logo
Szukaj w
 
Posłuchaj Radyjka
kanał czerwony
kanał zielony
 
 

 Czy odpust zupełny za siebie jest egozimem?
Autor: Marzena (---.ssp.dialog.net.pl)
Data:   2008-08-10 22:48

15 sierpnia jest u nas odpust z okazji Uroczystosci Wniebowzięcia NMP.
Czy ofiarowanie go w swojej intencji nie jest niestosowne?

 Re: Czy odpust zupełny za siebie jest egozimem?
Autor: Marta (78.147.143.---)
Data:   2008-08-10 23:09

Jak bedziesz mowic na lewo i prawo, ze za siebie a nie za innych, to na pewno znajdzie sie ktos, kto uzna to za niestosowne. Ale jesli Kosciol zezwolil na ofiarowywanie odpustow za siebie, to nie martw sie tylko ofiaruj za siebie. Zwlaszcza jesli czujesz, ze by Ci sie przydal. Ofiarowanie odpustu za siebie to tez niejako przyznanie przed soba, ze nie jestes swieta i masz troche na sumieniu.
Z Bogiem

 Re: Czy odpust zupełny za siebie jest egozimem?
Autor: Bogumiła (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2008-08-10 23:40

Odpust może być tylko za siebie lub za zmarłych, nie może być za żywych bliskich nam ludzi. Natomiast, ani prywatna modlitwa za siebie, ani zamówienie za siebie mszy świętej, ani odpust, nie może być czymś niestosownym, jest to właśnie ta prawdziwa miłość siebie ("kochac bliźniego jak siebie samego"), nie ma nic wspólnego z egoizmem. Im ty więcej weźmiesz od Boga, tym więcej możesz dać innym.
Warto przy okazji przypomnieć, że przecież odpust możesz uzyskać codziennie, więc zawsze możesz "podzielić się" tym dobrem ze zmarłymi. Za siebie najlepiej ofiarować odpust po spowiedzi, ponieważ odpust dotyczy kary za grzechy już odpuszczone w konfesjonale. Zaczyna się wtedy wszystko od nowa.

 Re: Czy odpust zupełny za siebie jest egozimem?
Autor: Marta (---.neoplus.adsl.tpnet.pl)
Data:   2008-08-13 22:06

Marzenko, odpust zupełny za siebie nie jest egoizmem ale prośbą- bardzo konkretną - do Boga o odpuszczenie (zamazanie w pamięci Boskiej) jednocześnie winy i kary swojej.Trochę dużo wymagamy od Pana ale pokornie czekamy na Jego łaskę wierząc w Jego miłosierdzie. Szczera rozmowa z własnym sumieniem w sposób rzetelny - da za pośrednictwem Ducha Świętego odpowiedź na najbardziej nękające człowieka - katolika, pytanie: Odpuścił mi Pan czy muszę zrobić coś jeszcze abym z radością witał/a każdy kolejny dzień jakby był ostatni na tej Ziemi. Nawiasem mówiąc Większą korzyść Tobie przyniesie odpust ofiarowany za bliźniego a nie za siebie samą. Kiedy jednak boimy się konsekwencji, po śmierci, swoich niewłaściwych (ocenionych tak przez własne sumienie) zachowań to dobrodziejstwo odpustu zupełnego udzielanego przez dobrego Boga jest nieocenione i ze wszech miar przez każdego chrześcijanina winno być pożądane.
Jeśli ktoś sądzi że łaskę odpuszczenia win i kar dostanie "z automatu" to sam siebie okłamuje. Bóg jest najbardziej inteligentną Istotą. Tylko od człowieczego sumienia i Boskiej miłości zależy wybaczenie.

 Re: Czy odpust zupełny za siebie jest egozimem?
Autor: Bogumiła (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data:   2008-08-18 11:41

Żeby lepiej zrozumieć "stosowność" odpustu za siebie - trzeba sobie lepiej uświadomić czym jest odpust. Bo traktowanie odpustu w kategoriach: strach przed konsekwencjami grzechu, lub: jest mi potrzebny czy nie - to właśnie to jest dla mnie niestosowne. Po pierwsze: nie ma człowieka, któremu odpust nie jest potrzebny, bo nie ma człowieka, który by nie zgrzeszył. Jeśli nie "czuję" potrzeby odpustu, to nie świadczy o mojej doskonałości, tylko albo o niewiedzy, albo o własnej pysze, albo o lekceważeniu łaski. Bóg poprzez Kościół daje nam skrzynię pełną klejnotów (odpust) i mówi: bierz, weź ile chcesz. Pewnie, że jestem wolna i mogę powiedzieć: "a ja nie chcę, ja sobie sama zarobię, mam ochotę potem pocierpieć, więc nie będę Panie Boże przyjmować od Ciebie prezentów". Ja - sobie? A co my sami możemy zrobić? Przecież czyściec nie będzie naszą zasługą, czyściec jest takim samym miłosierdziem Boga jak odpust. Czyściec jest ogromnym prezentem dla tych, którzy zgrzeszyli i nie powinni znaleźć się w niebie. Dla prawie wszystkich ludzi (prawie, bo oprócz Maryi są przecież ludzie, którzy nigdy nie mieli grzechu ciężkiego, a tylko za nie "należy się" piekło). Tak jak nie może być niestosowny czyściec, tak samo nie może być niestosowny odpust - to jest dar Boga. Niestosowne jest tylko to, że dar Boga odrzucamy, WIEDZĄC, że jest nam potrzebny. To jeśli chodzi o potrzebę.

