecierpliwi, którzy ranili, dotknęli, za nich wszystkich przepraszam.

 

Z drugiej strony można też spotkać się z lekceważącą postawą penitenta albo z rutynowym „wyklepaniem grzechów”. Co wtedy?

 

To bardzo trudne zagadnienie. Nigdy nie będę miał stuprocentowej pewności co do rutynowego spowiadania się… Chyba, że ktoś mi powie wprost, że jest tutaj z powodu nieszczęsnej „karteczki”. Ja nie chcę, żeby ktoś przychodził, „bo musi”, tylko żeby przychodził, bo pragnie świętości. Jak mam czas, to staram się prostować to myślenie. Jeśli ktoś bezwiednie przyjmuje sakramenty, to lepiej, żeby tego nie robił. Ja nikogo z Kościoła nie wyganiam, ale uczulam na bylejakość, bezmyślność i świętokradztwo. Natomiast rutyna… Rutyna bierze się stąd, że zapominamy o tym, co nam ten sakrament daje. Czasem wtedy lepiej odpuścić, poczekać kilka dni, zatęsknić za spowiedzią. To oczekiwanie może nam pomóc uświadomić sobie, czym tak naprawdę jest sakrament pokuty i pojednania. Warto też sięgnąć po 15. rozdział Ewangelii wg św. Łukasza i go rozważyć.

 

A co w sytuacji, kiedy penitent nie uważa danej sprawy za grzech?

 

Fundamentalną zasadą w teologii moralnej jest ta, aby słuchać własnego sumienia. Może być tak, że ktoś nie zdaje sobie sprawy z tego, że coś, co robi, jest grzechem. Wtedy też tego grzechu nie ma. Ale każdy z nas ma obowiązek formowania swojego sumienia. Jeśli natomiast ktoś jawnie się nie zgadza, to wtedy nic go nie zwalnia od odpowiedzialności za grzech. W takiej sytuacji staram się tłumaczyć, wyjaśniać. Nie mogę powiedzieć: „Idź stąd i nie wracaj”, bo nie na tym mi zależy. Wolę mówić: „Teraz słuchaj, co mam ci do powiedzenia. Będziesz tu tak długo, aż zrozumiesz swój błąd, bo nie chcę twojej zguby”. Wtedy – nawiązując do poprzedniego wątku – nie wolno obrazić się na księdza. Takie słowa są wyrazem miłości do człowieka. To ojcowskie upomnienie. Czasem trzeba wstrząsnąć człowiekiem dla jego dobra. Bóg też czasem „wstrząsał”. Dlaczego? Bo wiedział, że jeśli dalej tak ludzie będą postępować, to dojdzie do czegoś gorszego. Pan Jezus nas kiedyś osądzi. On nie powiedział: „Musisz przyjmować Moje Ciało, musisz pić Moją Krew”. Nie. On powiedział: „JEŚLI CHCESZ iść za mną… JEŚLI kto przyjmuje Moje Ciało…”. Dał nam wolność. A kiedy wikłając się w grzech, tracimy ją, to wtedy zawsze możemy do Boga wrócić. Zostawić w spowiedzi cały brud i grzech. Dostaniemy wtedy nowe szaty, nowe życie, wolność. Bóg nas usprawiedliwi mocą przelanej za nas Krwi.

 

Rozmawiała Karolina Krawczyk
Czas Serca nr 145