logo
Piątek, 29 marca 2024 r.
imieniny:
Marka, Wiktoryny, Zenona, Bertolda, Eustachego, Józefa – wyślij kartkę
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

Facebook
 
Drukuj
A
A
A
 
Dominik Jurczak OP
Formacja liturgiczna, czyli o wyrabianiu liturgicznego smaku
Liturgia.pl
 
fot. Karl Raymund Catabas | Unsplash (cc)


Byłoby czymś niezrozumiałym, gdyby w programie duszpasterskim dla Kościoła w Polsce, w roku, gdy Eucharystia rozważana jest w pryzmacie tajemnicy celebrowanej, zabrakło refleksji na temat formacji liturgicznej. To ważna kwestia dotykająca każdego z wierzących. Liturgia bowiem to nie zewnętrzny wymóg lub dodatek do chrześcijańskiego życia, lecz taki jego aspekt, w jakim rozgrywa się codzienność wiary uczniów Chrystusa.


I tak jak nie ma chrześcijaństwa bezobjawowego, tak nie istnieje chrześcijaństwo, które byłoby a-liturgiczne, to znaczy, pozbawione lub wyabstrahowane z liturgii. W rzeczy samej, chrześcijanami stajemy się nie dzięki wpisom do ksiąg parafialnych czy ustnym deklaracjom – choć bez wątpienia to ważne aspekty formalne – lecz poprzez liturgię; i to nawet gdy mowa o sytuacjach i warunkach nadzwyczajnych. To w liturgii i poprzez nią mamy dojrzewać, kształtować oraz pogłębiać chrześcijańskie życie, na różnych jego etapach i w rozmaitych okolicznościach.

 

Z premedytacją zaczynam od tej szerokiej, ogólnej perspektywy, podkreślającej wagę liturgii w życiu Kościoła i każdego z chrześcijan, bo taką de facto stała się optyka Soboru Watykańskiego II. Jego pierwszy dokument, konstytucja Sacrosanctum Concilium, wprost odwołał się do liturgii. We wstępie, który stanowi preambułę do całego dzieła soborowego, czytamy:

 

„Ponieważ Sobór święty (Sacrosanctum Concilium) postawił sobie za cel: przyczynić się do coraz większego rozwoju życia chrześcijańskiego wśród wiernych, lepiej dostosować do potrzeb naszych czasów podlegające zmianom instytucje, popierać to, co może ułatwić zjednoczenie wszystkich wierzących w Chrystusa, i umocnić to, co prowadzi do powołania wszystkich ludzi na łono Kościoła, dlatego uznał, że w szczególny sposób należy zatroszczyć się także o odnowienie i rozwój liturgii (instaurandam atque fovendam Liturgiam curare)” (KL 1).

 

Sobór Watykański II nie został zwołany dla rozstrzygnięcia spornych kwestii dogmatycznych, jak zazwyczaj miało to miejsce podczas wcześniejszych soborów, lecz z rozmysłem chciał się zająć codziennością wiary, pogłębieniem chrześcijańskiego życia. Ojcowie zdawali sobie sprawę, że przyszłość Kościoła – obok wielu innych, złożonych czynników – zależy od tego, czy i jak Kościół się modli. Wydaje się, że po blisko sześćdziesięciu latach od promulgacji Sacrosanctum Concilium, w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości, spostrzeżenie ojców soborowych można uznać za więcej niż trafne. Tu także rodzi się pytanie o formację liturgiczną i jej właściwe miejsce.

 

