Autor: zuzka (Bogumiła) (---.internetdsl.tpnet.pl)
Data: 2011-01-14 15:19
Po pierwsze nigdzie Dorota nie napisała, że to o nią chodzi, więc nie ma powodu "oskarżać" jej o brak przebaczenia.
Po drugie. Pewnych rzeczy się przez całe życie uczymy, nabywamy umiejętności z wiekiem i z pojawianiem się nowych problemów. Jeśli oczywiście w ogóle jest praca nad sobą. Jeśli tego nie lekceważę. To, że czegoś w tej chwili nie potrafię (zrobić), nie znaczy, że nie chcę. Bóg wymaga od nas tyle ile potrafimy zrobić dziś. Za to będziemy się przed Nim tłumaczyć. Do Nieba przecież dostaną się nie tylko ci, którzy potrafią być doskonali (udało im się to zrobić), ale wszyscy, którzy robią ile potrafią (ciągle próbują). A nawet mniej.
Dla obcych osób to może się wydawać za mało. Ale "obcy" nie wiedzą jakie są moje doświadczenia, moje zranienia, moje blokady, i dlaczego to co dla innych jest łatwe, dla mnie może być jeszcze nieprzebytym murem. Jedni w dzieciństwie uczyli się miłości i delikatności, a innych rodzice i bliscy uczyli ciężkich grzechów. Nie można się porównywać do innych. Rachunek sumienia robimy przed Bogiem, który wszystko wie. Jeśli dziś robię wszystko co potrafię, to na pewno jutro potrafię zrobić więcej. Tak to działa. W tym sensie odpowiedź dla Doroty jest taka, że można coś odłożyć na później, że z czasem się ułoży. Szczególnie gdy teraz działają zbyt mocne emocje. Jeśli natomiast dziś, choć wiem że potrafię, ale nie chcę (wolą) tego zrobić, to jutro nie będzie lepiej, ale dużo gorzej. Mur złości, gniewu będzie rósł w nieskończoność. W tym sensie mają rację ci, którzy mówią, że pojednanie samo się nie stanie.
Najważniejsze nie jest więc to, co widać na zewnątrz, tym bardziej ocena drugiego człowieka. A niech sobie mówi, że nie umiem wybaczyć. Korona mi spadnie z głowy? Jeśli ktoś nie rozumie, że nie ma prawa oceniać, to nie zmienisz tego. Inni zawsze będą patrzeć przez pryzmat własnych umiejętności, możliwości i własnego poziomu duchowego. Tymczasem ludzie wchodzą w życie z różnymi doświadczeniami, w różnym wieku spotykają Boga, w różnym tempie dążą do świętości i nikt nie ma prawa tego oceniać, jeśli tylko jest dobra wola. Jeśli w czymś jestem lepsza, to niekoniecznie swoją pracą do tego doszłam. Może po prostu dużo więcej od Boga/innych dostałam. To nie jest powód do oceny innych, tylko do mojego dziękowania.
I jeszcze dwie myśli: jedna za, a druga przeciw. :))
Za pozwoleniem sobie na odłożenie pojednania. Tutaj chodzi przede wszystkim o nadmiar emocji, które na pewno są po obu stronach. Po pierwsze w takim stanie emocjonalnym mogę nie umieć wyciągnąć ręki do zgody w taki sposób, żeby druga strona w taki sposób to umiała przyjąć i nie czuła się upokorzona.
Pamiętacie ten dowcip o Icku? Icek oskarżył Mośka, że jest złodziejem, sprawa jest w sądzie. Sąd kazał Ickowi publicznie powiedzieć, że "Mosiek nie jest złodziejem". Icek spełnił polecenie sędziego. Powiedział: "Mosiek nie jest złodziejem?" Na uwagę sędziego, że nie o to chodziło, odpowiedział: Słowa przecież się zgadzają, a że inna melodia?
Tak właśnie może być przy pojednaniu, kiedy zbyt mocno grają emocje. Już przebaczenie jest trudne. Ale wtedy jestem sama przed Bogiem, który wszystko wie. Mogę się powoli zbierać, przygryzać wargi, płakać z bólu, zanim się zdecyduję na wypowiedzenie przebaczenia przed Bogiem. Dla Niego ten trud będzie zrozumiały. Przy okazywaniu przebaczenia staję przed człowiekiem, który mnie skrzywdził i emocje rosną z minuty na minutę. "Melodia" może mi wyjść zupełnie inna niż słowa. Mogę nawet zaprzepaścić przyszłe pojednanie, bo jeszcze tego nie umiem. Mój trud będzie też inaczej odebrany, bo i po drugiej stronie są emocje. Podejrzliwość kogoś, o kim sama mówisz że TEŻ jest pokrzywdzony, zwróci uwagę na każdy szczegół wypowiedzi. Obie strony będą szukały dziury w całym. Tam, gdzie grają wielkie emocje, i to po obu stronach, i tak najprawdopodobniej by się to nie udało. Będzie sztuczne, tylko oficjalne. Może skończyć się kolejną kłótnią, wypominkami i będzie potem jeszcze trudniej.
Więc wystarczy żal i przebaczenie. Do czego? Do tego, żeby iść do spowiedzi, przystępować do Komunii.
A teraz za nieodkładaniem pojednania na "kiedyś".