A drugi temat, to strach przed konsekwencjami grzechu. Trochę smutne - myśleć tylko w tych kategoriach o odpuście. Znowu Bóg tylko jako Sędzia? A gdzie miejsce na miłość?
Czy tak trudno sobie wyobrazić, jak bardzo przykra jest sytuacja, w której chcesz dać komuś prezent, tak z całego serca, z miłości - a on powie: a ja teraz nie chcę, może kiedyś, jak mi się zachce to ci powiem, a teraz schowaj go sobie. Tak robimy z odpustami (i z komunią świętą, częstą spowiedzią, modlitwą).
Ale jest jeszcze to spotkanie w przyszłości, po śmierci. Czy rzeczywiście wszystko nam jedno, czy będzie czyściec, czy nie, czy "długo", "bardzo" czy nie? I czy to jest stosowne? Najlepiej sobie tak to spróbować wyobrazić: kocham kogoś, bardzo, tęsknię, chwilowo jesteśmy daleko od siebie, ale ma niedługo przyjechać. Czekam. Jeszcze miesiąc, jeszcze tydzień, jeszcze dzień. Fryzura, ładna sukienka ;)) Nieważne co, chodzi o to, że jestem gotowa. Wreszcie ta chwila nadeszła, dzwonek u drzwi. Mogłabym się spotkać już, natychmiast, rozumiesz? No dobrze, za chwilkę, bo trzeba podejść do drzwi otworzyć, coś tam zawsze przeszkadza. Ale za moment mogłabym Mu się rzucić na szyję. Rozumiesz co to znaczy, kiedy się tak długo czeka? A nie będę mogła, bo po drodze nazbierało się tyle gratów, śmieci, muszę oczyścić drogę. On zaczeka, wiem że zaczeka, ale nasze spotkanie nie będzie już, tylko jutro, za tydzień, po przejściu przez ból, przez ogień. Dla miłości warto, ale przecież miałam na to czas, gdy był jeszcze daleko, rozumiesz? A ja dopiero teraz. Czy ja go kocham? Tęsknię? Czekam? Jeśli nie ma to dla mnie znaczenia, czy rzucę mu się na szyję już, czy dopiero po odkurzeniu przedpokoju, ustawieniu krzeseł? Jeśli wiem, że On będzie o 12:00, to dlaczego na 12:00 umawiam się dopiero do fryzjera? Jeśli MOGŁAM wcześniej. Czy to jest stosowne? Czy to jest prawdziwa miłość? Czy nie powinnam raczej przygotować się wcześniej, żeby z naszego spotkania nie stracić ani minuty? W prawdziwej miłości zawsze jest niecierpliwe oczekiwanie i bolesne odczuwanie straty każdej minuty, prawda? Jeśli tego brak, to warto przemyśleć moją miłość. Gdyby mój ukochany uznał, że skoro i tak kiedyś będziemy małżeństwem, to w zasadzie nie ma znaczenia czy spotkamy się już, czy jutro, na krócej czy dłużej - choć ma czas na spotkanie ze mną - to bym się dobrze zastanawiała nad jego miłością. Miłość odkładana na "kiedyś tam"?

