Autor: Gosia (87.204.191.---)
Data: 2014-11-05 13:23
Mój tato umierał na raka trzustki. Całe życie był niby wierzącym, ale wrogo nastawionym do księży i Kościoła. Czytał Fakty i temu podobne gazetki. Nakręcał się każdą aferą kościelną, każdą plotką o księdzu. Im więcej dokuczało mu sumienie, tym więcej wytykał błędów w Kościele. Chodził na niedzielne Msze dla tradycji i proboszcza, z którym się znał dobrze. A potem wygadywał różne rzeczy. Kiedy dowiedział się o chorobie, myślał tylko o leczeniu. Żadnych modlitw, Mszy o uzdrowienie i tego typu spraw... On wyzdrowieje. Wyczytał, w internecie rzecz jasna, że nie ma żadnych szans z tym rakiem, ale przed nami znakomicie udawał. Nie dopuszczał też do żadnych rozmów o Bogu, o pojednaniu się z Nim. Byłoby to dla niego przyznaniem, że to koniec ze mną... Poprosiłam proboszcza aby mi jakoś pomógł. Ten skontaktował się z kapłanem posługującym w szpitalu i ów ksiądz tak jakby żartem zachęcił tatę do oczyszczenia duszy, a tato w tej sytuacji nie umiał zaprotestować. Troszkę odetchnęłam, ale bolało mnie serce gdy widziałam z jaką obojętnością (być może udawaną) przyjmuje codziennie Eucharystię i po przełknięciu zaraz zaczyna rozmawiać... Od początku choroby taty bardzo gorąco się modliłam. Bardziej o jego nawrócenie, niż o wyzdrowienie. Mogę śmiało powiedzieć, że to były rekolekcje mojego życia. Nawet przy jego łóżku cały czas odmawiałam w duchu Różaniec. W ostatnie dni przyniosłam do szpitala gromnicę i schowałam ją do torby. Nie widział, gdyż wtedy już często tracił z nami kontakt. Nadszedł dzień śmierci i nie wiem skąd, ale wiedziałam, że ta chwila nadchodzi, mimo, że lekarz powiedział mi, że w takim stanie może trwać godzinę i umrzeć, a może tak być i kilka dni. Napisałam sms-y do bliskich. Wszyscy przyjechali. Sami mężczyźni. Wierzący tylko mój starszy brat. Bracia taty dalecy bardzo od Kościoła. Reiki, bioenergoterapia, zdrady i takie tam sprawy. Wiedziałam, że teraz powinnam się modlić, a paraliżował mnie jakiś głupi wstyd przed stryjami. Tato był w agonii. Bezwładny, charczący, puchnący. Nie wiem czy mnie widział, bo spojrzenie miał bardzo zamglone, ale w pewnym momencie poczułam na sobie jego skupiony wzrok i w tej chwili ujrzałam coś dla mnie niesamowitego. Mój plujący na Kościół tato, nie mogący już mówić, nie mogący ruszyć nawet dłonią, podnosi ostatnim wysiłkiem rękę do czoła i zaczyna się żegnać... Mój ukochany Panie, jakże mam dziękować za tę wielką łaskę! To było żądanie modlitwy. Nie mógł już inaczej o nią poprosić tylko tym znakiem krzyża. To była też odpowiedź na moje modlitwy... Nie zważałam już na obecnych tylko zaczęłam część chwalebną Różańca. Gdy się modliliśmy, bo wszyscy się włączyli, tatuś bardzo intensywnie się we mnie wpatrywał. Jakby spijał słowa z moich ust. Kiedy ciężki oddech się nasilił zapaliliśmy gromnicę. Włożyłam mu ją do ręki i trzymałam tę rękę w swojej. Natychmiast oddech się uspokoił, stał się lekki i tatuś w czwartej dziesiątce Koronki do Miłosierdzia, którą zaczęłam po Różańcu, umarł. Spokojnie.
Daję Ci to świadectwo, Martho78, abyś ufała do końca. Bo nawet ostatnie minuty życia, mogą przynieść nawrócenie umierającego już człowieka. To wielki dar od Boga i trzeba się o niego modlić. Chciałam też zwrócić uwagę na rolę gromnicy w umieraniu, która w tych naszych szpitalach jest jakby pomijana, zapomniana. Ta zmiana oddechu taty była tak natychmiastowa, radykalna. On zaczął oddychać z ulgą, lekko. Coś cudownego, niesamowitego! Pamiętajmy o niej, aby w ten sposób nieść ulgę naszym bliskim... Z Panem Bogiem.
|
|