Zanim jednak rozpoczniemy dywagacje na temat samej formacji liturgicznej trzeba zwrócić uwagę na kilka innych szczegółów. Konstytucja Sacrosanctum Concilium – wbrew obiegowym opiniom – wcale nie zaczyna się od postulatów zmian w liturgii; kieruje tymczasem swoją uwagę na na problematykę odnowy liturgii (instaurare liturgiam) oraz na sposób jej właściwego wspierania, promowania (fovere). Innymi słowy, aspiracją ojców było nie tyle opowiedzenie się za takim czy innym rozwiązaniem zmian, ile powrót do należytej perspektywy w postrzeganiu liturgii, z których dopiero ewentualnie zmiany mogą wynikać. Dlatego zanim zajmą się analizą rozmaitych aspektów liturgicznych Kościoła, których wcale niemało, skupią się na odnowieniu myślenia o liturgii oraz na wyjaśnieniu jej natury. Widać to doskonale w strukturze samej konstytucji. Cały pierwszy rozdział poświęcony jest „ogólnym zasadom odnowy i rozwoju liturgii” (de principiis generalibus ad sacram liturgiam instaurandam atque fovendam); dopiero w kolejnych wyciągnięte zostaną konsekwencje z tego sposobu myślenia w różnych przestrzeniach liturgicznych: Eucharystii (rozdz. 2), innych sakramentów i sakramentaliów (rozdz. 3), Liturgii Godzin (rozdz. 4), roku liturgicznego (rozdz. 5), muzyki sakralnej (rozdz. 6) czy sztuki kościelnej i sprzętów liturgicznych (rozdz. 7). Nota bene, taka kompozycja żadną miarą nie jest przypadkowa; przeciwnie, jest lekcją, ważną z duchowego czy duszpasterskiego punktu widzenia. Zanim bowiem przymierzymy się do przemeblowywania liturgii w diecezji, parafii czy w jakichkolwiek innych wspólnotach, wypada zapytać o to, czy i jakie rozumienie liturgii mamy. Często bywa – to przypadek wielu nadużyć w dzisiejszym Kościele, po różnych stronach barykady liturgicznych dyskusji – że postulowane zmiany nagina się do wizji liturgii, niejednokrotnie dalekich od optyki, o którą upomina się konstytucja Sacrosanctum Concilium. Niestety często takie własne wyobrażenia miewają posmak ideologii…

 

Zatrzymajmy się zatem na moment na pierwszym rozdziale konstytucji, mianowicie, na „ogólnych zasadach odnowy i rozwoju liturgii”. Tam bowiem ojcowie swoje rozważania zaczynają od przypomnienia natury liturgii; od tego, że liturgia, choć słusznie zakłada aktywność ludzką, to jednak w pierwszym rzędzie jest inicjatywą Boga. Czy wyklucza to obecność człowieka w liturgii? Bynajmniej. Jeśli chcieć szukać sensu jego aktywności, to należy to uczynić wyłącznie w kluczu odpowiedzi na Boże zaproszenie, a nie jedynie ludzkiej inicjatywy. Liturgia nie jest więc prostą powinnością, dokonującą się na marginesie codzienności, lecz przestrzenią, w której pierwszym i głównym działającym jest Bóg. On, kierując się miłością, pragnie zbawienia człowieka; On stanowi principium, paradygmat myślenia o liturgii. I żadną miarą nie oznacza to przyzwolenia na deprecjonowanie innej perspektywy.

„Aby urzeczywistnić tak wielkie dzieło [= odkupienia, zbawienia], Chrystus jest obecny zawsze w swoim Kościele, zwłaszcza w czynnościach liturgicznych. Jest obecny w ofierze Mszy świętej tak w osobie celebrującego […] jak zwłaszcza pod postaciami eucharystycznymi. Jest obecny swoją mocą w sakramentach […]. Jest obecny w swoim słowie, bo gdy w Kościele czyta się Pismo święte, On sam przemawia. Jest obecny, gdy Kościół modli się i śpiewa psalmy […]. W tak wielkim dziele […] Chrystus zawsze łączy z sobą swoją umiłowaną Oblubienicę, Kościół, który wzywa swego Pana i przez Niego oddaje cześć wiecznemu Ojcu […]” (KL 7).

 

W czynnościach liturgicznych pierwszym działającym jest Chrystus; zadaniem Kościoła natomiast jest sprawienie, by to działanie umożliwić; to znaczy, pozwolić na to, by to On przyłączał do siebie umiłowaną Oblubienicę. Warto dodać, to nie Kościół-Oblubienica ma w geście miłości przyłączać Chrystusa-Oblubieńca, ale odwrotnie. Taki jest głęboki – i trudny zarazem – sens liturgii, gdzie in primis ma działać Chrystus, zaś Kościół w tym działaniu ma uczestniczyć.