Ja wiem, że jesteśmy grzesznikami i świętą prawdą jest powiedzenie: najważniejsze to dostać się do czyśćca, nieważne ile będzie cierpienia. Czyściec przecież - to pewność Nieba. Ale do czyśćca to i tak trafimy ;) Przecież odpust zupełny jest tylko za grzechy już odpuszczone w konfesjonale, a tuż po wyjściu z kościoła są już nowe grzechy (np. złość na spowiednika, że drążył, albo że nie drążył, że za długo, albo że za krótko, że za mało, albo że za dużo, złość że babcia odmawiała różaniec podczas mszy, a ludzie klęczeli chociaż powinni stać, a stali gdy powinni klęczeć lub siedzieć, a niektórzy - o zgrozo - bili się w piersi podczas podniesienia, i na dodatek żegnają się wodą święconą przy wyjściu z kościoła ;))) Jakbyśmy nie mieli własnych spraw przed Bogiem i jakbyśmy przychodzili do kościoła po to, by innych pooglądać i pooceniać. Już w samej świątyni mamy tyle głupich, niepotrzebnych myśli i sądów o bliźnich, że nawet "tacy doskonali", nim dojdziemy do domu po spowiedzi i po odpuście - czyściec i tak mamy pewny ;)))
Jeśli nie będzie w nas pragnienia Nieba, odpust będzie mało ważny. Pragnienie Nieba rozumiem jednak nie tylko (niekoniecznie) w kategoriach uczuciowych, ale zrozumienia i woli. To trzeba w sobie "zrobić". Mówimy czasem o świętości człowieka po spowiedzi. Ale prawdziwa świętość to nie tylko ta wolność od grzechu po spowiedzi, ale także właśnie wolność od kary doczesnej, czyśćcowej. To jest Niebo. Możemy tą atmosferą Nieba oddychać już tutaj, choć przez chwilę, jeśli po spowiedzi spróbujemy uskutecznić odpust zupełny za siebie, nim nagromadzimy nowe grzechy. Piszę "spróbujemy", bo wcale nie uważam, żeby to było takie łatwe, jak nam się czasem wydaje. Ta wolność od każdego grzechu (wykluczenie przywiązania nawet do jakiegokolwiek grzechu lekkiego) - jeden z warunków odpustu, o którym zbyt często zapominamy, to jest łatwe na początku drogi do Boga, kiedy jest się zakochanym i uczucie pomaga. Potem (tak jak w małżeństwie - współmałżonkowi), jest już o wiele trudniej o takie totalne oddanie się Bogu, gdy uczucia przygasły. Albo się samego siebie dobrze nie zna ;))) Jest to jednak możliwe, gdy się kocha naprawdę.
Dlatego - choć brzmi to rozsądnie - jest pewnym nieporozumieniem mówienie, że lepiej jest ofiarować odpusty tylko zmarłym. Skoro odpust zupełny zależy od naszej miłości do Boga (bo wtedy tylko jesteśmy gotowi wyzbyć się absolutnie każdego grzechu), to żeby pomóc zmarłym, muszę rozpalić w sobie tę miłość, a tym szybciej i bardziej się to stanie, im więcej będę korzystać z Jego darów, także z odpustów. Nam się zbyt często troska o własną świętość kojarzy z dewocją i egoizmem. Dewocją i egoizmem jest jednak nie troska o własną świętość, tylko troska o to, by WYGLĄDAĆ na świętego. Bo przecież troska o własną świętość z definicji jest troską o to, by nie było w nas egoizmu (choć każda praca nad sobą wymaga czasu). Zbyt często też rozdzielamy dwie sprawy: własną świętość i dobro innych, jakby to były przeciwieństwa. Skąd się to bierze? Chyba z podobnego dzielenia swojego życia na 1) spotkanie z Bogiem i 2) spotkanie z człowiekiem. Nie istnieją takie podziały. Mam tylko jedno życie i w nim spotykam się z Bogiem i ludźmi, staram się być święta właśnie w tych spotkaniach. Troska o własną świętość nie jest tylko dla mnie. Kościół mnie uczy, że każdy mój grzech rani cały Kościół, wszystkich jego członków, uczy też o świętych obcowaniu, o tym, że jesteśmy jednym Ciałem. W tej sytuacji nie ma rzeczy tylko dla mnie. Zawsze ranię albo uświęcam innych. Cały Kościół. Więc w zasadzie staranie się o własną świętość jest moim obowiązkiem wobec Kościoła. A nie tylko prawem, które mogę sobie lekceważyć. Że już nie wspomnę o wdzięczności wobec Boga.

Pamiętając oczywiście także o tym, że każdy z nas we własnych poszukiwaniach i drodze do świętości ma prawo do błędu, do złej oceny sytuacji, do obijania się raz o jedną raz o drugą skrajność drogi, a także do upadku. Bo słabi jesteśmy. Jeśli jednak mówimy o świętości, a nie o tym czy "wyglądamy na świętych", to wiemy że bardziej liczy się nasza czysta intencja i szczere, ciągłe próby, niż same efekty (doskonałość). Efekty są bardziej dla ludzi, bo to ich ranię lub obdarowuję bezpośrednio, już dziś. Ale w końcowych rozrachunkach, jeśli nasz trud był rzetelny, to nasze staranie o świętość, choć ułomne, będzie zawsze darem dla innych. Poprzez Boga. Może nie wprost, nie dzisiaj, ale na pewno.

 Odpowiedz na tę wiadomość
 Twoje imię:
 Adres e-mail:
 Temat:
 Przepisz kod z obrazka: