Autor: xc (---.adsl.inetia.pl)
Data: 2013-10-30 11:00
Uwaga do wypowiedzi pani Hanny.
Polskie słowo "pobożność" zawiera odniesienie do Boga. Nie jest ono jednak polskim "wynalazkiem". Jest polskim określeniem na to, co chrześcijanie łacińscy opisywali słowami "pietas" i "devotio". A te słowa pierwotnie nie mialy żadnych konotacji religijnych. Oznaczały tyle, co miłość synowska mająca wyraz w wypełnianiu określonych obowiązków wobec ojca oraz poświęcenie, ofiarowanie.
W dzisiejszym języku kościelnym mamy całkiem sporo słów, które pochodzą z łaciny lub greki, dziś mają konotację tylko i wyłącznie religijną a kiedyś oznaczały coś absolutnie świeckiego. Przykłady: ikona (gr. obraz), prezbiter (gr. starszy), biskup (gr. episkopos - opiekun), diakon - (gr. diakonos - sługa), bazylika (pierwotnie: hala targowa, sala sądowa, reprezentacyjny pokój w domu), kuria - (łac. curia - jednostka podziału administracyjnego i podatkowego w starożytnym Rzymie, coś jakby gmina w dzisiejszych czasach). Z drugiej strony są takie słowa, które pierwotnie miały znaczenie religijne a dziś mają sens zupełnie "cywilny", np. idol - (gr. eidolon - odbicie, fizyczne wyobrażenie bóstwa), które to słowo oznacza dziś raczej celebrytę, kogoś na kim się masy wzorują, kogo naśladują, na kimś z kręgów popkultury, na którym skupia się powszechna uwaga.
Tak rozumiana pobożność nie musi się wcale odnosić do Boga. Pobożnym (pietystą) był kiedyś ktoś, kto wykonywał okreśłone obowiązki wobec swojego ojca. Pobożnym jest ktoś kto, wypełnia określone czynności kultyczne a kult nie musi mieć charakteru teistycznego. Są pobożni buddyści, pobożni animiści, pobożni szamani, mimo, że przedmiotem ich kultu nie jest żaden Bóg czy bożek albo panteon bóstw, nie czczą idoli. To chyba raczej cnota, przywara, cecha charakteru bardziej. Tak jakoś to odczuwam intuicyjnie. Mogę sobie wyobrazić człowieka wielkiej wiary, który nie jest zbyt pobożny (ale jakieś mimum pobożności musi być) ale trudno mi sobie wyobrazić wielce pobożnego człowieka, który w nic nie wierzy. To
Z tego co wyczytałem problem schyłkowego cesarstwa rzymskiego polegał na tym, że ludzie utracili wiarę a jednocześnie byli pobożni. Formalnie wszystko było w porządku. Budowano świątynie, świętowano kolejne święta Saturna czy Posejdona, oddawano ofiary, palono święte ognie i tak dalej. A jednocześnie nie było wiary w to, że ma to jakikolwiek sens. Że jest jakaś treść, którą przykrywa ta forma. Tym można tłumaczyć (także) niezwykły sukces chrześcijaństwa i jego moc przyciągania nie tylko dołów społecznych, kobiet, dzieci ale także ludzi formatu Augustyna, Tertuliana, Orygenesa, Hieronima i innych intelektualnych tuzów schyłku antyku, dla których chrześcijaństwo nie było oczywistością ich młodości i czasu studiów.
Gdzieś musi być jakaś delikatna równowaga. Wiara bez dawania jej wyrazu, okazywania jej, wypełniana jej etosu pozostaje tylko systemem filozoficznym, zespołem jakiś poglądów, które jakoś tam przyjmujemy do wiadomości albo nawet się zgadzamy ale nie wdrażamy ich w życie, nie ma widocznych tego objawów. Pobożność bez wiary jest tylko teatrem. Pięknym, wzruszającym, budzącym emocje ale takim, który w pewnym momencie zakończy się opadnięciem kurtyny, zapaleniem świateł i wyjściem publiczności.
|
|