Autor: Michał (---.range86-140.btcentralplus.com)
Data: 2012-04-17 02:05
Bardzo trudno jest odpowiedzieć na to pytanie (przyczyny mogą być różne). Generalnie zasada jest taka, że "przez wytrwałość ocalicie wasze życie". - Nazywam to zobojętnieniem. W zasadzie problemy muszą być tak duże, by mnie zdecydowanie przerosnąć. I tak powinno być cały czas. Jeśli problemy są zbyt małe (takie, z którymi sobie radzę), nie ma miejsca na zaufanie. Generalnie chodzi o sytuacje bez wyjścia - permanentne. Wtedy człowiek uczy się modlitwy nieustannej (zasada św. Maksyma). Można też powiedzieć - wtedy staje mi się wszystko jedno co będzie dalej, ponieważ to dalej leży całkowicie poza mną. Nie lubię też (w przeciwieństwie do mojej żony), wybiegać myślą za daleko do przodu. Ona (jako typowa kobieta), lubi zamartwiać się do przodu. Ja - najwyżej na najbliższe 5 min. Mam w tym czasie zadanie do wykonania i trzeba się śpieszyć, bo mam tylko tu i teraz. A co będzie dalej? Któż to wie? Wiem, że taka deklaracja dziwnie brzmi w ustach kogoś, kto zwiał z polski, ale sęk w tym, że wiedza ogólna nie ma przełożenia na wiedzę jednostkową. To, że Polski już nie ma, to jedno, a to, że nie wiem, czy dożyję jutra - to drugie. Zdając sobie sprawę, że Polski nie ma (nic nowego), muszę żyć tak, jak bym miał nie dożyć jutra. Wtedy problem zaufania znika. Nie należy też uciekać przed trudnościami, tylko się z nimi mierzyć, ale nie ze wszystkimi na raz. Jest zawsze hierarchia ważności spraw do załatwienia. I ona jest dosyć prosta. Ani wróbel, ani lilia polna nie zamartwiają się przyszłością Wszechświata. Z pewnością.
|
|