Do czego przebaczenie nie wystarcza? Do odłożenia wszystkiego na półkę jako "załatwione". Trzeba w sobie powoli budować przestrzeń pojednania. Tempo będzie zależało od mnóstwa rzeczy. Będzie i po mojej stronie i po drugiej. Od mojego stanu psychicznego, poziomu duchowego, pracy nad sobą. Podobnie jak kogoś - trzeba siebie do tego przygotowywać. Możesz Doroto pomóc przez rozmowę, gdy pierwsze emocje opadną. Nieważne, czy dotyczy to kogoś czy Ciebie. Ze sobą też można pogadać. ;))
Podstawą do rozmowy jest zdanie "wyciągnięcie ręki do drugiej osoby będzie dla niej oznaczać, że miała rację, że jej postawa jest słuszna i że ona niczego nie musi w kierunku prawdziwego rozwiązania konfliktu robić". - Nic nowego. Przecież trudność w kłótni zawsze na tym polega. Nie skończę pierwsza, bo ona pomyśli że ma rację. Nie przeproszę pierwsza, bo też tak pomyśli. Niech powie, że to ja mam rację, a wszystko zapomnę. A ona wychodzi z tego samego założenia. Dlatego tak trudno o pojednanie. Ale sama pisałaś, że OBIE strony są winne. Czyli obie strony mają ten sam punkt startowy do pojednania. I przez to sytuacja ta wbrew pozorom jest łatwiejsza. Ja też mam za co przeprosić. Ja też nie byłam w porządku. Mój pierwszy gest w kierunku pojednania jest więc jak najbardziej uzasadniony. Jestem odpowiedzialna za tę "moją" część kłótni. Gdy opadną emocje, łatwiej będzie tę drugą część przemilczeć. Wiele razy też się okazuje, że gdy jedna strona przyznaje się do swojej części błędu i okazuje chęć pojednania, druga strona poddaje się atmosferze pojednania i też tego chce, przyznając się do "swojej" części winy. Czyli komuś "pozwalamy" zrozumieć jego winę w atmosferze tym razem miłości, a nie gniewu.
Oczywiście bywają jednak szczególne sytuacje. Gdy jesteśmy naprawdę gotowi do pojednania, ale istnieje niepewność: kiedy i jak najlepiej to zrobić ze względu na drugą stronę. Np. jeśli druga strona nigdy nie przyznaje się do błędu, a nasze gesty potem wykorzystuje przeciwko nam. Czasem zbyt szybki powrót do dawnych relacji powoduje, że ktoś nigdy nie podejmie pracy nad sobą. Nieprzemyślane gesty mogą nie być aktem prawdziwej miłości, tylko braku miłości. Albo istnieje słuszne podejrzenie, że mój serdeczny gest będzie pozwoleniem na dalszą moją krzywdę. Ważne jak często się to zdarza. Jakie są skutki. Samo okazanie gniewu nie musi być grzechem, złem. Jezus też mógł do kupczących w świątyni podejść spokojnie i powiedzieć: no kochaniutki, a przesuń się trochę w lewo, poza świątynię. (W pewnym sensie tak właśnie powiedział do sprzedawców gołębi, łagodnie). A On rozwalił stragany i wypędził bankierów. Na zewnątrz widzimy pewną brutalność postępowania. A Jezus musiał znać to od innej strony. Wiedział, że delikatność nie zadziała.
Że dotyczyło to Domu Bożego? Inna sytuacja? Niekoniecznie. Każdy z nas jest świątynią Ducha Świętego. Czasem trzeba oczyścić tę świątynię nie tylko z własnych grzechów, ale także wypędzić tych, którzy nas krzywdzą. Dopóki nas krzywdzą.
Naprawdę bywają czasem bardzo trudne sytuacje. Trzeba po opadnięciu emocji dobrze je przemyśleć. Ważne, żeby w tych decyzjach nie kierować się gniewem i podobnymi uczuciami, tylko rozumem i wolą. To właśnie jest możliwe często dopiero po jakimś czasie. Przemyślenie - na jakich warunkach to pojednanie ma nastąpić. Bo trzeba pamiętać, że pojednanie nie musi być powrotem dokładnie do dawnych relacji. To jest coś więcej niż tylko wybaczenie, ale czasem powrót do tego co było nie jest już możliwy, albo nawet nie jest dobry.
Dlatego w takich sprawach trzeba na kolana przed Bogiem. Ważyć dobro moje i dobro drugiej strony. Czy one się ze sobą gryzą. Na ile się gryzą. I co jest aktem prawdziwej miłości. Uczucia w obie strony mogą nas zmylić.
I nie bójmy się w tych decyzjach uwzględniać pytania: czy JA jestem w stanie dłużej to znosić. Jeśli jeszcze albo już nie potrafię, to ze sztucznego, symbolicznego pojednania nie wyjdzie nic dobrego. Przebaczać musimy zawsze i każdemu. Pojednanie natomiast to jednak jest pewien powrót, danie nadziei na ponowną bliskość, na to by ktoś znów wszedł w moje życie. A przecież mam prawo decydować, jaki krąg osób chcę mieć obok siebie. Może przy temacie kłótni jest to myśl na wyrost, może nie jest to aż tak ważna sprawa, wpływająca na całe moje życie. Ale warto o tym też pamiętać. Nie mam obowiązku być dla każdego jednakowo. A przecież to nie pojednanie, ale już przebaczenie zakłada, że drugiemu nie wyrządzę krzywdy, nie będę się mścić, pomogę, gdy będzie konieczność. Czyli normalną życzliwość, miłość bliźniego otrzymuje ktoś już wtedy, kiedy przed Bogiem mu wybaczam. Dobrze, żeby o tym wiedział, bo wtedy i on może iść dalej. Ale pojednanie, oprócz tego, że jest obustronne, to jednak jest coś więcej.
Jak widać, dużo zależy od rozumienia konkretnych słów. Jeśli ktoś inaczej to słowo rozumie, to na pewno się ze mną nie zgodzi.
|
|