 

Tym sposobem dotarliśmy do drugiego ważnego pojęcia, mianowicie, uczestnictwa w liturgii (participatio). W konstytucji Sacrosanctum Concilium ojcowie podkreślą, że w liturgii chodzi nie tyle o participatio activa, ile o participatio actuosa. Różnica subtelna, choć zasadnicza; co więcej, trudna do przetłumaczenia na języki współczesne. Ojcom, gdy mówią o uczestnictwie, nie zależało na promowaniu „aktywnego uczestnictwa” (participatio activa), to znaczy takiej formy udziału, która byłaby jedynie „nie-pasywna”. W odniesieniu do liturgii oznaczałoby to jej uproszczenie a nawet redukcję do ludzkiego aktywizmu. Gdyby na tym miał polegać ideał uczestnictwa, to potrzeba i wystarcza, by w trakcie liturgii dużo się działo; począwszy od dzieci a skończywszy na samym celebransie. Nie takiego rodzaju uczestnictwa pragnęli ojcowie soborowi. Ideałem, o który upomnieli się oni, nie wyczerpuje się w „aktywnym uczestnictwie” (participatio activa), lecz sięga po „czynne uczestnictwo” (participatio actuosa). Jak wspomniałem, dwa pojęcia, które tylko z pozoru wydają się synonimami, lecz w rzeczywistości nimi nie są. W „czynnym uczestnictwie” (participatio actuosa) chodzi bowiem o taki rodzaj uczestnictwa, który wykracza poza zwykły aktywizm w liturgii. Nie tyle w liturgii ma się „coś dziać”; chodzi raczej o to, aby czyniąc, jednocześnie być zaangażowanym wewnętrznie, duchowo, by dać poprowadzić się Chrystusowi ku zbawieniu, by dać Mu się zbawić.

 

Patrząc na liturgię w naszych parafiach czy wspólnotach być może odnośnie do liturgii to najtrudniejsza z lekcji soborowych, a której konsekwencje braku zrozumienia boleśnie niesiemy do dzisiaj. Jakże często przytrafia się nam aktywizm liturgiczny. Jakże często – nie ze złych powodów, lecz chcąc wykazać inicjatywę – ryzykujemy zajęcie miejsca, jakie w liturgii przynależy jedynie Chrystusowi. Jakże często w codzienności parafialnej aktywizm prowadzi do wyjałowienia, sprawiając, że przed liturgią ostatecznie uciekamy. Taka liturgia staje się domeną aktywizmu: ludzkiego a nie bożego. Warto uświadomić sobie, zwłaszcza w bogacącym się społeczeństwie, że poza murami kościołów pomysłów na aktywne życie można znaleźć zdecydowanie dużo więcej; zazwyczaj są one dużo bardziej ciekawe.

 

Po tym obszernym wstępie, ktoś mógłby zapytać: dlaczego tyle czasu zajmować się problemem participatio actuosa i w ogóle jak to się ma do formacji liturgicznej. Okazuje się, że ma i to wiele. Ojcowie soborowi bowiem doświadczenie participatio actuosa uznają za pierwszorzędne, by w ogóle podjąć i właściwie umiejscowić temat formacji. Znów widać to w konstrukcji konstytucji Sacrosanctum Concilium, gdzie w pierwszym rozdziale najpierw mowa o (1) naturze liturgii i jej znaczeniu w życiu Kościoła, o czym wspomnieliśmy; dopiero w drugim kroku zmierzono się z zagadnieniami (2) wychowania / formacji liturgicznej na równi z participatio actuosa, zestawiając je razem, by dopiero w kolejnym etapie wspomnieć o (3) pryncypiach odnowy liturgicznej (instauratio liturgica). Dalej już tylko: o (4) rozwoju życia liturgicznej w diecezji i w parafii, o (5) rozwoju duszpasterstwa liturgicznego. Dopiero teraz genialny zamysł ojców odsłania się w swojej pełni: formacja liturgiczna nie tylko została umiejscowiona po zdefiniowaniu natury liturgii a przed określeniem reguł odnowy liturgicznej; została ona także sprzężona z participatio actuosa.

