Autor: Ј (---.austin.res.rr.com)
Data: 2019-01-07 21:14
"Co konkretnie takiego stało się, że już nie rozważasz antykoncepcji?"
Marzena, ja nie rozważałam antykoncepcji. Miałam raczej pokusy, które nie dawały mi spokoju, zaczęły przybierać na sile. Szukałam argumentów przeciwko antykoncepcji, a nie za, ale żaden tak do samego końca mnie nie przekonywał. Tzn. pewne formy zdecydowanie odrzucałam (mąż też), takie jak sterylizację, środki poronne czy wszelkie preparaty hormonalne. Było dla nas oczywiste, że w imię miłości nie będziemy okaleczać naszych ciał, zabijać naszych poczętych dzieci stosowaniem środków poronnych czy antyimplantacyjnych (to jedno z działań nowoczesnych pigułek, rzekomo wyłącznie antykoncepcyjnych), szkodzić zdrowiu. Pokusy dotyczyły jedynie "nieszkodliwego" ubezpłodnienia małżeńskiego aktu. Znałam naukę Kościoła. Wiedziałam, że to grzech. Nie bardzo rozumiałam dlaczego (w naszej nowej sytuacji). A chciałam zrozumieć.
Być może liczyłam trochę na przyzwolenie spowiednika. Piszę "być może", bo tego w sobie nie odkryłam. Ale poznanie własnych intencji nie zawsze jest prostą sprawą, nawet jak staramy zdobyć się przed sobą na szczerość. Na pewno miałam nadzieję, że spowiednik mnie w jakiś prosty sposób przekona i pomoże tym samym odeprzeć pokusę. Ale nie zrobił tego (w ogóle niektóre z jego nauk były dla mnie trochę na wyrost, co nie znaczy, że były nieprzydatne). Pomógł mi w czymś innym. I nie wprost. Bo zrozumienie przyszło od Ducha Świętego (ignacjański rachunek sumienia), jakiś czas później. Dotarło do mnie, co było przyczyną, że stałam się podatna na tę pokusę. I oddałam Bogu w sakramencie pokuty to, czego się dopuściłam, a co nie było zgodne z Jego zamysłem. Bez drobiazgowego wnikania, ile w tym było mojej ignorancji zawinionej, a ile niezawinionej. Chyba w ten sposób umożliwiłam Panu Bogu obdarowanie mnie łaskami, które mi były bardzo potrzebne. To one pomogły mi osiągnąć harmonię, o której wcześniej wspomniałam, i stopniowo doprowadziły do zawierzenia. Zauważyłam niejeden już raz, że Bóg szanuje moją wolność i niczego mi na siłę nie wciska. Czeka na moje przyzwolenie.
Ponieważ Twoje pytanie dotyczy jakby teraźniejszości, dodam, że moje opisane zmagania to rzecz dość odległa w czasie. Nie rok, nie dwa, ani pięć.
"Nie można robić czegoś wbrew sobie, bądź nieszczerze, stąd moje rzadkie spowiedzi. Są przykładowo źli ludzie, raniący innych, którzy bardzo często są u spowiedzi, ale nie zmieniają się, dalej zatruwając życie swoim rodzinom i jeszcze wydaje im się, że są święci".
No jasne, że nie można wymyślać sobie grzechów, żeby było z czym iść do konfesjonału. Ale pisałaś, że korzystasz ze spowiedzi powszechnej. A to chyba jest szczere, prawda? Nie masz więc problemu z własną "bezgrzesznością", tylko z sakramentem pojednania. Jeśli więc zechcesz, możesz się zacząć uczyć owocnie z niego korzystać, zamiast się usprawiedliwiać, że nie dostrzegasz pozytywnych efektów u wszystkich, którzy często się spowiadają.
Mnie wcale do konfesjonału nie ciągnie. Muszę się za każdym razem przełamać. Albo inaczej mówiąc, pokonać wszystkie pokusy, którymi Zły próbuje mnie zniechęcić do częstego korzystania z tego sakramentu. Ta batalia trwa już latami. Pan Bóg mnie stale zachęca. Sam i za pośrednictwem ludzi. Niedawno odwołał się nawet do mojego poczucia humoru.
Artykuł o św. Augustynie dobrze znam. Pisałam na ten temat tutaj: klik. Zachęcam Cię do przeczytania całego wątku.
"Stąd pytanie, czy ktoś może kogoś polecić".
Tak, mogę Ci polecić kogoś, kto we właściwy sposób przedstawi Ci temat autonomii sumienia:
1. klik
2. klik.
I jeszcze Katechizm Kościoła Katolickiego (artykuł szósty - Sumienie moralne): klik. Może od tego ostatniego zacznij.
|
|