 

Oba wymiary mają niebagatelne znaczenie. Pierwszy wymownie wskazuje na to, że tak zwane wychowanie liturgiczne nie odbywa się w próżni, lecz realizuje się na przedłużeniu teologicznego rozumienia liturgii. Tak naprawdę tylko też ktoś odpowiednio uformowany może pojąć i zaaplikować pryncypia odnowy liturgicznej, która wciąż trwa; odnowa liturgii nie zamknęła się w 1970 roku wraz z wydaniem odnowionego mszału czy ukończeniem prac Rady dla wykonania konstytucji o świętej liturgii (Consilium ad exsequendam Constitutionem de Sacra Liturgia). I nie chodzi mi w tym miejscu o promocję „kultury zmienności” przejawiającej się chociażby w przekonaniu, że w liturgii nic nie jest stałe, podlegając arbitralnej zmianie, lecz o nieustanne powracające pytanie o naturę liturgii, do której jako chrześcijanin chcę dorastać: czy w liturgii daję się zbawiać Chrystusowi i Jemu prowadzić; czy pozwalam, by to On przygarniał Kościół jako swoją oblubienicę.

 

W wszystkich powyższych pytaniach nie mniej istotny jest drugi wymiar, mianowicie, sprzężenie formacji z participatio actuosa. W rozumieniu natury liturgii nie chodzi przecież wyłącznie o intelektualne rozprawienie się z kwestią, która, prawdę powiedziawszy, nie należy do teologicznie zawoalowanych; chodzi raczej o umiejętne połączenie tego, co o liturgii wiemy, z rzeczywistym doświadczeniem particiaptio actuosa. Celem formacji liturgicznej nie jest bowiem wyprodukowanie batalionu liturgistów z naukowym tytułem in sacra liturgia, ekspertów od liturgii, znających teoretycznie liturgiczne tajemnice czy zagwozdki, co więcej, posiadających władzę ingerowania ex auctoritate w modlitwę Kościoła; chodzi o sprawienie, by to, co o liturgii wiemy a priori spotkało się doświadczeniem. Oczywiście ważny i konieczny jest ruch także w drugą stronę. W tym kontekście warto zadać pytanie, czy mieliśmy choć raz doświadczenie participatio actuosa, to znaczy, czy zdobyliśmy doświadczenie takiej celebracji, w której – jako biskup, prezbiter, diakon, wierny świecki – daliśmy się poprowadzić Chrystusowi, by uczestniczyć w Jego życiu? Można być teoretykiem liturgicznym, lecz być pozbawionym doświadczenia participatio actuosa w celebracji. Ktoś, komu go brakuje, nie jest właściwie przysposobiony i przygotowany, by w kwestiach liturgicznych podejmować jakiekolwiek decyzje…

 

Tym sposobem nareszcie możemy się zająć tematem formacji liturgicznej sensu stricto, wiedząc, że jej specyfika leży między teologiczną wizją a liturgicznym doświadczeniem. Spróbujmy jednak, wciąż wczytując się w tekst Sacrosanctum Concilium, doprecyzować to, co zwykliśmy nazywać wychowaniem bądź formacją liturgiczną. Warto zauważyć, że w całej konstytucji ani raz nie pojawia się słowo „educatio”. To oznacza, że gdy mowa o formacji liturgicznej, to nie należy rozumieć jej w kluczu „szkoły liturgii”, w której to poddany procesowi edukacji uczeń, tuż po jej ukończeniu, będzie w liturgii dobrze uczestniczył. Liturgii, by właściwie ją celebrować, nie wystarczy wypełnić komentarzami czy intelektualnie ogarnąć, choć to aspekt nie bez znaczenia. I nie chodzi bynajmniej o to, by zanegować słuszność dyscyplin liturgicznych (liturgiki), pozbawić ich naukowości czy wyrzucić poza zakres zainteresowania teologów; chodzi raczej o to, by w formacji liturgicznej nie zatrzymać się na pięknych ideach, nawet najbardziej pociągających teologicznie.

 

Ciekawe, że ojcowie soborowi z premedytacją unikają sformułowania „formatio liturgica”. W rzeczywistości pojawia się tylko raz, mianowicie, w odniesieniu do formacji kleryków w seminariach i domach zakonnych (por. KL 17), a zatem w bardzo precyzyjnym i specyficznym kontekście. Co więcej, gdy mowa o liturgicznej formacji, pojawiają się doprecyzowania dotyczące tego, jak ma się ona odbywać. Ojcowie soborowi wskażą na trzy „formacyjne poziomy”: (1) należyte wprowadzenie (apta manuductio), dzięki któremu klerycy będą mogli rozumieć święte obrzędy i całą duszą w nich uczestniczyć, (2) sama celebracja świętych tajemnic (ipsa sacrorum mysteriorum celebratione), oraz (3) inne ćwiczenia pobożne (aliis pietatis exercitiis) przepojone duchem świętej liturgii (por. KL 17). Ważny jest zatem odpowiedni manuductor, to znaczy, nie „edukator” czy wykładowca, który wyłoży święte obrzędy, lecz mistrz, który poprowadzi za rękę, otworzy na nowe, być może nieznane dotąd horyzonty; istotne są pobożne ćwiczenia, które duchowo mają wspomóc proces formacji liturgicznej. Ważna – jeśli nie najważniejsza – jest w końcu sama celebracja. Fragment, który polskiemu tłumaczowi zdarzyło się pominąć. W rzeczy samej, tym właściwym „manuductorem” dla każdego kończącego z seminarium powinna być sama celebracja; ona ma karmić duchowo, pozostając didáskalos leiturgikós (διδάσκαλος λειτουργικό) wyświęconych w codzienności; nie tyle paidagogós (παιδαγωγός), który zajmuje czas, odprowadza do zajęć i tam pozostawia, ale właśnie didáskalos, który stale towarzyszy.

Skoro na określenie formacji liturgicznej ojcowie rozmyślnie unikają słowa „educatio”, skoro „formatio” świadomie ograniczają do czasu formacji seminaryjnej, warto zapytać, czym ma być dla nich to, co nazywamy wychowaniem liturgicznym. Z pewnością nie ma ono zawężać się jedynie do kilku lat spędzonych w seminarium, lecz dotyczy całego Kościoła w sposób permanentny: począwszy od biskupów, przez prezbiterów, diakonów, zakonnice i zakonników, a skończywszy na wszystkich wiernych. Ma stanowić institutio liturgica, to znaczy, ma in-stătuere, ukształtowywać w ochrzczonych „liturgiczny paradygmat”, wyrabiać najlepszy z możliwych „liturgicznych smaków”, adekwatny do stanu i poziomu intelektualnego każdego, tak, by życie chrześcijańskie, również poprzez rozmaite celebracje, nieustannie mogło wzrastać; institutio liturgica ma systematycznie weryfikować czy w sprawowanej jako Kościół liturgii jako ochrzczeni dajemy przyłączać się Chrystusowi i Jemu prowadzić.

 

W tym miejscu po raz kolejny powraca omawiane już sprzężenie institutio liturgica oraz participatio actuosa, co widać w tytule sekcji pierwszego rozdziału: „wychowanie liturgiczne i czynne uczestnictwo w liturgii” (de liturgica institutione et de actuosa participatione prosequendis). Po odbytej drodze, wyjaśnieniu niektórych z subtelności terminologicznych, warto zwrócić uwagę na łacińską wersję tytułu. Jeszcze silniej podkreśla on potrzebę dbania o oba wymienione wymiary, niczym o dwie nogi, by swobodnie móc się poruszać, bez niebezpieczeństwa upadku. Oczywiście znacznie wywindowuje to ważność tego, co określamy wychowaniem lub formacją liturgiczną. Być może, zamiast obciążonych znaczeniowo sformułowań, lepiej by określać institutio liturgica mianem „dojrzałości liturgicznej” lub „wyrobieniem liturgicznym”? Niewątpliwie ważną częścią wyrobienia, także w aspekcie życia duchowego, jest formacja liturgiczna kleryków, którzy wraz ze święceniami otrzymują przywilej i charyzmat przewodniczenia celebracjom. Dzięki pobożnym ćwiczeniom w seminariach, mądremu wprowadzaniu w obrzędy, a przede wszystkim dzięki samej liturgii mają wyrabiać najlepszy z możliwych smaków, taki, który pozostanie niezapomnianym doświadczeniem na całe życie.

 

W moim przekonaniu ten ostatni moment jest kluczowy. Oczywiście nie ogranicza się wyłącznie do kleryków, bowiem wyrobienie liturgiczne dotyczy całego Kościoła, choć – warto to explicite dopowiedzieć – w znacznej mierze zależy on od duszpasterzy, od tych, co liturgii przewodniczą.

 

„Matka Kościół bardzo pragnie, aby wszystkich wiernych prowadzić do pełnego, świadomego i czynnego udziału w obrzędach liturgicznych (ad plenam, consciam atque actuosam liturgicarum celebrationum participationem), którego się domaga sama natura liturgii. […] Dlatego duszpasterze w całej swej działalności pasterskiej powinni gorliwie dążyć do osiągnięcia takiego udziału przez należyte urabianie wiernych (per debitam institutionem). Ale osiągnięcia tych rezultatów nie można się spodziewać, jeżeli najpierw sami duszpasterze nie będą przeniknięci duchem i mocą liturgii i nie staną się jej nauczycielami. Koniecznie więc należy zapewnić duchowieństwu odpowiednie wyrobienie liturgiczne (institutioni liturgicae cleri apprime consulatur)”. (KL 14)

 

Dobrze by było, gdyby w roku poświęconym Eucharystii rozważanej w pryzmacie tajemnicy celebrowanej, zapytać, czy liturgia, którą na co dzień sprawujemy, ma jeszcze smak: nie tyle wynikający z poprawności dogmatycznej ex opere operato, ile z wyrobienia liturgicznego. Czy nasze diecezje, parafie lub wspólnoty zakonne są miejscami, gdzie kształtuje się liturgiczny smak, także poprzez doświadczenie participatio actuosa wszystkich uczestników liturgii? Czy po niemal sześćdziesięciu latach od promulgacji Sacrosanctum Concilium na mapie polskiego Kościoła mamy przestrzenie, w których można by się nakarmić zarówno wiedzą, jak i samą celebracją? Rozliczne komentarze w trakcie samej liturgii nie rozwiążą problemu; przeciwnie, w moim przekonaniu, będą działać wbrew, fragmentaryzując samą celebracje. W dłuższej perspektywie tak naprawdę czynią ją niestrawną, nie prowadząc do „pełnego, świadomego i czynnego udziału” (KL 14). Nie można przecież w nieskończoność zatrzymywać liturgii, zwłaszcza w momentach kluczowych, gdyż w konsekwencji osiąga się efekt podobny do oglądania filmu przerywanego reklamami. Gdzie miejsce na radość z samej celebracji, z participatio actuosa w zbawczym dziele Chrystusa? Może wprowadzenia, ogłoszenia czy komentarze warto przenieść poza liturgię, na przykład jeszcze przed rozpoczęciem celebracji. W tym kontekście warto postawić pytanie, czy koła ministranckie lub grupy chcące zajmować się liturgią prowadzą do jej teologicznego zrozumienia: nie przez musztrę liturgiczną, lecz przez piękno i dbałość celebracji? Dobra liturgia – także ta parafialna – to liturgia starannie przygotowana. Wyrabianie liturgicznego smaku bowiem to nie sprawa jednego czy dwóch spotkań, lecz dłuższej perspektywy i systematycznej pracy. Jak sprawić, by spostrzeżenia te przetłumaczyć na codzienność naszych parafii i wspólnot, znajdując adekwatne rozstrzygnięcia?

 

Ufam, że udało mi się wskazać horyzont, jaki przed całym Kościołem zarysowali ojcowie soboru Watykańskiego II w temacie tak zwanej formacji liturgicznej. Wraz z participatio actuosa ma prowadzić ona do weryfikowania oraz stałego wyrabiania liturgicznego smaku, do uczestnictwa w zbawczym dziele Chrystusa, które w liturgii Kościoła się uobecnia. Wyrobienie, o którym mowa, bynajmniej to nie tylko kwestia wiedzy liturgicznej. Bywa bowiem, że ktoś o liturgii sporo wie, jednak nie wykonuje kroku w stronę celebracji, zadowalając się wyłącznie ideami. Także i odwrotnie, są tacy, co mają głębokie i piękne doświadczenie celebracji, choć nie potrafią opisać go poprawną, teologiczną nomenklaturą. Potrzeba tymczasem jednego i drugiego. Chcąc potraktować celebrację jako przejaw wiary Kościoła, to dla opisania specyfiki wyrobienia liturgicznego śmiało można by trawestować znaną sentencję – bez wchodzenia w polemikę, czy jej autorem jest bardziej Augustyn z Hippony czy też raczej Anzelm z Aosty – celebro ut intelligam; intelligo ut celebrem (celebruję, aby zrozumieć; rozumiem, aby celebrować).

 

Obok prowokacyjnych pytań, które przybliżając temat tak zwanej formacji liturgicznej umyślnie stawiałem, spróbujmy wyciągnąć kilka praktycznych wniosków: co konkretnie można zrobić, by polepszyć wyrobienie liturgiczne; gdzie zadziałać, by na nowo poczuć smak samej liturgii. Oczywiście mam świadomość, że moja propozycja jest ograniczona, że rzeczywistość Kościoła w Polsce nie jest duszpasterskim monolitem, że nie wystarczy też wszystkiego teoretycznie rozpisać. Byłoby naiwnością z mojej strony chcieć udzielić ostatecznych i wyczerpujących odpowiedzi. W wyrabianiu liturgicznego smaku i rozkoszowaniu się pięknem liturgii należy postępować metodą małych kroków, konsekwentnych i systematycznych, bez neurotycznego badania skuteczności rozwiązań; należy postępować inteligentnie, dostosowując środki do możliwości lokalnego Kościoła. W przedstawionych sugestiach chciałbym oprzeć się na doświadczeniach wyniesionych z bycia odpowiedzialnym za Dominikański Ośrodek Liturgiczny w Krakowie, od lat dbający o jakość liturgii w Polsce, doświadczeniem którego zainteresowane są inne Kościoły, na przykład, konferencja episkopatu w Stanach Zjednoczonych. Mam świadomość, że nie jest to wyłączna perspektywa, lub inaczej, że w polskim Kościele liturgiczno-duszpasterskich przestrzeni jest znacznie więcej, którymi w codziennej pracy warto się posiłkować, by wspomnieć w tym miejscu Ruch Światło-Życie, czy grupy ministranckie istniejące niemal przy każdej z parafii.

 

Pierwszy postulat dotyczy zrozumienia i doświadczenia participatio actuosa. Choć problem dotyczy całego Kościoła, to jednak in primis zwróciłbym uwagę na wyświęconych, na tych, co liturgii przewodniczą, pytając czy mają doświadczenie bycia przyłączonym do Chrystusa. Jeśli są go pozbawieni, łatwiej ulec pokusie, by w centrum postawiać kogoś innego, na przykład, celebransa. Nie chodzi o to, by obedrzeć liturgię z tego, co ludzkie, lecz o to, by nie obciążać samej celebracji tym, co jej nie przynależy. Wyjaśnianie liturgii, przemówienia, powitania i podziękowania, itd. – to elementy, które bez problemu można umiejscowić poza celebracją, choćby przed rozpoczęciem Eucharystii. Celebrans – przez to jak celebruje, jakie gesty wykonuje, jak czyta, czy jest skupiony, itd. – może być skutecznym „manuductorem” zgromadzenia, prowadząc modlących się do Chrystusa. W tym kontekście, w roku poświęconym Eucharystii w pryzmacie tajemnicy celebrowanej może warto zadbać, by, na przykład, tegoroczna celebracja Mszy krzyżma – epifanii lokalnego Kościoła par excellence – przygotowana została w tej perspektywie? Nie tyle chodzi o zorganizowanie „święta księdza”, ile przygotowanie i celebrowanie święta Kościoła, w którym kapłaństwo służebne się realizuje, który u progu Triduum Paschalnego odnawia się święcąc oleje święte… To oczywiście przykład, jak na poziomie diecezji wykorzystać rok liturgiczny dla wyrobienia liturgicznego smaku.

 

Wyrobienie, o którym mowa, niewątpliwe powinny wspomagać konferencje czy wykłady na temat liturgii, których nigdy zbyt wiele. Istotny jest jednak moment samej celebracji. Starannie celebrowana liturgia jest najlepszą i najskuteczniejszą mistrzynią, pozwalającą na pogłębienie życia duchowego i prowokującą do myślenia. Być może dobrze zrewidować, co w celebracjach jest niedbałe; być może warto, by w parafiach czy kościołach rektorskich nie tyle było więcej celebracji, ile by były one celebrowane z należytą pieczołowitością: w naturalnym rytmie, bez zbędnego przedłużania czy pośpiechu. Może warto zadbać, by niedziela nie tyle była wypełnianiem obowiązku, spotkaniem jednej ze wspólnot, ile świętem parafii, także na poziomie celebracji: z procesją z darami i kadzidłem, z dobrze przygotowanymi czytaniami i właściwie dobranymi śpiewami, etc. Może warto uruchomić czy ożywić „koła liturgiczne”, analogiczne do „kół biblijnych”, gdzie tłumaczy się poszczególne elementy Mszy świętej? Może warto pomyśleć o serii homilii niedzielnych poświęconych Eucharystii i liturgii?

 

Mam świadomość, że wymienione dotychczas przykłady, w większości dotyczą duszpasterzy: biskupów, którzy w diecezjach są pierwszymi odpowiedzialnymi za liturgię, oraz księży. Niemniej istnieje ogromna paleta możliwości, która dotyczy także pozostałych ochrzczonych, którzy nie mogą dyspensować się z odpowiedzialności za wyrobienie smaku liturgicznego: by wspomnieć o modlitwie w rodzinach, wspólnym przeczytaniu czytań niedzielnych przed celebracją Eucharystyczną, czy – znikającym z naszej świadomości – poście eucharystycznym. To tylko przykłady tego, jak proste rozwiązania, na wyciągnięcie ręki, są do naszych możliwości. Być może warto w rzeczywistości rodzinnej, parafialnej czy diecezjalnej upomnieć się o proste rozwiązania?

 

W wyrobieniu liturgicznego smaku nie chodzi o to, by więcej robić; chodzi o to, by degustować.

 

Dominik Jurczak OP
liturgia.pl | 27 listopada 2020
Tekst pochodzi z „Zeszytu teologiczno-pastoralnego Programu duszpasterskiego Kościoła w Polsce na rok 2020/2021 Zgromadzeni na świętej wieczerzy”.

 
Zobacz także
abp Wacław Depo
Zazwyczaj o początku swojego życia każdy człowiek wie tylko tyle, ile dowiaduje się z urzędowego świadectwa urodzenia. To „opieczętowane” świadectwo może być wzmocnione relacją najbliższych, czy osób obecnych przy narodzinach. Ale mało kto zastanawia się nad tym, że jego biografia nie zaczyna się dopiero w dniu urodzenia, czy nawet w momencie poczęcia – ale w miłosnym zamyśle Boga Stwórcy. W Nim bowiem „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”.
 
Małgorzata Bilska

O ile w Starym Testamencie Bóg wybiera osoby, przez które mówi do narodu wybranego, to w Nowym zsyła Ducha na wszystkich uczniów. Zawsze jest czas proroków. Ojciec Święty zwraca uwagę na to, że bez Ducha Świętego my byśmy się niczym nie różnili od demokracji lub od stowarzyszenia. Ludzie walczą o swoje interesy, mają prawo lobbować, głosować, a decyduje większość statystyczna. Jeżeli my naprawdę wierzymy w to, że istnieje Bóg; że ten Bóg prowadził Kościół poprzez Ducha Świętego

 

– z biblistą ks. Wojciechem Węgrzyniakiem rozmawia Małgorzata Bilska

 
Zbigniew Formella SDB

Przychodzenie codziennie w to samo miejsce o tej samej porze – jak pisze Saint-Exupéry w Małym Księciu – stanowi konieczny rytuał oswajania. Regularność i konsekwencja są zasadami, którymi rządzą się wszystkie środowiska wychowawcze zorientowane na osiąganie celów. To właśnie na podwórku młodzi zdobywają umiejętności potrzebne „tu i teraz”: zdolność nawiązywania i utrzymywania kontaktów, pokonywanie własnej nieśmiałości, przyjmowanie krytyki, zyskiwanie odporności na ataki czy umiejętność przekonywania innych do swoich racji. 

 

___________________

 reklama
Działanie dobrych i złych duchów
Działanie dobrych i złych duchów
Krzysztof Wons SDS